Na początku jest łapanie mordercy i śledztwo wyglądające na formalność.
Na końcu czeka jedna z największych spraw kryminalnych w historii kraju.
Tekst: Sylwia Skorstad
Sanela Beara jest chorwacką imigrantką mieszkającą w Berlinie. Jej rodzina uciekła
przed wojną o kilka miesięcy za późno, ale w końcu dotarła w bezpieczne miejsce.
Dziewczyna po ostrej przeprawie w nowej grupie rówieśniczej, dla której nawet
jej imię było zbyt dziwaczne, zdecydowała się na karierę policjantki. Na szkolenie
dostała się dzięki ciężkiej pracy i niezwykłemu uporowi, jednak wymarzone zajęcie
nie przyniosło jej spodziewanej satysfakcji, bo szefowie rzadko doceniali jej starania. Saneli trafiały się same rutynowe i nużące obowiązki. Do czasu. Pewnego dnia
otrzymała wezwanie do zabezpieczenia terenu ogrodu zoologicznego, gdzie doszło
do morderstwa. Wtedy okazało się, że tylko niedoceniana pani „krawężnik” ma oko
do istotnych szczegółów.
Kto pyta, ten odkrywa
Powieść Elisabeth Herrmann zaczyna się niespiesznie i przez pierwsze rozdziały
nie zapowiada na kryminał, jaki będzie się długo pamiętać, ale kończy tak, że na sto
stron przed finałem trzeba skapitulować i podjąć jedyną słuszną decyzję: „doczytam
do końca, a jutro zaśpię do roboty, warto.” Zagadka początkowo zapowiadająca
się na mało skomplikowaną z czasem okazuje się być początkiem nitki prowadzącej
do poplątanego kłębka. Do punktu, w którym znajdują się wszystkie odpowiedzi,
czyli wyludnionej wioski Wendisch Bruch, czytelnik dotrze z kilkoma postaciami,
jakie potrafiły zadawać właściwe pytania.
Herrmann wie z praktyki, jak ważna jest umiejętność stawiania dociekliwych pytań.
Jako dziennikarka z wieloletnią praktyką ma doświadczenie w złożonym badaniu
wybranego tematu i budowaniu historii w oparciu o rozmowy ze świadkami. Umie
zdobywać zaufanie rozmówców i delikatnie wydobywać informacje. Tę umiejętnością obdarza główną bohaterkę kryminału. Sanela nie przestaje pytać nawet wtedy,
gdy wie, że zniechęci do siebie rozmówcę. Bywa nużąco uparta, ale dzięki temu
jest skuteczna.
Zabita dechami
Do berlińskiej policjantki
dołączają kolejni bohaterowie
odkrywający, że oczywista
z pozoru sprawa morderstwa
w zoo ma luki. Najbardziej
pasjonująca część powieści
to psychologiczna strona
śledztwa prowadzona
przez profesora Brocka
i jego ucznia. Każde słowo
podejrzanego wypowiedziane
podczas sesji ma znaczenie,
każde może się okazać na wagę
życia i śmierci. Kiedy słuchamy
ich po raz pierwszy, nie budzą
niepokoju, ale gdy analizujemy
je ponownie wspólnie
z psychologami, przebierają mroczny charakter.
Inspiracją do napisania „Wioski morderców” była dla autorki prawdziwa zbrodnia
opisana w niemieckiej prasie. Podobną historię polski czytelnik zna z rodzimych
mediów. Zna również wioski takie, jak Wendisch Bruch – przygnębiające,
zapomniane przez urzędników popegeerowskie tereny, w których po zmianie
systemowej bezrobocie sięgało nawet 50%, a nadzieja była dużo droższa od butelki
z podłym winem. W takich miejscach bieda, upodlenie, brak wykształcenia
i potrzebnej do normalnego funkcjonowania wiedzy, strach, zabobony
oraz zmowy milczenia tworzyły grunt do ujawniania się najgorszych ludzkich
instynktów. Wendisch Bruch istniały naprawdę i nie tylko dziury zabijano
tam dechami.
„Wioska morderców”, Elisabeth Herrmann, Wydawnictwo Prószyński i S-ka