Martyna i Artur, założyciele marki ręcznie tworzonej biżuterii DeLaKinia, opowiadają o tym, jak zainspirowała ich córka i ile pracy wymaga prowadzenie rodzinnej firmy.
Zdjęcia: Materiały prasowe DeLaKinia
Pani Martyno, pani przygoda z projektowaniem biżuterii zaczęła się w hurtowni jubilerskiej. Skąd pomysł, żeby się tam wybrać?
Martyna: Naszą inspiracją była młodsza córka, którą od zawsze interesowały artystyczne prace manualne. To mąż wpadł na pomysł, żebyśmy wraz z córką wybrali się do takiej hurtowni, gdzie będzie mogła wybrać dla siebie prawdziwe kamienie naturalne, z których następnie zrobi dla siebie bransoletki na sznurku. Kiedy przekroczyłyśmy z Kingą próg hurtowni, to obie przepadłyśmy. Spędziłyśmy tam chyba cały dzień. Pamiętam, że razem z obsługą zamykałyśmy sklep. Tak nam się spodobało, że chciałyśmy kupić niemal wszystko. Po powrocie do domu zajęłyśmy się tworzeniem biżuterii i znowu nie mogłyśmy oderwać się od tego zajęcia, które pochłonęło nas bez reszty. Tak zaczęła się nasza przygoda z biżuterią, a ja poświęciłam się tworzeniu bransoletek DeLaKinia. Początkowo robiłam je dla siebie i dla koleżanek. Pokazałam kilka moich projektów w salonie manicure, gdzie zwykle chodzę, a jego właścicielka zaproponowała, żebym zostawiła kilka sztuk na wystawie. Klientki kupowały je tak chętnie, że po tygodniu trzeba było uzupełnić ekspozycję. Inna znajoma zaproponowała, żebym zostawiła moje wyroby także w zaprzyjaźnionym salonie fryzjerskim, gdzie również moje bransoletki na sznurku okazały się bardzo popularne.
Wtedy zdecydowała się pani zająć tym na poważnie, zawodowo? Miała pani opory przed takim krokiem?
Martyna: Nie bałam się prowadzenia firmy, bo od zawsze byłam przedsiębiorcą. Wcześniej przez 10 lat prowadziłam swoją drukarnię. Jednak początkowo, gdy zaczynałam robić biżuterię, zakupy wszystkich potrzebnych elementów robiłam bardzo ostrożnie. Nie chciałam dużo inwestować i robić wielu wzorów, bo bałam się, czy takie ilości uda się sprzedać.
A jednak okazało się, że sprzedaż bransoletek DeLaKinia idzie świetnie.
Martyna: To prawda, teraz sprzedajemy znaczące ilości. Mamy inny problem – zbyt duże zainteresowanie, jak na nasze możliwości. Wręcz nie jesteśmy w stanie odpowiadać na zapotrzebowanie klientów. Pracujemy od rana do późnej nocy.
Jak wygląda taki dzień pracy przy tworzeniu biżuterii?
Martyna: Mieszkamy w domu, więc mogę w nim mieć wydzieloną pracownię. Choć w tej chwili pełni ona też właściwie funkcję hurtowni. Mam również małe studio fotograficzne na potrzeby sklepu internetowego. Dzięki temu mogę prowadzić firmę, a jednocześnie być mamą i żoną. Odbieram dzieci ze szkoły, gotuję obiady, rozmawiam z klientami. Czasem jeżdżę na targi, gdzie pracuję się po 10-12 godzin. Oprócz tworzenia biżuterii prowadzę również warsztaty.
Jakie warsztaty?
Martyna: W okresie wakacyjnym, ferii oraz przerw świątecznych jeżdżę do hotelu na Mazurach, w którym prowadzę warsztaty z tworzenia biżuterii.
Artur: W czasie, kiedy inni odpoczywają…
Martyna: No tak. A ja sobie wymyśliłam, że ten czas spożytkuję, prowadząc warsztaty biżuteryjne dla dzieci.
Dla dzieci?
Martyna: Tak. Chociaż okazało się, że równie chętnie przychodzą na nie rodzice. Niektórzy – także tatusiowie – tak się wkręcają, że kiedy dzieci już skończą, a ja sprzątam, oni zostają i jeszcze dopracowują swoje bransoletki. Początkowo planowaliśmy spotkania dla 20 osób, ale zdarzało się również, że miałam 50 uczestników. Teraz goście hotelu domagają się warsztatów także w czasie przedświątecznym i wtedy jestem „wzywana” na Mazury.
Artur: Ja zajmuję się głównie częścią internetową naszego przedsięwzięcia. Mam doświadczenie, bo przez 15 lat pracowałem w IT. To pozwoliło mi stworzyć sklep i wypozycjonować go. Wiele rzeczy robimy sami, bez pomocy osób z zewnątrz.
Taka prawdziwie rodzinna firma.
Artur: Tak, ale jednak już teraz zatrudniamy panią, która pomaga Martynie – robi bransoletki według jej projektów oraz współpracujemy z graficzką, która tworzy dla nas indywidualne wzory. W naszej firmie są prawie same kobiety!
Co to znaczy, że wasze wzory są indywidualne?
Artur: Staramy się, aby elementy które wykorzystujemy były niepowtarzalne, dlatego w kolekcjach tematycznych, np. w kolekcji rasy psów korzystamy z pomocy rysowniczki, która szkicuje dla nas prototypy. Następnie wzory te są dla nas indywidualnie wykonywane przez odlewnię specjalizującą się w wyrobach jubilerskich.
Martyna: Wdrożenie nowego wzoru zajmuje nawet kilka miesięcy: rysowanie, akceptacja, wysyłanie do grawera.
Z tego, co widzę, mają państwo ogromny wybór tych wzorów.
Artur: właśnie tym się wyróżniamy. Tworzymy kolekcje tematyczne niespotykane nigdzie indziej. W serii rasy psów mamy już 45 ras, a ludzie wciąż dopytują o kolejne i chcą je kupować. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jest ich tak dużo. Taki np. berneński pies pasterki. Nie miałem pojęcia o jego istnieniu, a okazuje się, że jest popularny.
Jakie będą kolejne serie?
Artur: Kolejne będą koty. Planujemy też bransoletki dla biegaczy. Będzie można kupić bransoletkę z wygrawerowanym dystansem, który się przebiegło. Robimy też naszyjniki na łańcuszku, bransoletki z kamieniami szlachetnymi i półszlachetnymi.
To bardzo osobiste pamiątki.
Martyna: Przede wszystkim słuchamy potrzeb klientów. Na targach zawsze dużo z nimi rozmawiam. Żadne pytanie nie pozostaje bez echa. Ale nie podejmę się zrobienia czegoś, co mi się nie podoba. Dobrym przykładem jest wzór dobermana. Taki klasyczny jego wygląd to obcięte uszy i ogon. A ja jestem temu przeciwna, dlatego nasz doberman ma i uszy, i ogon. Akurat historia kolekcji z psami jest też osobista. Wszystko zaczęło się od naszego pieska, a teraz jesteśmy zakochani w psach.
Proszę opowiedzieć o swoim pupilu.
Martyna: Nasz piesek Lanka został adoptowany dwa lata temu. Teraz nasze życie trochę kręci się wokół niego. Córka znalazła Lankę w ogłoszeniu internetowym fundacji Adopciaki. Zgłosiłyśmy się, mimo iż mąż wciąż nie był przekonany. Pani z fundacji zadzwoniła, żeby umówić się na wizytę przed adopcyjną. Zobaczyła, że mamy dom i ogród, więc świetne warunki dla psa. I tak Lanka trafiła do nas. Mąż początkowo bronił się przed okazywaniem jej czułości, ale szybko się w niej zakochał.
Artur: Staramy się też pomagać potrzebującym na inne sposoby.
Martyna: Córka ostatnio robiła w szkole zbiórkę na schronisko. Zrobiliśmy też kolekcję dla Lukcy Horses, fundacji, która leczy chore konie i przekazuje je do adopcji. Ostatnio przekazaliśmy bransoletki na licytację dla chorych dzieci.
A jakie są państwa ulubione wzory z oferty DeLaKinia?
Martyna: Mój to psia łapka. Mamy biżuterię srebrną i w pozłacanym srebrze, a ja kocham najbardziej rose gold, czyli srebro pozłacane na różowo.
Artur: Robimy też biżuterię dla mężczyzn, ale to mała część produkcji. Dlatego moje pomysły wciąż czekają daleko w kolejce. Liczę na bransoletkę z gitarą albo deską surfingową, bo to są rzeczy, które uwielbiam robić.
Zdradzą nam państwo swoje plany na przyszłość?
W najbliższym czasie planujemy poszerzyć zespół DeLaKinia, powiększyć pracownię oraz zakupić maszynę do grawerowania, tak abyśmy byli w stanie jeszcze bardziej personalizować nasze bransoletki z zawieszkami. Będziemy mogli wtedy grawerować dla klientów dowolne życzenia, imiona lub inne ważne dla nich hasła życiowe.
W najbliższym czasie mamy również zaplanowaną sesję fotograficzną, a także udział w szkoleniach jubilerskich, żebyśmy mogli cały czas być na bieżąco i wykonywać nowoczesne wzory.