„Jeśli ktoś raz zacznie klikać, wiadomo, że do emerytury nie skończy. To jest nałóg. Codziennie po pracy otwieram komputer i sprawdzam, ile dostałam ofert” – przestrzega Hania, która szuka partnera życiowego na internetowych serwisach randkowych.

Portali randkowych jest mnóstwo: sympatia.pl, randki.o2.pl, single.pl, ilove.pl, tylkorazem.pl, sympatycznie.pl itd. Według przeprowadzonych cztery lata temu badań prof. Zbigniewa Izdebskiego „Seks a internet” – nowe znajomości w sieci nawiązują 3 mln Polaków. Najbardziej cenią sobie anonimowość, bo dzięki niej mogą prowadzić rozmowy, na które nie odważyliby się w tzw. realu.

Kłamczuchy

Pozorna anonimowość jaką zapewnia Internet sprawia, że aż 16 proc. internautów lubi podawać się za kogoś innego. „Kłamczuch” to osobnik nastawiony na szybki seks. Można go poznać od razu – przechwala się rozmiarami swoich narządów („Mój zgniatacz ma 25 cm”) albo wymyśla historyjki o wieloletnim celibacie. Obie wypowiedzi dają jasny komunikat – „Zależy mi tylko na seksie!”

Dzięki 55-letniej użytkowniczce naszego portalu poznaliśmy jednego z kłamczuchów. Na forum tak opisała swój problem: „Od kiedy mamy w domu Internet, rzadziej uprawiam seks z moim mężem. Spędza przed komputerem coraz więcej czasu, dlatego któregoś razu sprawdziłam, co on tam robi. Okazało się, że przesiaduje na portalach randkowych i szuka młodszych kobiet! Przeczytałam jego profil i zdziwiłam się jeszcze bardziej – mój mąż przedstawia się jako rozwiedziony albo samotny pan, pomiędzy 40 a 50 rokiem życia. A ma ponad 60!” – skarży się i dodaje: „Nie wiem, czy mam się z tego śmiać czy martwić ewentualną zdradą?”.

Tymczasem statystyki nie są łaskawe. Badania prof. Izdebskiego wykazały, że 26 proc. internetowych romansów kończy się w łóżku. Dlatego nie należy bagatelizować sytuacji, w której odkryjemy, że nasz chłopak lub mąż spędza czas na portalach randkowych. Radzimy z nim porozmawiać o tym, dlaczego tak robi: czy czegoś brakuje mu w związku, a może zmieniły się jego potrzeby? Wyraźnie mu powiedz: „Mnie taka sytuacja nie odpowiada”. Nawet jeśli usłyszysz, że niedostatecznie go „zaspokajasz”, absolutnie nie powinnaś się obwiniać!

Z drugiej strony historia 60-letniego pana przestrzega przed bezgranicznym zaufaniem do tego, co czytamy w czyimś profilu. Nigdy nie wiesz, kim jest osoba, do której piszesz. Dlatego dobrze się zastanów, zanim zdecydujesz się z nią zobaczyć. O miejscu spotkania powiadom przyjaciółkę. To nic wstydliwego, że szukasz znajomości w sieci, ale postaraj się zachować bezpieczeństwo.

Jak Hania męża szukała

Szukanie partnera przez Internet jest mozolną pracą. – To zrozumiałe, że wielu ludzi niezadowolonych jest z tego, co ich otacza w pracy, szkole czy na podwórku. Szukają drugiej połówki w sieci, czyli w miejscu, które zwiększa ich szansę na powodzenie. Nie odstraszają ich nawet grasujące w niej podejrzane osobniki i słusznie, bo – jak mówi wybitny niemiecki socjolog Ulrich Beck – życie to ryzyko. Trzeba je podjąć. Przecież nawet w realu można trafić na hochsztaplera – tłumaczy socjolog Krzysztof Łęcki.

Wie coś na ten temat 42-letnia Hania. Wolna, bez zobowiązań, randkuje od czterech lat. W biurze, w którym pracuje, są tylko cztery osoby i wszystkie są zajęte. Przyjaciółki też mają już partnerów, więc szansa na poznanie kogoś „na żywo” jest niewielka. Od pół roku pod pseudonimem Rozdiablony anioł prowadzi bloga „Miłość z sieci”. Usiłuje w nim udowodnić, że na serwisach towarzyskich można znaleźć porządnego faceta. Ma na koncie około stu spotkań z internautami, ale tylko pierwsze zaowocowało rocznym związkiem. Mimo tego, Hania opowiada o nim z niesmakiem: „Taka byłam zgłodniała uczuć, że z miejsca się zakochałam. Nazywał mnie gwiazdką, misiem i słoneczkiem. Zasypywał miłosnymi SMS-ami. Niestety – jak przystało na wyćwiczonego podrywacza internetowego – nie tylko mnie”. Ona również ma w sieci wiele osobowości – raz przedstawia się jako Zielone oko, innym razem jest Hoty (Gorąca). Na ten drugi nick reagują przeważnie mężczyźni spragnieni seksu. – Najczęściej przysyłają mi zdjęcie swoich klejnotów – przyznaje blogerka i dodaje, że nie bawią jej te obrazki. Podobnie jak wulgaryzmy. Jeden z jej adoratorów – przezywała go Zgniłe jajo – lubił obsypywać ją sprośnymi słowami. Usiłował w ten sposób być bardziej seksowny. Gdy zerwała z nim kontakt, stał się agresywny. Na szczęście Hania nigdy nie odważyła się z nim spotkać. Inni kandydaci, z którymi się umówiła, też ją niestety rozczarowali. Wyglądającego na bandziora-osiłka przestraszyła się. Prawnika przekreśliła po tym, jak na pierwszej randce objechał pół miasta, żeby znaleźć najtańszą knajpę. Na spotkaniu z trzydziestolatkiem, który miał raptem trzy zęby z przodu, myślała tylko o tym, że nigdy go nie pocałuje. Policjant nie owijał w bawełnę i wyznał: „Internet jest fajny, bo można mieć seks za darmo, a w agencji towarzyskiej trzeba płacić”.

– Na razie tylko jeden porządny mi się trafił, ale jest nieudacznikiem życiowym. Mamusia go utrzymuje – wyznaje Rozdiablony anioł, ale nie traci jednak nadziei na szczęście. Nie bez powodu założyła blog „Miłość z sieci”. Wierzy, że w końcu trafi na mężczyznę miłego, zaradnego i tak – jak ona – poważnie podchodzącego do związku. Dlatego nie przejmuje się, gdy internetowi szydercy – przezywani w sieci trollami – wyśmiewają jej ogłoszenie: „Jak taka podstarzała babka może liczyć na to, że jeszcze sobie życie ułoży?”.

Ślub w sieci

A jednak jest to możliwe! O tym, że warto szukać miłości w Internecie przekonuje Wanda, która swojego męża Ryszarda poznała właśnie na portalu randkowym. Do dziś pamięta, że równo o godz. 21.17 wysłała do niego krótki, zaczepny list. Spodobało jej się to, że w swoim profilu umieścił zdjęcie bukietu róż. Odpisał po dwóch minutach. Po trzech tygodniach spotkali się pierwszy raz. Okazał się opiekuńczym mężczyzną – pomagał jej, naprawił nawet dach. Ujął Wandę na tyle, że zdecydowała się wyjechać z Ryszardem na weekend w góry. Zakochali się w sobie. I choć dzieliło ich 120 km., dzwonili do siebie po kilkanaście razy dziennie i spotykali raz w tygodniu. Pobrali się dokładnie w drugą rocznicę znajomości. Ślubną wiązankę tworzyły czerwone róże, bo – jak przyznaje Wanda – od tych kwiatów wszystko się zaczęło. Gdy zegar wskazał 21.17, czyli godzinę, o której Wanda zagaiła do Ryszarda, zatańczyli do utworu „Dziękuję ci”.

Ślubem, choć zdecydowanie bardziej nietypowym, zakończył się też wirtualny romans Indonezyjczyków – Wiriadi i Dewi. Ich historię opisały media na całym świecie. On – fizjoterapeuta w Kalifornii, ona – nauczycielka w Malezji. Ponieważ nie mogli się spotkać, postanowili pobrać się… w sieci! Ceremonia prowadzona przez muzułmańskiego duchownego miała charakter wideokonferencji, a państwo młodzi po raz pierwszy w realu zobaczyli się dopiero miesiąc później.

Wyczynowcy i dziecioroby

Zupełnie inną stronę internetowych schadzek bada 30-letni ekonomista Marek. Randkuje dwa lata. Reklamuje się jako „brzydal, który w ogólnopolskim teście inteligencji wyszedł na idiotę”. Dzięki tej żartobliwej wizytówce spotkał się z około 50 dziewczynami. Zainteresowały go zaledwie dwie. Choć związki z nimi nie przetrwały, nadal ma nadzieję na to, że kiedyś napisze do niego ta jedyna. Jak ją pozna? Będzie szczupła i inteligentna. Marek jest początkującym pisarzem, interesuje się psychologią i od ponad półtora roku prowadzi bloga „Księga sukcesów”. Opisuje w nim między innymi różnych „dziwaków”, z którymi miał do czynienia w sieci: „Dostałem propozycję od pary. Chcieli mnie związać i zbić! Oczywiście, grzecznie odmówiłem, bo nie chcę uczestniczyć w takich spotkaniach” – opowiada bloger. Nie interesuje go też internetowy sport, czyli – w języku internautów – wyczynowe zaliczanie kobiet. „Mam trzech kolegów, którzy robią to nałogowo. Rekordzista Adrian zdobył tysiąc kobiet, Damian – 450, a Piotrek – 200. Wszyscy skrupulatnie notują każdy swój podbój w zielonych zeszycikach. Każdy przypadek oceniają według własnej skali. Twierdzą, że to ich hobby i uważają się niemal za rycerzy” – Marek zastrzega, że zmienił imiona „zawodowych ogierów”. Jego znajomi szczególnie gustują w mężatkach, bo według nich, te niczego się nie boją. Są najbardziej wyzwolone i bezpruderyjne. Adrian tak opisał jedną z najodważniejszych swoich zdobyczy: „Najpierw połknęła moją spermę, a potem bez wypłukania buzi cieszyła się, że za 40 min. pocałuje swojego męża”. Marek słyszał też o osobnikach, których można nazwać maniakalnymi dzieciorobami. „Faceci umawiają się z kobietami na seks przez Internet. Tuż przed kulminacyjnym momentem stosunku szybko zdejmują prezerwatywę i kończą w partnerkach. Podnieca ich to, że około 20 proc. z nich zapłodnią i nie poniosą żadnych konsekwencji” – mówi autor „Księgi sukcesów”. Bloger zna również historię delikwentów grasujących między innymi w okolicy warszawskiego Tarchomina, którzy celowo zarażali dziewczyny wirusem zapalenia wątroby C.

Seks podręczny

Przerażające informacje skłoniły Marka do przeprowadzenia eksperymentu. Zalogował się na jednym z serwisów randkowych jako „Beata39mężatka.wawa/152 cm wzrostu/130 kg wagi/nieużywająca gumek”. Chciał sprawdzić, co jest w stanie odstraszyć mężczyzn od przygodnego seksu. Dostał setki propozycji. Nikogo nie zraziło to, że kandydatka może poszczycić się dosyć sporymi wymiarami. Nie przeraziły ich nawet wpisane w profilu objawy wskazujące na chorobę weneryczną. Dopiero przez wzmiankę o mężu policjancie współpracującym z gangsterami wszyscy zalotnicy się ulotnili.

Jednak nie tylko mężczyźni nastawiają się na erotyczne przygody w sieci. Według Marka, panie często dorównują panom. Kiedy założył profil „Witek Corleone 28”, dostał mnóstwo postów – Kobiety zaczepiały mnie na przykład tak: „Co masz w majteczkach?” albo „Czy masz mnie czym upolować?” – Marek odpowiadał żartem: „Posiadam – jak Brudny Harry – strzelbę kaliber 14”. – To był tylko eksperyment – tłumaczy. – Wirtualny seks mnie naprawdę nie interesuje.

Za to, według badań amerykańskich seksuologów prowadzonych pod kierownictwem Ala Coopera, dyrektora Centrum Małżeńskiego i Seksualnego Uniwersytetu Stanford, uzależnionych od cyberseksu jest 65 mln osób czyli około 8 procent użytkowników sieci. Pochodzący z 2002 r. „Raport seksualności Polaków” Zbigniewa Lwa Starowicza uzupełnia te dane. Z badań wynika, że w dobie rozwoju Internetu liczba 20-30-latków, którzy uprawiają seks z partnerem w „realu” spadła z 95% do 85% . Na dodatek 26% 25-latków i 35-latków zaspokaja się między innymi seksem w Internecie.

Wirtualny orgazm

Seks przez Internet nie jest obcy Tiki riki – 30-letniej mężatce, która w tajemnicy przed mężem od pół roku uprawia cyberseks z młodszymi od siebie mężczyznami. Tiki riki tak opisuje swój sekret: „Oboje z partnerem mamy kamerki i sobie rozkazujemy. Najpierw ja go rozpalam, potem on wydaje mi polecenia, dotykając się. Podnieca mnie to, że potrafię tak nakręcić młodych gości, którzy mają duże potrzeby seksualne. Mąż nie potrafi mnie zaspokoić w łóżku – jest schematyczny i mało energiczny. Na szczęście mam kilkunastu stałych „przyjaciół”. Zawsze któryś jest pod ręką, dlatego dzięki nim mogę przeżyć ograzm, kiedy tylko mam ochotę.” Tiki riki przyznaje jednak, że cyberseks nigdy nie będzie tak przyjemny jak ten realny.

Na szczęście podobne zdanie ma – według badań Zbigniewa Izdebskiego – 97 proc. internautów. Oby tego wyniku nie zmienił na przykład znany już między innymi w Stanach Zjednoczonych specjalny kombinezon do uprawiania seksu na odległość. Gadżet ten na razie kosztuje ponad 20 tys. dolarów. Niektórzy seksuolodzy obawiają się jednak, że gdy stanieje, zmienimy się w ludzi seksualnie samowystarczalnych, a miłość fizyczna stanie się zwykłą czynnością fizjologiczną.

Tekst: Grażyna Kuryłło

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.