Fenomen islandzkiej sceny rockowej powrócił. Kaleo po czteroletniej przerwie oddali w ręce słuchaczy trzeci album „Mixed Emotions”. Soczyste gitarowe granie pełne nawiązań do tego, co w bluesie i rocku najlepsze. Oczywiście, wsparte refleksyjnymi tekstami.

Tekst: Julia Staręga

Kaleo - okładka albumu

Islandzka formacja Kaleo, którą tworzą JJ Julius Son, David Antonsson, Daniel Kristjansson, Rubin Pollock, Þorleifur Gaukur Davíðsson, jest z pewnością znana miłośnikom współczesnego rocka. Muzycy debiutowali w 2016 roku udanym, przebojowym albumem „A/B”, z którego pochodzi m.in.: światowy singiel „Way Down We Go” czy równie wpadający w ucho „No Good”. Pięć lat później przyszedł czas na wydawnictwo „Surface Sounds” z – idąc za słowami frontmana JJ Juliusa Sona – najbardziej klasycznym, rockowym numerem w dotychczasowej dyskografii, czyli „Alter Ego”.

Stałych słuchaczy twórczości formacji nie powinno dziwić, że zespół lubi zaskakiwać. Jest znany nie tylko z dostarczania dobrej muzyki, ale też przedstawiania islandzkich krajobrazów w niekonwencjonalny sposób. Na potrzeby kręcenia teledysków i lives sessions muzycy wykonali „Way Down We Go” wewnątrz komory magmowej wulkanu Thrihnukagigur. Zagrali też „Save Yourself” na lodowcu i „Break My Baby” w latarni morskiej ÞRÍDRANGAR postawionej na skale na Oceanie Atlantyckim, nazywanej nie bez powodu najbardziej odizolowaną na świecie.

Islandczycy po raz kolejny dowiedli, że formuła przeplatanki utkanej ze zdecydowanych, rockowych utworów z refleksyjnymi balladami się sprawdza – znamy ją zresztą z poprzednich albumów. Na wydanej w ubiegły piątek płycie „Mixed Emotions” słusznie sięgnęli po ten zabieg. Zgodnie z tytułem od emocji jest gęsto zarówno w tekstach, jak i brzmieniu.

Kaleo nie boją się poruszać trudnych tematów: od samotności, przez skutki przemocy z użyciem broni. Na szczęście nie kończą pesymistycznie – na spokój, nadzieję i akceptację również zrobili miejsce na krążku. Na reinterpretację islandzkiej kołysanki „Sofðu Unga Ástin Mín” również.

Gorzki, ale potrzebny komentarz

Pierwsze single wydane w marcu i czerwcu zeszłego roku nie chwyciły mnie za gardło i cierpliwie czekałam na rozwój wydarzeń. Pierwszy przełom nastąpił w lipcu, gdy „USA Today” pojawił się w streamingach. Wtedy też cały świat bacznie obserwował zacięty wyścig, rozgrywający się głównie między Kamalą Harris a Donaldem Trumpem o urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Kaleo napisali „USA Today” w 2019 roku, a opublikowali niedługo po próbie nieudanego zamachu na Donalda Trumpa, podczas których zabito niewinnego człowieka. Można przypuszczać, że wydając singiel w tym czasie nie zawierzyli przypadkowi i celowo dolali oliwy do ognia. Jasno zajęli swoje stanowisko wobec przejawów przemocy z użyciem broni palnej, której – jak wspominał JJ Julius Son – byli świadkami, gdy koncertowali i mieszkali w Stanach. „USA Today” to utwór wpisujący się w kategorię tych, które lubię: uwrażliwiających i zmuszających do namysłu nad rzeczywistością.

Refleksyjnie i odważnie

Bez wątpienia tym, co ujmuje już od pierwszych minut spędzonych z tą płytą, jest jej warstwowość i przestrzenność. Nieco przesterowane, chropowate riffy świetnie uzupełniają się z dynamicznym, perkusyjnym odpięciem hamulców, co ma miejsce m.in. w „Rock’n’Roller” – numerze tak rockowo sztampowym, że bardziej się nie da. Oczywiście, działa to na korzyść zespołu, bo sprawdzone muzyczne cytaty sprawdzają się w większości przypadków, w tym również. Sympatycy firmowego brzmienia Kaleo z pewnością docenią utwory takie jak „The Good Die Young” czy „Back Door”, w których słychać echa z czasów debiutanckiej ery zespołu.

Świetnie wypada hymniczny, przeszywający refren w „Bloodline”, w którym JJ Julius Son, głosem głębokim i chropowatym, z pełną mocą śpiewa: „My bloodline grows wild and free/My bloodline, just like a river, it flows”. W połączeniu z odważnymi perkusyjnymi ciosami i bluesowymi riffami utwór ten brzmi jak apoteoza życia w jego wszystkich odcieniach. Przy czym już na początku, gdy w tekście pojawia się metafora popiołu spadającego z nieba, Son przypomina, że wszystkich czeka ten sam koniec. Obrazowo i wymownie.

Równie dobrze jest w „Run No More”. Perkusyjny tętent przybiera na sile w bridge’u, buduje napięcie w refrenie i prowadzi do rozwiązania w końcówce utworu w asyście gitary prowadzącej i hipnotyzującego chóru gospel. Przestrzenne chóralne wstawki pojawiają się też w „Memoirs”, refleksyjnej balladzie na gitarę akustyczną o kruchości życia. W ludzkiej, a już artystycznej naturze szczególnie, leży oswajanie tego, co ostateczne. Nie dziwi więc wcale, gdy wokalista śpiewa: „Mogę umrzeć jako szczęśliwy człowiek […] Zobaczyłem więcej miejsc niż większość ludzi/Czy zrobiłbym to wszystko jeszcze raz?”.

 

 

 

 

 

 

 

No Comments Yet

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.