Quebonafide zakończył hip-hopową karierę i zszedł ze sceny w stylu iście teatralnym. Nie pozostawił słuchaczom złudzeń co do tego, że ostatni koncert na PGE Narodowym to definitywne podsumowanie jego dotychczasowej muzycznej drogi. Na osłodę, ku uciesze fanów, 30 czerwca wydał ostatni album – bodaj najbardziej eklektyczny w całej dyskografii – zatytułowany „Północ-Południe”. To soundtrack do specjalnego pożegnalnego wydarzenia transmitowanego online.
Tekst: Julia Staręga
Zakończenie kariery raper rozbił na dwa wydarzenia: transmitowany online Akt I zatytułowany „Północ-Południe” – wielowarstwowy musical i teatralny film o poszukiwaniu równowagi w chaosie. Ten intymny monolog ukazujący blaski i cienie życia z chorobą afektywną dwubiegunową został dopełniony widowiskowym aktem II – Ostatnim Koncertem, odbywającym się na PGE Narodowym w dniach 27 i 28 czerwca. Pierwszego dnia wpadł Tommy Cash i wykonał eurowizyjny przebój, który Quebo podkręcił wersami o modnej ostatnio japońskiej herbacie. Tajemnicza, ubrana na czarno postać z maską na twarzy, chodziła po scenie i szyderczo uzewnętrzniała podszepty w głowie Que. Niepokój mieszał się z nieskrępowaną zabawą, a poważne rapowe nawijki o zmaganiach z własną psychiką miksowały z kabaretowym, rozśpiewanym żartem. Jak się żegnać to z pompą.
W oprawie muzycznej Aktu I wzięli udział goście na co dzień związani nie tylko ze światem hip-hopu (raperzy Mata, Oki, Sobel, Chivas, producenci Francis, Chloe Martini, @atutowy), ale też muzycy młodego, jazzowego pokolenia (Tropical Soldiers In Paradise, Kuba Więcek) czy wykonawcy obracający się wokół alternatywy i elektroniki (Baasch, Etnobotanika). Pojawili się również Jimek, Jakub Józef Orliński i Noam Zylberberg, lider Małej Orkiestry Dancingowej. Choć obecność tych ostatnich może być zaskakująca, to wpasowali się w klimat idealnie. Nikt nie powiedział, że to, co gatunkowo pozornie sprzeczne, nie może współbrzmieć.
„Byłbyś rokoko, no to chciałbyś być art deco”
Na płycie „Północ/Południe” Quebo zaprasza do wspólnego dryfowania po oceanie rozmaitych, często stojących w sprzeczności stanach emocjonalnych. Pod tytułem tym kryje się przezroczysta wręcz metafora zaburzeń afektywnych dwubiegunowych, z którymi zmaga się Quebo. Nie warto jednak sprowadzać całej płyty tylko do nich, bo byłoby to krzywdzące uproszczenie. Teksty traktują o szeroko rozumianej kondycji psychicznej. Są jak lustro, w którym zwłaszcza młodzi ludzie, przeżywający codzienne wzloty i upadki szczególnie dotkliwie, mogą się przejrzeć.
O sile tego albumu stanowi umiejętność żonglowania metaforami i sięgania po popkulturowe, musicalowe tropy, które Quebo opanował znakomicie. Bawi się językiem, celowo stosuje komizm sytuacyjny, zestawia trywialne z poważnym. Rzewne, snujące się bity przecina popowymi, nad wyraz wesołymi melodiami, co świetnie sprawdziło się w dziewiątej pozycji na płycie, „Wielkiej przyjemności”. Que wciąga słuchacza w groteskową, pełną humoru grę, choć nie zawsze jest się z czego śmiać.
Pod płaszczykiem pogodnych, przed- i międzywojennych, tanecznych melodii w „Igłach, soczewkach i samolotach” śpiewa o towarzyszących mu lękach. Podobnie tragikomiczny efekt przewija się w „Trawie” poświęconej typowemu zjawisku idealizowania żyć innych przy jednoczesnym umniejszaniu swojego. Teatralny zaśpiew i charakterystyczne przeciąganie głoski „l” na modłę Eugeniusza Bodo wywołuje niekontrolowany, lekki uśmiech na twarzy. Rozszerza się on w miarę trwania utworu, gdy Quebo z dużą dozą humoru wymienia irracjonalne, zupełnie nieprzystające do siebie pragnienia zmiany siebie: bycia tankowcem, nie motorówką czy wcielenia się w rokoko zamiast w art deco. Jak wiadomo, trawa u sąsiada jest bardziej zielona.
Równie dobrze wypadają taneczne numery, jak zalatujące pop-punkiem „KC, lecz… bez przesady” z Chivasem czy „Noradrenalina” z gościnnym udziałem Sobla. Zaskoczyła słuchaczy na koncercie, gdy Quebo zaprosił ich do wspólnej zabawy w rytm refrenu: „Wskazujemy delikwenta po naszej prawej stronie, wskazujemy delikwenta po naszej lewej, następnie wskazujemy przed siebie i odpalamy szalone paluszki – ratatatata! Życzymy przyjemnego lotu”. Kilka godzin po zakończeniu wydarzenia filmiki użytkowników prezentujące powyższy układ opanowały TikToka – jak widać, jeden koncertowy taniec nie wystarczył.
Mniej na tej płycie czystego rapowania, a więcej śpiewania, gry z musicalową konwencją, flirtu z jazzem i kultowymi piosenkami wywodzącymi się ze środowiska kabaretowego.
W rezultacie otrzymaliśmy brzmieniowy misz-masz, który nadal brzmi spójnie, głównie za sprawą błyskotliwego storytellingu, który zaserwował nam Quebo. W „Chemicznym balansie” otwarcie śpiewa o wewnętrznym bólu, który w miarę trwania albumu rozbraja pewną dozą ironii i dystansem do swoich emocji. Zamykający płytę tytułowy numer jest tego najlepszym podsumowaniem, padają tam słowa: „W mojej głowie mieszka głos/Już go ściszać nie zamierzam/Czasem słychać piękny ton/Czasem małpy na talerzach”. Co za piękna, pełna szczerości akceptacja własnych sprzeczności.