Masz konto na Facebooku, Instagramie, Twitterze i portalu randkowym? Uważaj, bo być może właśnie zmienia się twoja definicja szczęścia.
Tekst: Iza Kołodziej
W sieci spędzamy coraz więcej czasu. Z danych GUS za rok 2016 wynika, iż co trzeci Polak jest niemal non-stop on-line, a połowa z nas do codziennych kontaktów z ludźmi używa serwisów społecznościowych. Zdecydowana większość Polaków (91%) uważa, że dzięki internetowi można łatwiej utrzymywać kontakty z bliskimi osobami. Tylko 38% z nas nie ma problemu z tym, by wylogować się z sieci na dłużej niż kilka godzin.
Mniej niż połowa Polaków jest zaniepokojona tym, iż współczesne technologie, rewolucjonizując sposób komunikacji, mogą przynieść tak samo pozytywne, jak i negatywne zmiany.
5 kont, 0 przyjaciół
Spójrzmy na chwilę za ocean. Przeciętny Amerykanin ma dziś 5 kont w różnych serwisach społecznościowych, tylko co dziesiąty nie jest tam obecny. Na przeglądaniu samych tylko serwisów społecznościowych statystyczny mieszkaniec USA spędza codziennie godzinę i dwadzieścia minut, przy czym średnią znacznie zaniżają osoby po 50 roku życia, a zawyżają osoby poniżej 20 roku życia. Jednocześnie aż 40 % Amerykanów przyznaje, iż nie ma nikogo, kogo może nazwać prawdziwym przyjacielem.
Serwisy społecznościowe dostarczają nam gratyfikacji, którą można porównać do przyjemności z jedzenia czekolady. To czysta radość (dla ducha). Dzięki nim czujemy się zauważeni, istotni, docenieni, wyjątkowi i popularni. Nie ma w tym nic złego. Jednak nawet jeśli wydaje się nam, że jesteśmy uodpornieni na autokreację i rozumiemy, iż prawda Facebooka nie jest prawdą życia, w rzeczywistości ciągle porównujemy siebie z innymi. „Czy to, co ja prezentuję na swój temat, jest wystarczająco dobre?” – pytamy się w duchu raz po raz.
Prawdziwy problem zaczyna się wtedy, gdy na pozytywnych komunikatach ze Snapchata lub Facebooka zaczyna nam zależeć bardziej niż na prawdziwej rozmowie z człowiekiem siedzącym w tym samym pomieszczeniu. Psychologowie alarmują, iż w uzależnienie od mediów społecznościowych wpada się etapami, a co gorsza, sprawia ono, iż przemeblowujemy definicję szczęścia i zapominamy o tym, co naprawdę się liczy.
Popularność jest łatwa
Wbrew pozorom w mediach społecznościowych nietrudno jest być popularnym. Wystarczy interesująca fotka, zabawny komentarz albo zasada wzajemności stosowana wobec znajomych. Prezentować siebie jest bajecznie prosto, bo w necie biega się bez potu, zajada bez kalorii i smuci bez łez. A w dodatku wszystko można przemyśleć dwa razy i edytować lub skasować. Być fajnym na „fejsie” to pestka, a do szczęścia wystarczy kilka polubień oraz komentarzy.
Kontakt z prawdziwym człowiekiem wymaga dużo więcej fatygi, bo jest po prostu o wiele trudniejszy. Jednak to on naprawdę się liczy. Kiedy przestajemy praktykować umiejętności interpersonalne w prawdziwym świecie, to pozwalamy im zanikać. Wynikającej z nich satysfakcji nie zastąpią ich namiastki w postaci lajków.
W badaniach dotyczących szczęścia to nie popularność czy sława są na szczycie listy czynników zapewniających życiową satysfakcję. W istocie próżno ich tam szukać. To głębokie relacje międzyludzkie, poczucie kontroli nad swoim życiem, dobre zdrowie i samorealizacja. Dlatego warto jest od czasu do czasu odłączyć się od sieci i poświęcić ten czas na to, by sobie z kimś od serca i oko w oko pogadać.