Wiktoria Zwolińska to młoda autorka tekstów i muzyki. Po sukcesie utworu „Skrawki” nagranego w duecie z Dawidem Tyszkowskim, poruszającej „Suszy” i reworku „Zazdrości” przyszedł czas na podzielenie się ze słuchaczami debiutanckim albumem „przebłyski” – zapisem emocji osoby wrażliwej i głęboko czującej.
Julia Staręga: Dwa lata temu wydałaś debiutancką EPkę, „…na podstawie zazdrości”, na której przyglądasz się różnym odcieniom tego uczucia. Skąd pomysł na tę koncepcję?
Wiktoria Zwolińska: Bardzo nie lubię być zazdrosna, a niestety często bywam. W związku z tym potrzebowałam nagrać materiał, który pozwoliłby mi się emocjonalnie wyżyć. Zauważyłam, że ludzie boją się tego stanu, nie umieją mówić o nim tak swobodnie jak na przykład o złości czy smutku.
Julia Staręga: EPkę otwiera twój barwny i dynamiczny rework „Zazdrości” zespołu Hey. Czy to on zainspirował cię do nakreślenia myśli przewodniej tego materiału?
Wiktoria Zwolińska: Zdecydowanie. Wcześniej zrobiłam rework „Długości dźwięku samotności” Myslovitz, który bardzo dobrze się przyjął. W związku z tym poszłam za ciosem, sięgnęłam po repertuar Hey i wybrałam „Zazdrość”. Uważam, że to cudowny utwór. Zanim nagraliśmy EPkę, napisałam kilka piosenek, takich jak „obojętna” czy „pięknidło” i uznaliśmy, że rework, o którym wspomniałaś, będzie dobrym wyborem na tak zwany focus track, czyli utwór przykuwający uwagę i wprowadzający w historie, które opowiadam.
J.S.: Piosenki na „…na podstawie zazdrości” są przesycone elektronicznymi bitami. Na debiutanckiej płycie „przebłyski”, którą wydałaś w marcu tego roku, obrałaś inny kierunek. Dlaczego?
W.Z.: Gdy pracowałam nad EPką ponad dwa lata temu, pisałam inne piosenki – raczej wyraziste i przebojowe. Pomysły na organiczne, balladowe utwory przewijały się w mojej głowie od dłuższego czasu. Z jednej strony wpłynęła na to twórczość wykonawców takich jak Bon Iver, Pheobe Bridgers czy Lord Huron, która towarzyszy mi od najmłodszych lat. Z drugiej – słucham muzyki, która pozwala się wyciszyć i uspokoić. Wiedziałam, że chciałabym tworzyć w podobnym nurcie i w konkretnym, nastrojowym brzmieniu przekazać emocje, które noszę w sobie od dawna. W ten sposób powstały „przebłyski”.
J.S.: Zdradzisz, co kryje się pod tym tytułem?
W.Z.: Słowo „przebłyski” nawiązuje do światła latarni, które jako jedyne zapamiętałam z mojego wypadku samochodowego. Pod tym hasłem kryją się też trudne dla mnie emocje i wspomnienia, z którymi próbuję się konfrontować. Bardzo chciałam, żeby motyw światła przewijał się na płycie. Szukałam więc synonimów do słowa „światło”, natrafiłam na „błysk”, później „przebłyski” i pomyślałam, że to jest to, czego szukałam. Czuję, że bardzo ze mną rezonuje.
J.S.: Konfrontujesz się z emocjami nie tylko w tekstach, ale też poprzez muzykę – raz kojącą, innym razem hałaśliwą i warstwową. Skąd w tobie potrzeba wyrażenia się w ten sposób?
W.Z.: Myślę muzyką i uwielbiam proces uzewnętrzniania się poprzez dźwięki. To one prowadzą mnie do słów, które chcę wypowiedzieć. Gdy pracowałam nad „przebłyskami”, w większości przypadków najpierw powstawały melodie z myślą o konkretnych emocjach. Później dopisywałam do nich słowa. Wydaje mi się, że mam też lekką synestezję, bo każdy utwór ma dla mnie konkretny kolor. Przekłada się to również na wygląd okładki płyty, na której znalazł się czerwony i niebieski, na czym bardzo mi zależało.
J.S.: Wspomniałaś, że w muzyce szukasz spokoju, natomiast teksty na twojej płycie sugerują co innego. Nie unikasz w nich tego, co bolesne i trudne. Rozkładasz emocje na czynniki i zamykasz w poetyckiej formie. Mogłabyś opowiedzieć, jak wyglądał proces pisania piosenek?
W.Z.: Nie we wszystkich tekstach prowadziła mnie muzyka. Na przykład tekst do intra płyty, czyli „co się stało”, najpierw był wierszem. Napisałam go dla siebie, żeby ułożyć się z sytuacją wypadkową i opisać to, co czułam w związku z tym i co z niej zapamiętałam. Zauważyłam, że pisząc, wchodzę w bardzo specyficzny, bliski transowi stan. Gdy jestem w neutralnym nastroju, nie potrafię nic napisać, a jeśli już piszę, to piosenki nie są tak fajne, jak mogłyby być. Muszę być bardzo mocno osadzona w emocjach, żeby jak najlepiej oddać w słowach to, co czuję. Tak było m.in., gdy pisałam „kropelki” czy „namieszałeś lekko”. Byłam w tym nieszczęśliwym zakochaniu i smutku wynikającym z tego, że druga osoba nie jest mi w pełni dostępna.
J.S.: W „kropelkach” śpiewasz: „jestem widoczna, póki nie zrobię źle, chcę się zawinąć i wyć całym ciałem”. Podejrzewam, że część słuchaczy może odnaleźć w tych słowach cząstkę siebie. Czy takie uzewnętrznianie się dużo cię kosztuje?
W.Z.: Wiesz, ta płyta bardzo pomogła mi nawiązać kontakt z samą sobą. Wcześniej miałam poczucie, że pisałam piosenki dlatego, że kochałam to robić, ale nie do końca miałam pomysł na siebie. Czuję, że nie miałam również przestrzeni, by w pełni wyrazić się w muzyce. Teraz ją mam. Na początku muzycznej przygody nagrałam numery, których obecnie nie potrafię słuchać, ale nagrałam też takie, które nadal uwielbiam. Przykłady to „obojętna” z EPki czy „Skrawki”, które powstały z Dawidem Tyszkowskim.
J.S.: „Skrawki” są przepiękne. Kto z was był ich pomysłodawcą?
W.Z.: Tekst napisałam ja, zarówno damską, jak i męską perspektywę. Nagrałam go na dyktafonie, wysłałam do Dawida i gdy się spotkaliśmy, to nagraliśmy całość. Podobnie było z Wiktorem Dydułą, gdy dograł się na „będę czekać”, najważniejszym dla mnie utworze z całej płyty.
J.S.: Obecność Wiktora dla niektórych może być dość zaskakująca. Oboje tworzycie muzykę, którą można określić popową, ale jesteście osadzeni w zupełnie innych nurtach.
W.Z.: Szukałam odpowiedniego męskiego głosu, który mógłby odnaleźć się w tej wrażliwości. Wiktor nie był moim pierwszym wyborem. Dopiero, gdy poznałam go osobiście, zobaczyłam, ile ma w sobie kolorów i emocji, które zresztą można usłyszeć na jego najnowszej płycie „Tak jak tutaj stoję”. Uważam, że Wiktor jest totalnie zanurzony w muzyce, którą tworzy i czuje ducha popu. Bardzo się cieszę, że pojawił się gościnnie na mojej płycie. Wydaje mi się, że dzięki temu mógł pokazać się słuchaczom z innej, wrażliwej perspektywy, którą w nim dostrzegłam.
J.S.: Na płycie oprócz Wiktora pojawili się też inni goście. Między innymi Livka w piosence „Nie płacz dziewczyno”.
W.Z.: Śmieję się, że znałam Livkę w poprzednim życiu. Kojarzyłyśmy się głównie z TikToka i obserwowałyśmy nasze muzyczne poczynania. Gdy po raz pierwszy się spotkałyśmy, przywitałyśmy się dokładnie w ten sam sposób. Jesteśmy do siebie bardzo podobne, ale przy tym zupełnie inne. Różni nas wygląd i charakter, ale zgrywamy się na poziomie emocjonalnym. Po jednej z rozmów, w których wymieniałyśmy się swoimi doświadczeniami, pomyślałam, że fajnie byłoby nagrać razem piosenkę. Miałam już napisaną pierwszą zwrotkę i refren do „Nie płacz dziewczyno”, pokazałam jej i powiedziałam: „Czuję, że mogłabyś to poczuć”. I to poczuła.
J.S.: Czy dobrze słyszę, że ta piosenka to wyraz dziewczyńskiej solidarności? Pokrzepiające poklepanie po ramieniu mówiące „będzie dobrze, przejdziesz przez to”?
W.Z.: Do napisania tekstu zainspirowała mnie kobieco-dziewczęca blokada przed mówieniem głośno o swoich problemach i sprawach, które podskórnie nas gryzą. Bardzo często kobiety boją się podzielić tym, co czują, bo spotykają się lekceważeniem. „Nie płacz dziewczyno” nawiązuje do przekraczania granic. To mantra oddająca to, co dziewczyny i kobiety mówią do siebie w głowie. Dlatego są tam wersy „nie uwierzą ci jak było”, „spróbuj zapomnieć, spróbuj to przespać”. Jest w nich dużo przekory, bo nie chodzi o to, żeby zdusić w sobie emocje, a skonfrontować się z nimi. Pomimo tego, co mówi tytuł, zachęcamy z Livką, żeby płakać i czuć.
J.S.: Co jeszcze, poza osobistymi doświadczeniami, twórczo cię inspiruje?
W.Z.: Uwielbiam nawiązywać do filmów, w szczególności tych z lat 90. Wcześniej wydałam singiel „Tarantino”, w którym pojawił się motyw z Kill Billa. Z kolei „Jak Matylda” to puszczenie oka w kierunku filmu „Leon Zawodowiec”, który uwielbiam. Po wypadku musiałam szybciej dorosnąć. Bardzo potrzebowałam opieki i przygarnięcia, które dostałam na chwilę, bo niestety szybko zostały mi odebrane. Po tych zdarzeniach czułam się jak filmowa Matylda, która straciła rodzinę i musiała nauczyć się funkcjonować w nowej rzeczywistości. Scena, w której Leon otworzył jej drzwi, a potem powiedział, że nie może zostać u niego na stałe, bardzo mnie poruszyła.
J.S.: A jakie masz plany koncertowe? Widziałam, że wystąpisz na Męskim Graniu. Czy poza tym przewidujesz pełnowymiarową trasę?
W.Z.: Gdy ktoś pytał mnie, gdzie się widzę za pięć lat, odpowiadałam, że na scenie Męskiego Grania. Nie spodziewałam się, że wydarzy się to tak szybko. Spełnię marzenie i wystąpię z dziewczynami z zespołu LOR, z którymi prywatnie się przyjaźnimy. 28 maja zagram premierowy koncert w warszawskiej Hydrozagadce, a pełnowymiarowa trasa odbędzie się jesienią. Chciałabym zmienić kolejność setlisty i inaczej opowiedzieć na żywo historię z płyty. Mam nadzieję, że koncert będzie oczyszczający, uwalniający, a publiczność wyjdzie z niego w zupełnej ciszy.