22 października mieszkająca w Norwegii Polka Aleksandra Weder Sawicka otrzymała Nagrodę Humanistyczną przyznawaną przez związek Human-Etisk Forbund (w skrócie HEF). Wyróżnienie oraz równowartość 46 000 PLN kapituła przyznaje osobom lub organizacjom, które przyczyniają się do szerzenia ideałów humanistycznych.
Sylwia Skorstad: Jeśli pozwolisz, zaczniemy od końca – na co przeznaczysz pieniądze z nagrody przyznanej przez HEF?
Aleksandra Weder Sawicka: Już ich prawie nie ma – nigdy w życiu nie wydałam tak dużej kwoty w ciągu tygodnia. Jestem samodzielną matką, moje dzieci mieszkają tydzień u mnie, tydzień u swojego taty. Poza tym mieszka ze mną moja mama. Przy obecnych cenach trudno jest utrzymać pięć osób z jednej pensji. Duża część nagrody poszła więc na spłacenie mojej karty kredytowej. Poza tym musiałam poczynić inwestycje w sprzęt AGD, który już odmawiał posłuszeństwa. Sfinansowałam też prywatne leczenie mojej mamy. Dzieci marzyły o psie, a ja zawsze chciałam mieć bulteriera. Wiedząc, że dostanę nagrodę, kupiłam 2 miesiące temu bulterierkę Bułę. Na moje osobiste wydatki zostało już bardzo niewiele, ale przynajmniej miałam trochę oddechu finansowego.
Skorstad: Humanistprisen przyznaje się w Norwegii od 1988 roku. Jesteś pierwszą Polką i czwartą kobietą, która została w ten sposób doceniona za szerzenie wartości humanistycznych. Jak to się stało, że HEF usłyszało o twojej akcji zbierania pigułek dla zgwałconych Ukrainek?
Weder Sawicka: Akcja rozpowszechniła się na Facebooku w niesamowitym tempie. W ciągu 3 dób mój post udostępniło ponad 300 osób. Jedną z nich była Marit, szefowa działu komunikacji HEF. Po akcji zgłosiła się do mnie i zapytała, czy nie chciałabym być gościnią podcastu HEF „Innestemme” (tytuł dość dwuznaczny, bo można go przetłumaczyć zarówno jako „głos wewnętrzny”, jak i „mówiąc szeptem”). Marit zaproponowała też pomoc HEF w innych moich przedsięwzięciach. Razem zdobyliśmy 50.000 prezerwatyw, które trafiły do Ukrainek na uchodźctwie w Polsce, do tych będących w drodze na Ukrainie i do szpitala w Kamianskoe niedaleko Dnipro, gdzie wykorzystuje się je m.in. do badań sondą USG.
Skorstad: Opowiedz o tym, jak narodził się pomysł na zorganizowanie akcji.
Weder Sawicka: To był koniec marca. Moja przyjaciółka Julia podesłała mi artykuł z „Wysokich Obcasów” o tym, że klinika z Polski przekazała anonimowo 100 pigułek antykoncepcji awaryjnej na potrzeby Ukrainek, które trafiły do Polski, a przedtem zostały zgwałcone przez rosyjskich żołnierzy. Ten artykuł otworzył mi oczy na to, w jakiej patowej sytuacji są te kobiety. Nie dość, że przeżywają traumę wojny i gwałtu, to jeszcze trafiają do kraju, gdzie aborcja jest niemal zakazana. Teoretycznie można dokonać aborcji, jeśli ciąża jest wynikiem gwałtu, ale to dodatkowe traumatyzujące przeżycie. I nie mam tu na myśli samego zabiegu – to powinna być decyzja każdej kobiety – ale proces uzyskania zgody na taką aborcję: w obcym kraju, bez znajomości jego realiów i języka.
Moja przyjaciółka rzuciła: „Ola, zbierajmy pigułki dla tych kobiet”. Mnie niewiele trzeba, żeby zacząć działać. Napisałam post na Facebooku i zaczęłam myśleć o tym, jak te pigułki przekazać dalej i rozdystrybuować wśród potrzebujących. A że mam dużą siatkę znajomych (która nieustająco się rozrasta), dość szybko udało się opanować to logistycznie.
Skorstad: Co było największym wyzwaniem podczas zbierania pigułek?
Weder Sawicka: Kwadratowe myślenie norweskich władz i jednej z sieci aptek. Popołudniu w poniedziałek, w dniu, kiedy miałam przekazać pigułki do wysyłki do Polski, zadzwoniła do mnie pani inspektor z Norweskiej Agencji Leków i poinformowała, że akcja, którą przeprowadzam, jest nielegalna, ponieważ nie mam zgody na eksport leków za granicę. Próbowałam jej tłumaczyć, że nie zajmuję się żadnym eksportem, tylko pomocą humanitarną, ale ona wciąż stała na tym samym stanowisku. Rozpłakałam się z bezsilności i powiedziałam jej, że jeśli uważa, że popełniam przestępstwo, to powinna zgłosić to na policję, a policja podejmie odpowiednie działania. I że przepraszam, ale ja się teraz muszę zająć się pakowaniem pigułek, które wieczorem mam przekazać przewoźnikowi.
Drugi telefon był z biura jednej z sieci aptek. Wiele osób zamówiło pigułki na mój adres. W Norwegii, żeby zamówić pigułki „dzień po” w aptece internetowej, należy podać swój numer personalny (odpowiednik polskiego PESEL) i wskazać adres dostawy. Bardzo dużo ludzi zamówiło pigułki na mój adres. Zamówienia poszły do czterech różnych aptek internetowych, ale tylko jedna z nich stwierdziła, że nie wyśle tych pigułek do mnie. Nie pomogły tłumaczenia, na jaki cel są przeznaczone te tabletki. Udało nam się w pierwszej akcji zebrać 497 pigułek. Jestem pewna, że gdyby nie biurokratyczne podejście tej sieci aptek, przesłalibyśmy z pewnością co najmniej 550.
Skorstad: A co było największym pozytywnym zaskoczeniem?
Weder Sawicka: Och, było ich mnóstwo! Na przykład dziewczyna z 3-miesięcznym maluszkiem w nosidełku, która przyniosła mi 8 opakowań – kupiła wszystko, co było w aptece. Fantastyczni byli też panowie, którzy w poniedziałek popołudniu przywieźli mi dwa pudła indywidualnych zamówień. Było tego tak na oko jakieś 200 sztuk. Teoretycznie powinnam była każdą z tych przesyłek pokwitować. Ale oni tylko powiedzieli: „Wiemy, o co chodzi, poradzimy sobie bez pokwitowania. Powodzenia!” Albo kobieta, która przyniosła kilka paczek i powiedziała, że mieszka niedaleko i że jeśli będę potrzebowała pomocy przy pakowaniu, to żebym dała znać, przyjedzie. Było nas 6, moje polskie przyjaciółki i Ukrainka, znajoma jednej z nas. Siedziałyśmy cały wieczór sortując pigułki, naklejając informację o leku w języku ukraińskim i pisząc odręcznie na każdym opakowaniu po ukraińsku „Dla mojej ukraińskiej siostry”. Kiedy o 22 orientowałam się, że nie mamy szans skończyć przed północą, napisałam do Gelayoul, tej kobiety, która oferowała pomoc. Przyjechała, pomogła, dokończyłyśmy pakowanie. Ja po północy pojechałam z paczkami do przewoźnika, a Gelayoul rozwiozła moje przyjaciółki do domów.
Skorstad: Do pomagania innym wykorzystujesz swoje media społecznościowe. Czy nie obawiasz się ciemnej strony sieci, na przykład przykrych komentarzy bądź stania się celem hakerskiego ataku?
Weder Sawicka: Kiedy zbierałam pigułki, w jednym z komentarzy na Fb przeczytałam, że pewnie zamierzam opchnąć je na czarnym rynku i że „robię sobie nazwisko” kosztem innych. Ja już za dużo przeżyłam, żeby się przejmować komentarzami sfrustrowanych ludzi. Nie biorę tego do głowy i robię swoje.
Co do bycia celem ataku hakerskiego: mam dużą świadomość tego, jak można być zaatakowanym w sieci, więc unikam sytuacji, które mógłby do tego doprowadzić. A na grube hackerskie ryby i tak nie mam wpływu. Pytanie tylko, czy ja jestem na tyle łakomym kąskiem, żeby być celem grubej ryby?
Skorstad: Zdarza ci się słyszeć, że jedna osoba nie jest w stanie wiele zmienić, świat jest zbyt skomplikowany, by jednostkowe działania mogły przynieść trwałe efekty? Jeśli tak, to jak na to odpowiadasz?
Weder Sawicka: Nie zwracam uwagi na takie głosy. A po ceremonii wręczenia nagrody usłyszałam od jednej z gratulujących mi osób, że jestem żywym przykładem tego, ile zdziałać może jedna osoba. Bardzo w to wierzę, że nawet najmniejsze działanie może przyczynić się do poprawy świata.
Skorstad: Jako mieszkanka Norwegii masz szerszą perspektywę w ocenie międzynarodowej pomocy dla uchodźców i uchodźczyń z Ukrainy. Jaka jest twoja ocena polskich i norweskich działań w tym zakresie?
Weder Sawicka: Polskę i Norwegię łączy jedno: dużo działań pomocowych wypływa z inicjatyw oddolnych. Norweski rząd obiecał sprowadzić do kraju 2500 ukraińskich uchodźców z problemami zdrowotnymi. Wiem o jednym transporcie lotniczym 25 pacjentów i ich rodzin sprowadzonych przez rząd norweski. A gdzie jest pozostałe 2475 pacjentów? A taka np. inicjatywna oddolna Hvite Busser 2022 (Białe Autobusy 2022), składająca się wyłącznie z wolontariuszy i niemająca żadnych struktur organizacyjnych przeprowadziła już 30 transportów dwoma autobusami o wdzięcznych nazwach „Peace” i „Love” i przywiozła z Polski do Norwegii grubo ponad 1000 ukraińskich uchodźców i ich czworonożnych przyjaciół. Jadąc do Polski, Peace & Love zabierają zawsze pełne bagażniki pomocy humanitarnej. To właśnie oni pomogli mi w transporcie pigułek, które docelowo trafiły do Ukrainy i do punktów medycznych na granicy w Medyce.
Norwegia ma dobrze przygotowany system programów pomocowych, ale jest strasznie biurokratyczna i urzędnicy nie zawsze potrafią wyjść poza biurokratyczne ramy. Podam przykład uchodźczyń, przy osiedlaniu których nikt nie bierze pod uwagę problemów, z którymi się zmagają lub tego, co mógłby wnieść do norweskiego społeczeństwa. I tak naukowczyni z doktoratem z ekonomii i biegłym angielskim zostaje osiedlona w miejscowości na wybrzeżu, gdzie jedynym miejscem pracy jest zakład filetowania ryb. A przecież jej kompetencje można by wykorzystać w jakimś ośrodku uniwersyteckim! Inny przykład to osoba z problemami zdrowotnymi. Dostała propozycję osiedlenia się w wiosce pod granicą ze Szwecją, gdzie żaden z lekarzy pierwszego kontaktu nie ma wolnych miejsc, że o dostępie do specjalistycznego leczenia nie wspomnę. Z kolei wielodzietna rodzina pochodząca z ukraińskiej wioski i marząca, by mieszkać na wsi, zostaje osiedlona w bloku w Oslo.
Ale to oczywiście kilka negatywnych przykładów. W większości ukraińskim uchodźcom żyje się tu bardzo dobrze i programy pomocowe, choć nie oferują luksusów, są dużo lepsze niż w Polsce.
Skorstad: Czy możesz powiedzieć kilka słów o sobie? Od jak dawna mieszkasz w Norwegii, co cię tu sprowadziło i czym się zajmujesz, gdy nie działasz jako społeczna aktywistka?
Weder Sawicka: Mieszkam w Norwegii na stałe od 2004 roku, wcześniej byłam tu przez rok, kiedy zbierałam materiały do mojego doktoratu o Norweżce Dagny Juel Przybyszewskiej. Języka norweskiego zaczęłam się uczyć jeszcze mieszkając w Polsce. A miłość do Norwegii zaczęła się, kiedy byłam nastolatką i słuchałam A-ha.
Mimo że mam doktorat z literaturoznawstwa, nie pracuję naukowo. Przez jakiś czas wykładałam język polski na uniwersytecie w Oslo, ale uznałam, że nie jestem typem naukowca i wolę pracować z ludźmi, a nie z książkami. Robiłam w życiu wiele różnych rzeczy, ale kilka lat temu powróciłam na uczelnię, tym razem w charakterze pracownicy administracji. Obecnie jestem asystentką dziekana u dyrektora wydziału medycznego na uniwersytecie w Oslo. Czyli, jak sama sobie z siebie żartuję, jestem tak zwaną panią Halinką z dziekanatu. Praca jest na tyle mało absorbująca mentalnie (przynajmniej dla mnie), że mam jeszcze siły zajmować się innymi ważnymi dla mnie sprawami. Od jakiegoś czasu jestem opiekunką prawną małoletnich uchodźców, którzy przybyli do Norwegii bez rodziców. Zgłosiłam się do tej pracy z myślą o dzieciach z Ukrainy, ponieważ znam trochę rosyjski, co ułatwia bardzo bezpośredni kontakt. Moimi podopiecznymi są nie tylko dzieci ukraińskie, ale też niepełnoletni uchodźcy z Syrii czy Afganistanu. Tacy sami jaki ci, których polskie służby przeganiają na granicy z Białorusią. Kiedy słyszę, ile przeszli ci chłopcy, żeby trafić do Norwegii, myślę o tym, jakie szczęście miały moje dzieci, że przyszły na świat w Norwegii, a nie w kraju opanowanym wojną czy będącym pod rządami terrorystów.
Skorstad: Czy twoja akcja pomocy dla Ukrainek już się zakończyła? A może pomoc nadal jest potrzeba i wciąż można dołączyć do twoich inicjatyw?
Weder Sawicka: Dopóki ta wojna trwa i dopóki starczy mi sił, zamierzam pomagać kobietom i dzieciom. Razem z polskim stowarzyszeniem Pogoń Ruska zbieram pieniądze na leki dla szpitali w Ukrainie, przede wszystkim dla szpitala w Kamiańskoe, którym się niejako opiekuję.
Bardzo leży mi też na sercu los tych ukraińskich kobiet, które zgwałcone, zaszły w ciążę. Lada moment urodzą się pierwsze dzieci – owoce gwałtów. Te kobiety poddane są społecznemu ostracyzmowi, niektórych rodziny wyparły się swoich córek. Nie będą miały się gdzie podziać ze swoimi dziećmi. Wiem od działaczy Pogoni, że są w Ukrainie ludzie, którzy chcieliby stworzyć im domy samotnej matki i dziecka. Chciałabym jakoś w tym pomóc. Pomysł jest na razie bardzo świeży, ale mam nadzieję, że uda się coś zdziałać. Czytelniczkom i czytelnikom Republiki Kobiet, którzy chcieliby pomóc w działaniach w Polsce, polecam śledzenie profilu stowarzyszenia Pogoń Ruska na Facebooku. Stowarzyszenie codziennie zdaje relacje ze swoich działań i pisze, jak można pomóc. Najlepiej, wspierając organizowane przez nie zbiórki na leki.