Odwiedziłam pełne pamiątek muzeum kultowej powieści oraz filmu – „Przeminęło z wiatrem”. Okazało się tak samo fascynujące, jak bohaterowie najbardziej znanej opowieści o wojnie secesyjnej.
Tekst i zdjęcia: Sylwia Skorstad

Czy wiesz, że filmowa Tara, czyli posiadłość, w której urodziła się Scarlet O’Hara, nigdy nie istniała? Prawdziwe jest hrabstwo, prawdziwa jest czerwona, urodzajna ziemia idealna pod uprawę bawełny (albo brzoskwiń dziś będących symbolem Georgii), ale sama wygrana w karty plantacja oraz posiadłość były pisarską fantazją. Dom zbudowano dopiero na potrzeby ekranizacji powieści Margaret Mitchell. Tak naprawdę to zbudowano jedynie fasadę willi oraz korytarz za frontowymi drzwiami. Zdjęcia wewnątrz Tary kręcono w pomieszczeniach studia filmowego, a w tych na zewnątrz budynku dom „grała” jedna drewniana ściana. Konstrukcja przetrwała dwadzieścia lat. Dziś jej pozostałość, czyli drzwi do Tary, można oglądać w Gone With The Wind Muzeum w miasteczku Marietta pod Atlantą. To półtorej godziny drogi samochodem z portu lotniczego Hartsfield-Jackson w stolicy stanu.
Gone With The Wind Muzeum to miejsce jest tak samo czarujące i przeładowane jak salony mieszczańskie w Georgii z czasów wojny secesyjnej. Pełno w nich pamiątek związanych z autorką powieści, samą książką oraz filmem nakręconym na jej podstawie.
Koledze z Akademii domu się nie pali
Muzeum powstało w 2002 roku. Zlokalizowano je w zabytkowym budynku zwanym Brumby Hall, niegdyś domu konfederaty Arnoldusa Brumby’ego. To jedyna ocalała część kompleksu, który dawniej był siedzibą Instytutu Wojskowego Georgii. Instytut został spalony podczas wojny secesyjnej przez generała Unii Williama Tecumseha Shermana. Jankeski dowódca oszczędził z pożogi jedynie dom pułkownika Brumby’ego, ponieważ łączyła go z nim zażyłość z czasów studiów na akademii West Point.
Sherman cenił kolegę ze szkoły tym bardziej, że ten był jednym z niewielu oficerów Konfederacji mających wojskowe wykształcenie. Jeśli pamiętacie „Przeminęło z wiatrem”, to wiecie, że w wielu południowych hrabstwach tuż przed wojną secesyjną na oficerów wybierano po prostu najbardziej lubianych kolegów. Wystarczyło, że potrafili jeździć konno, strzelać i opowiadać dowcipy, by mianować ich sierżantami albo porucznikami. Brumby znał się na wojaczce, dzięki czemu ocalił dom, który z czasem stał się schronieniem dla bogatej kolekcji pamiątek związanych z powieścią rozsławiającą Georgię dużo skuteczniej niż brzoskwinie.

„Na miłość boską, Peggy…”
Margaret Mitchell pisała „Przeminęło z wiatrem” przez ponad siedem lat. Pomysł na nową ścieżkę kariery przyszedł jej do głowy po tym, jak w wyniku kontuzji kostki musiała zrezygnować z pracy reporterki i spędzać dużo czasu w domu. Mąż, zmęczony dostarczaniem jej nowych lektur z biblioteki, miał powiedzieć: „Na miłość boską, Peggy, nie możesz napisać własnej książki, zamiast czytać tysiące cudzych?” Więc napisała, choć najpierw prawie przeprowadziła się do biblioteki, bo przeczytać wszystko o wojnie secesyjnej oraz historii Georgii i Południa. Bibliotekarze zapamiętali tę drobną, niską kobietę o niespożytej energii, bo domagała się wszystkich dokumentów źródłowych.
Gdy już usiadła do pisania, pisała bez wytchnienia. Początkowo chciała nadać swojej opowieści tytuł „Jutro też jest dzień”, ale wydawca ostrzegł ją, że zbyt wiele książek zaczyna się od słowa „jutro”. „Przeminęło z wiatrem” wzięła z poematu „Cynara”, którego kopię można znaleźć w Muzeum.
Prawie jak „Biblia”
Margaret nie była w pełni zadowolona ze swojej pierwszej „prawdziwej” powieści (jako nastolatka napisała dwie inne, ale jedną zniszczyła, a drugą znaleziono i wydano dopiero wiele lat po jej śmierci). Po przesłaniu jej do wydawcy spodziewała się zwrotu i odmowy. Zamiast tego otrzymała czek na pięć tysięcy dolarów. Wydawca był zachwycony. Uznał, że książkę bardzo łatwo się czyta, choć jest za długa jak na powieść.
Przez pierwsze dwa tygodnie sprzedano rekordową jak na tamte czasy liczbę kopii, aż 140 000. W ciągu trzynastu lat od premiery, czyli do dnia śmierci autorki, mieszkańcy USA kupili sześć milionów egzemplarzy „Przeminęło z wiatrem”. Lepszy wynik miała wtedy jedynie „Biblia”. Dodatkowo powieść przetłumaczono na czterdzieści trzy języki. Najbardziej „egzotyczne” wydania, w tym polskie, są teraz wśród pamiątek zgromadzonych w Muzeum.

Trzy lata po premierze i dwa lata po tym, jak Mitchell otrzymała nagrodę Pulitzera, na ekranach kin pojawiała się filmowa adaptacja opowieści. Również ona okazała się pod wieloma względami rekordowa. W Muzeum można podziwiać między innymi rekwizyty i oryginalne kostiumy z filmu, kreacje gwiazd z oscarowej gali, a nawet kontrakty aktorskie opiewające na niebagatelne sumy.
Autorka książki prawa do ekranizacji sprzedała za 50 000 dolarów, co dziś odpowiadałoby ponad milionowi dolarów. Po tym, jak film odniósł olbrzymi sukces komercyjny, producent wypłacił pisarce dodatkowe 50 000.

Wiele lat później
Część muzealnej wystawy jest poświęcona afroamerykańskim aktorom filmu „Przeminęło z wiatrem.” Nie bez przyczyny, bo to historie same w sobie. Na przykład Hattie McDaniel, aktorka, komiczka i autorka tekstów piosenek, była pierwszą w historii czarnoskórą kobietą, która zdobyła Oscara. Dzięki jej charyzmie, grana przez nią Mammy stała się jeszcze bardziej stanowcza niż w powieściowym oryginale. Samej Hattie nie wpuszczoną jednak na premierę filmu, bo kino było tylko dla białych. Jej wizerunek usuwano z plakatów reklamowych, bo nie mogły się na nich pojawiać osoby czarnoskóre. W Muzeum można porównać amerykańskie i francuskie postery „Przeminęło z wiatrem”. Różnice unaoczniają, czemu wbrew życzeniu aktorki nie pochowano jej na cmentarzu w Hollywood – w 1952 roku ten honor przysługiwał jedynie białym zmarłym. I nieważne, że wizerunek Hattie przez lata pojawiał się na widokówkach i znaczkach pocztowych, że Georgia chwaliła się nią, ile mogła.
W dzisiejszych, amerykańskich wydaniach powieści „Przeminęło z wiatrem” często pojawia się informacja, że wizerunek osób czarnoskórych został sportretowany zgodnie z duchem minionej epoki, ale nie przystaje do dzisiejszych standardów.
Margaret Mitchell była tego świadoma. W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku odkryto, że pisarka anonimowo i regularnie fundowała stypendia osobom czarnoskórym. Dzięki jej donacjom wykształciło się ponad pięćdziesięciu afroamerykańskich lekarzy. Biografowie autorki podejrzewają, że Mitchell zdecydowała o finansowaniu edukacji po tym, jak jej czarnoskórej znajomej odmówiono opieki lekarskiej.
Powieść, która nie przemija
„Przeminęło z wiatrem” wcale nie przeminęło. Nawet się nie zestarzało, bo było „stare” już w dniu, gdy Margaret Mitchell zaczęła pracować nad swoją książką.
„Widzę bardzo jasno, że zostaliśmy zwiedzeni. Oszukani z powodu naszej pychy, ponieważ myśleliśmy, że każdy z nas potrafi sprzątnąć z kilkunastu Jankesów, ponieważ wierzyliśmy, że bawełna rządzi światem. (…) Melanio, te rzeczy, o których wspominam, są tylko symbolami tego życia, które bardzo kocham, ale które, obawiam się, minęło już na zawsze” – pisał o losach Południa Ashley do żony.
Opowieść o świecie skazanym na porażkę (z czego zdawał sobie sprawę chyba tylko Rhett Butler) czyta się dzisiaj tak samo dobrze, jak dwadzieścia czy pięćdziesiąt lat temu. To pasjonujący romans wojenny i wnikliwe studium kultury, po której, na całe szczęście, pozostały już tylko muzealne pamiątki.
Wydawnictwo Albatros właśnie wznowiło „Przeminęło z wiatrem” w klasycznym, wybitnym tłumaczeniu Celiny Wieniewskiej: https://www.wydawnictwoalbatros.com/ksiazki/przeminelo-z-wiatrem/
Muzeum można odwiedzić wirtualnie na tej stronie: https://www.gwtwmarietta.com/