W Polsce do żywności ze znaczkiem eko albo organic nadal podchodzimy nieufnie. Jest droższa, trudniej ją kupić, gorzej wygląda. Czy więc ekożywność ma sens?
Tekst: Antonina Majewska
Czy na co dzień zadajemy sobie pytanie, na jakiej glebie wyrosły warzywa na sałatkę albo czy mleko, które pijemy, pochodzi od krów, którym wstrzykiwano hormony? Czy mięso z kurczaka zawiera sterydy, a owoce środki chemiczne, których użyto podczas uprawy i transportu? Raczej nie. Zamiast tego idziemy do supermarketu i wybieramy to, co ładnie wygląda i jest względnie tanie. Nawet jeśli zdajemy sobie sprawę, że dany produkt zawdzięcza świeżość i wygląd metodom nienaturalnym, to szybko tłumaczymy sobie, że jego niewielka ilość nam nie zaszkodzi. Wystarczy jednak raz skusić się na jaja z cyfrą 0, by przekonać się, że coś w tej żywności ekologicznej musi być, skoro jajecznica jest naprawdę smaczniejsza.
Czym jest ekożywność?
Ekożywność to pojęcie o szerokim znaczeniu. Z ogólnej definicji wynika, że dopiero produkt, który jest ekologiczny, świeży i lokalny, powinien być nazywany ekożywnością. Sama żywność ekologiczna natomiast to ta, którą uzyskuje się z produktów roślinnych lub zwierzęcych wytwarzanych w sposób naturalny, w gospodarstwie, w którym unika się stosowania nawozów sztucznych, pestycydów i regulatorów wzrostu.
Co to oznacza w praktyce? Choćby tyle, że glebę nawozi się obornikiem, kompostami lub minerałami występującymi w przyrodzie zamiast nawozów sztucznych. Rośliny natomiast chroni się środkami roślinnymi i mineralnymi zamiast syntetycznych pestycydów, a zwierzętom zapewnia się pasze gospodarskie oraz ruch na świeżym powietrzu. W gospodarstwie ekologicznym stosuje się płodozmian, żaden z produktów nie jest też genetycznie modyfikowany. Wszystko ma być zgodnie z naturą. Ponadto każde takie gospodarstwo podlega kontroli jednostek certyfikujących (przynajmniej raz do roku), a zanim otrzyma stosowny certyfikat przechodzi kilkuletnią próbę.
Jako żywność lokalną eksperci definiują produkty wytworzone i sprzedawane w obrębie danego obszaru. Z kolei mianem świeżej żywności określa się taką, która jest pozbawiona konserwantów, nieprzetworzona, najczęściej nieopakowana lub opakowana w materiały wtórne (np. szkło). Zwykle ma krótki termin do spożycia.
Szukajmy certyfikatów
Nie zawsze bywa tak, że kupując ekożywność dostajemy produkt zgodny z naszymi oczekiwaniami. Dlaczego? Bo bio-jogurt wcale nie jest bio, za to jego nazwa doskonale wpisuje się w obowiązująca modę na żywność ekologiczną. Pewność dają jednak certyfikaty (prawidłowe oznakowanie z numerem i nazwą jednostki certyfikującej zawsze powinno być na opakowaniu). W Polsce obowiązuje bowiem to samo rozporządzenie Rady i Komisji Europejskiej z lata 2007-2008, które reguluje prawnie produkcję żywności ekologicznej w Unii, a dodatkowo ustawa o rolnictwie ekologicznym z 2009 roku, dlatego produkt ekologiczny po prostu musi być opatrzony odpowiednim symbolem.
Ekologiczne opakowanie
Uczciwy producent żywności powinien przestrzegać przepisów i na opakowaniu udzielić swojemu klientowi kilku wymaganych informacji. I tak musi na przykład wymienić składniki produktu, które stanowią nie mniej niż 2 procent jego składu, podać nazwy wszystkich dodatków, nawet śladowych, jeśli są one popularnymi alergenami lub mogą wywołać nietolerancję pokarmową, np. gluten, mleko w proszku, orzechy. Data przydatności do spożycia ma być widoczna i czytelna, a zawierać dzień, miesiąc i rok. Na opakowaniu powinien być również numer partii towaru oraz podane warunki bezpiecznego przechowywania (np. temperatura chłodzenia). Wszystkie informacje muszą być języku polskim. Producent żywności ekologicznej zobowiązany jest jeszcze do kilku dodatkowych rzeczy. Po pierwsze, skoro dba o środowisko, opakowanie winno być wtórne, po drugie – powinno być wytwarzane zgodnie z generalną zasadą rolnictwa ekologicznego, czyli szacunkiem do wszelkich form życia – tak roślin, zwierząt, jak i ludzi. Po trzecie opakowanie to powinno być minimalistyczne tak, by nie mnożyć kosztów jego powstania.
Komu ufać?
W sklepie z ekożywnością certyfikowaną na pewno zapłacimy więcej (z reguły ok. 30%) niż w zwykłym spożywczym. Wynika to choćby z tego, że nakład pracy przy produkcji tej żywności jest większy, a więc i cena idzie w górę. A jeśli nie stać nas na certyfikowaną żywność ekologiczną? Postawmy wtedy na produkty lokalne i świeże. Warzywa, owoce i nabiał kupujmy na bazarach u rolników, a mięso u zaprzyjaźnionych rzeźników. Czy warto?
Entuzjaści żywności ekologicznej chwalą jej niezwykły bogaty smak i jakość, lepsze właściwości przechowywania (warzywa z upraw konwencjonalnych nawożone azotanami zawierają więcej wody, co przyspiesza ich gnicie), poczucie bezpieczeństwa (zakłada się, że produkty eko są wolne od zanieczyszczeń) i lepsze własności odżywcze (przetwarza się je metodami mechanicznymi lub fermentacyjnymi, które są znane od stuleci, bez polepszaczy smaku czy sztucznych aromatów). Wiadomo również z badań, że produkty ekologiczne zawierają więcej witamin, minerałów i innych cennych składników niż te otrzymane w konwencjonalny sposób. Na przykład w główkach kapusty ekologicznej w 100 g surowca jest ok. 96 mg witaminy C, natomiast w kapustach nawożonych tylko 49 mg. Jednak metodologia tych badań nie dla wszystkich jest wiarygodna i akceptowalna. Przeciwnicy żywności ekologicznej twierdzą natomiast, że nie warto płacić więcej za mniej dorodne i gorzej prezentujące się warzywa i owoce, skoro nie można być w stu procentach pewnym, czy nie pochodzą ze skażonego środowiska (wiatr przenosi przecież opryski, a deszczowa woda nie jest czysta jak kryształ). Komu wierzyć? Najlepiej własnemu podniebieniu. Jeśli pomidory kupowane na bazarze od rolnika smakują ci lepiej niż te hiszpańskie z marketu, to może warto wydać kilka złotych więcej.