Wiele z was zapewne zapyta: „A po co mamy patrzeć na siebie oczyma sarkastycznego pisarza? Co on może o nas wiedzieć? Po co nam jego złośliwości, czy nie lepszy jest nasz własny obiektywizm, bo przecież umiemy być obiektywne w ocenie naszej kobiecości”. Nie wątpię, że Republikanki cechuje wysoka zdolność do samooceny, mimo to zachęcam: Spójrzcie na siebie Gombrowiczem, to może być ciekawe doświadczenie. Wyobraźcie sobie, że stajecie przed nim wystrojone, uczesane i wyperfumowane. A oto jak was widzi:
„Cóż za maskarada! Mamże uwierzyć, że jest bukietem jaśminu dlatego, że się uperfumowała? Lub, widząc ją na obcasach półmetrowej wysokości, że jest smukła? Jedyne co widzę, to iż obcasy nie pozwalają jej ruszać się swobodnie. Tak to piękność ją krępuje, staje się dla niej paraliżem. […] Ta przyozdobiła swój przesadny kuper szarfą i myśli, że stała się majestatyczna; tamta udaje panterę, a ta znów usiłuje swoją zwiędłą cerę przerobić na Melancholię przy pomocy skomplikowanego kapelusza” [s.185].
Kiedyś w towarzystwie pewien Portugalczyk zapytał Gombrowicza, skąd się w nim bierze tyle pogardy dla kobiet. Wszyscy temu pytaniu przyklasnęli, a sam pisarz wielce się zdumiał, bo przecież nigdy nie gardził kobietami, wręcz przeciwnie, zawsze je uwielbiał. Teraz my możemy się zdziwić. Cóż to za uwielbianie, przejawiające się w drwinach i uszczypliwej krytyce?
Po chwili namysłu Gombrowicz odpowiedział Portugalczykowi, że jeśli może być mowa o jego pogardzie wobec kobiet, to tylko na gruncie artystycznym. Zapewne w tym momencie rozmówca pisarza zrobił głupią minę, nie rozumiejąc, o czym ten mówi. Gombrowicz natychmiast wyjaśnił:
„Jeśli zdarza mi się gardzić kobietami, to ponieważ są złe, fatalne, jako kapłanki piękności, objawicielki młodości. Tutaj złość moja wzbiera, w tym nie tylko drażnią, ale i oburzają mnie te złe artystki. Artystki, tak, bo czar jest ich powołaniem, estetyka ich zawodem, urodziły się, aby zachwycać, są niejako sztuką. Ale cóż za partactwo! Cóż za oszustwo! Biedna piękności! I biedna młodości” [s. 182].
Ileż niezwykłych słów o kobietach powiedział ten cynik i szyderca. Jesteśmy kapłankami piękności, czar jest naszym powołaniem, estetyka naszym zawodem, urodziłyśmy się, żeby zachwycać. Niestety, nie potrafimy pokazywać swojego piękna. Jesteśmy analfabetkami, grafomankami w kształtowaniu własnej krasy, tak przynajmniej sądzi Gombrowicz. Czy ma rację?
Chcemy wyglądać pięknie, niezależnie od wieku, miejsca zamieszkania, wykonywanego zawodu. W tym celu podejmujemy konkretne działania, ubieramy się, malujemy, układamy włosy. Kryteria estetyczne determinują nasze poczynania względem własnego wyglądu. Decydujemy się na fryzurę, w której będzie nam do twarzy, kupujemy płaszcz, który podkreśli naszą zgrabną sylwetkę. Dobrze byłoby, gdyby fryzura była też wygodna, a płaszcz ciepły, ale jest to już kwestia drugorzędna w stosunku do estetycznych walorów. Ile razy wkładałyśmy niewygodne buty, zbyt ciężkie kolczyki, żeby tylko prezentować się modnie i kusząco. Rezygnowałyśmy też z ładnych żakietów i spódnic, bo nas pogrubiały lub postarzały. Ubraniem przekazujemy otoczeniu informację o naszej pozycji, zarobkach, roli społecznej, stylu życia, ale przede wszystkim pokazujemy naszą urodę. Dodatki, perfumy, kolory, wszystko służy do osiągnięcia efektu estetycznego.
Gombrowicz krytykuje nas właśnie za te przebieranki, za te kapelusze, szarfy, buty na wysokim obcasie. Nie chodzi mu bynajmniej o brak smaku w doborze poszczególnych elementów stroju. Dla niego wszystkie fatałaszki są jednym, wielkim oszustwem przysłaniającym nasze, naturalne piękno. W swoim dzienniku pisał:
„Moda! Jakaż potworność! To co w Paryżu nazywa się elegancją, te wszystkie linie, sylwetki, profile nie sąż najbardziej niesmaczną z mistyfikacji, polegającą na przestylizowaniu ciała? […] Potwory, którymi częstują nas paryskie tygodniki mód, owe kreacje Diora, Fatha, z biodrem wystającym, z linią opływową, z zagiętym paluszkiem, zastygłe w idiotycznej „dystynkcji” — toż to z punktu widzenia sztuki szczyt obrzydliwości, tandeta pobudzająca do mdłości, to głupio naiwne i niezdarnie pretensjonalne” [s. 185].
Nasz analfabetyzm, nasza grafomania w prezentowaniu własnego piękna polega właśnie na podporządkowaniu się regułom mody, w strojeniu się, przebieraniu. Ale o co temu Gombrowiczowi chodzi? Mamy ubierać się w fartuszki, mundurki, a może oczekuje, że zaczniemy chodzić po ulicy nago?
Dobrze wiemy, że Gombrowicz był przeciwnikiem formy. Modę też widział jako formę, która paraliżuje, ogranicza kobiety, czyniąc z nich niewolnice. A kobieta w kształtowaniu swojego piękna powinna być królową, a nie niewolnicą. Pisarz proponuje wypracować w sobie dystans do formy, a więc również do mody. Więcej umiaru w strojeniu się, mniej nachalności i krzykliwości w upiększaniu ciała. Dystans do mody to nie jest kluczowy przekaz Gombrowicza. Z jego rozważań o kobiecości, o modzie wynika coś znacznie ważniejszego. Pisarz przypomniał nam, w czym tak naprawdę tkwi kobiece piękno. Prawdziwa piękność jest suwerenna, naga. Nie chodzi tu bynajmniej o dosłowną, fizyczną nagość, o jakieś niezwykłe proporcje ciała, lecz o płeć. Piękno tkwi w płci. Kobiety są piękne, bo są kobietami. Kobieta może mieć nadwagę, wąskie usta, odstające uszy, ale i tak będzie roztaczać czar, bo jest kobietą.
Lubujemy się w przebierankach. To duża przyjemność stać przed lustrem i przymierzać nową sukienkę. Nowe perfumy zawsze dają wiele rozkoszy, a wizyta u fryzjera poprawia samopoczucie. Nie odmawiajmy sobie tych przyjemności. Zasługujemy na nie. Pamiętajmy jednak, że posąg Wenus uperfumowany i ubrany w najnowszą toaletę Diora wcale nie będzie piękniejszy.
Agnieszka Pietrzyk
Cytaty pochodzą z: W. Gombrowicz, Dziennik 1953-1956, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1997