Fobia literkowa jest zjawiskiem częstym wśród kobiet. To oczywiste. Mniej oczywiste jest to, że jest też symptomem występującym nierzadko u mężczyzn (dla których F jawi się jako ogromny biust, najczęściej silikonowy) i – co ciekawe – u producentów bielizny. Jak to możliwe, by producent bielizny cierpiał na fobię literkową?

Ano właśnie. Wystarczy spojrzeć na dużobiuściaste kolekcje biustonoszy – głównie polskich, przy czym brytyjskie też nie świecą przykładem. Już popatrzyliśmy? To teraz otwórzmy sobie stronę jakiegokolwiek producenta robiącego kolekcję 70-85 A-D. Co nam się rzuca w oczy? Jeśli szukamy 75B, możemy do woli wybierać sobie w kolorowych plunge’ach, koronkowych halfcupach, stanikowej masie bezramiączkowców i multiwayów. Wycięty stanik do niebieskiej bluzki? Ależ bardzo proszę. Czerwony do koktajlowej sukienki? Nie ma problemu. Gdy chcemy połączyć już najmniejszy oferowany obwód z największą oferowaną literką, napotykamy „schody”. Zamiast koronkowego uwodziciela, możemy zakupić najwyżej beżowego tradycjonalistę lub biały karmnik. Jeśli problem zaczyna się już na 70D, co będzie dalej? Odpowiem. Dalej jest już tylko gorzej.

 

Najczęściej noszę 65D.

Chociaż najczęściej to chyba nieodpowiednie słowo, bo po tylu miesiącach poszukiwań znowu zostałam z jednym stanikiem (4 inne „zaginęły” w drodze do mnie w ciągu ostatnich dwóch tygodni, ale nie mówmy o tym). Jakimś cudem udało mi się dostać stanik piękny, miły w dotyku i wygodny zarazem, co jest nie lada wyczynem. No, ale ten ideał nie jest w końcu uniwersalny – nie nadaje się do żółtego topu, do bluzki z większym dekoltem, czy do koszulki z krzyżowym łączeniem ramiączek na plecach. Przydałoby się kupić jednego nudziarza z odpinanymi ramiączkami (i tu tęskne westchnienie do Gossarda Superboost Secret, z którego wyrosłam), jeden zwykły, prosty, bawełniany stanik i chociaż jednego halfcupa – prawdziwe kolorowe cacko. Oczywiście, godnie bym za nie zapłaciła – gdyby tylko jakiś producent wyprodukował takie biustonosze w interesującym mnie rozmiarze. Na razie jednak na horyzoncie nie rysuje się żadna wizja takich staników, dostępnych w standardowej „polskiej” cenie kilkudziesięciu złotych (bo tę cenę można uznać za standardową i – wobec polskich realiów zarobkowych – najbardziej adekwatną). W końcu miseczka D to miseczka DUŻA, na którą trzeba zużyć DUŻO materiału. Powszechnie zaś wiadomo, że kobiety o DUŻYCH piersiach lubią tylko trzy kolory: biel, czerń i beż. W swych trójkolorowych odbiornikach telewizyjnych oglądają filmy z lat 40. zachwycając się ówczesnymi cudeńkami bieliźnianymi. Zakładają głównie golfy, gdyż, co trzeba koniecznie powiedzieć, kobiety z dużymi biustami żyją najczęściej w górach i to na sporych wysokościach, zajmując się noszeniem drewna na opał, co znacznie ułatwia biust w rozmiarze sześćdziesiąt F, który współpracując z brodą, posiada całkiem niezłą chwytność. Dobrze, dość już cynicznych bajeczek.

 

Według statystycznego producenta bielizny, kobieta z dużym biustem to ja: nosząca stanik 65D. Z jakiejś nieznanej mi przyczyny nie można dla mnie wyprodukować takiego stanika, jaki noszą dziewczyny z 70B i 70C, mimo, że 70C nierzadko jest większe od tego 65D. O ile wysoka dziewczyna z biustem w brytyjskim rozmiarze 65J ma szansę wyglądać dobrze w balkoniku któregoś ze znanych brytyjskich producentów, o tyle osoba z 60E może w takim fasonie wyglądać już naprawdę kiepsko. Miseczka, zamiast na wysokości piersi, kończy się nad wysokością pachy, gdzie naprawdę nie sposób doszukać się biustu. Ramiączka szerokie na 1,5 cm mogłyby mieć 1/3 swej grubości i równie dobrze spełniałyby swoje zadanie. Dlaczego? Bo w gruncie rzeczy osoba nosząca 60E jeszcze niedawno z braku innych możliwości nosiła 70B albo, o zgrozo, 75A, ćwicząc niepostrzeżenie konspiracyjne odruchy poprawiania stanika, o których pisałam w pierwszej notce na tym blogu.

Na ironię losu, branża bieliźniarska jest jedną z nielicznych, która tak niefrasobliwie rozporządza materiałami, chojnie obdarzając miseczki biustonoszy metrami kwadratowymi tkanin. Chojność taka przydałaby się producentom bluzek, sukienek i żakietów, aby szczupłe, acz biuściaste kobiety mogły znaleźć na siebie dobrze leżącą rzecz w rozmiarze 34, 36, czy 38, z odpowiednią ilością miejsca na biust.

W bieliźniarstwie rzecz ma się zupełnie inaczej: pożądane są mniej zabudowane staniki, o węższych ramiączkach, za to o wzbogaconej kolorystyce i wzornictwie. Potrzebne są głębokie plunge, halfupy i bardotki, potrzebne biustonosze dla młodych matek karmiących, które będą podkreślały kobiecość, nie nadając młodej piersi groteskowego wyglądu ciała zakutego w kamizelkę kuloodporną. Świat nie kończy się na bieli, czerni i odmianach pośrednich. Beż nie jest kolorystycznym wariactwem. Ładny biustonosz, to biustonosz posiadający ramiączka, a nie s z e l k i. Duży biust, prawdziwy duży biust, jak polskie 75R, o którym tak ostatnio głośno, nie potrzebuje dodatkowej warstwy dopancernienia w stanikach – potrzebuje zaledwie dobrze przemyślanej konstrukcji, użycia odpowiednich pod względem stabilności i jakości materiałów – bo ich braku nie ukryją nawet 3 cm ramiącha i stanik z doszytym kołnierzem. Zdjęcia ukazujące staniki powinny być prezentowane w sposób możliwie rzeczywisty – to żadna przyjemność, gdy kupujemy stanik, sugerując się jego wyglądem na modelce ubranej w przymałe 70B i wyfotoszopowanej z wszelkich charakterystycznych cech biustonosza, by potem w domu odkryć, że zakupiłyśmy najprawdopodobniej dwukomorowy plecak, o tym samym ledwie deseniu.

A co najważniejsze: należy w końcu przyjąć do wiadomości, że 75R to nie jest biust powstały na skutek konsumenckich fanaberii, zbiorowej histerii kobiet, którym się w głowach poprzewracało od wyemancypowanej prasy i telewizji. To jest biust, który istniał przed telewizją, prasą i stanikami, biust, który nierzadko był odziewany w 85E, tylko dlatego, że sprawie właściwego doboru stanika nie poświęcało się wystarczająco wiele czasu.

O czym koniecznie trzeba poinformować, biusty takie jak 65D, 60G, 70H czy 75R nie zawsze rosną wraz z finansowym dostatkiem. Rozpiętość cen takich biustonoszy powinna zatem nie ograniczać się do trzycyfrowych sum, bo takie z dwucyfrowymi też są potrzebne. Nikt na świecie nie przewidział jeszcze dofinansowania kobiet dotkniętych problemem z zakupem biustonosza, dlatego ta część garderoby powinna być tak samo dostępna dla szefowej działu PR w dużej firmie, asystentki dyrektora, pani inżynier, co dla gospodyni domowej, kasjerki w sklepie spożywczym i pani prowadzącej taksówkę. To nie jest tak, że nagle zapanowała nowa moda: na wąskie obwody i większe miseczki. To nie jest moda, styl, czy cokolwiek takiego. To jest konieczność dyktowana rozsądkiem i jako taka musi być traktowana.

Kaczencja

13 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.