„Walka o brokat” to powieść tak bardzo „z momentami”, że aż cierpi na tym fabuła. Można ją przeczytać, trzeba tylko wiedzieć, z jakich powodów chce się to zrobić.

Tekst: Sylwia Skorstad

 

Dwudziestodwuletnia Kinga przeprowadza się z Kaszub do Warszawy, gdzie znalazła pracę w banku. Wynajmuje pokój w mieszkaniu, które musi dzielić z innymi lokatorami i po opłaceniu czynszu zachodzi w głowę, jak przeżyć do pierwszej wypłaty. Praca okazuje się wymagająca, koledzy dość cyniczni i niewrażliwi na problemy drobnych klientów, ale Kinga szybko znajduje sobie miejsce w nowym środowisku. Żeby oszczędzić na dojazdach do pracy, codziennie na piechotę pokonuje dystans między stancją a biurem. Podczas jednego z takich spacerów spotyka ekscentrycznego miliardera o wyjątkowych upodobaniach. Jeśli znacie ten typ powieści, to łatwo się domyślicie, co się dzieje dalej.

Hop do łóżka

W jednej z pierwszych zamieszczonych w internecie opinii można przeczytać, że „Walka o brokat” to powieść mocno zabarwiona erotyką. Nie dajcie się zwieść, bo to książka mocno zabarwiona pornografią.

Co różni jedno od drugiego? W kinie różnicę wyczuwa się łatwo – jeśli pokazują genitalia, szczególnie nierealistycznie okazałe, to pornografia. W literaturze granica bywa bardziej płynna, generalnie jednak za pornografię uznaje się to, co autor zamieszcza z zamiarem wywołania u czytelnika pobudzenia seksualnego. Erotykę mamy wtedy, gdy bohaterowie idą razem na kolację, potem spacerują po bulwarach, zupełnie przypadkowa kwiaciarka oferuje im róże, a następnie udają się do niego lub do niej (bez kwiaciarki, za to z różą), żeby posłuchać czegoś ze zbioru kubańskich płyt bądź obejrzeć kolekcję rzadkich znaczków pocztowych. Jeśli czytelnik jest filatelistą lub fanem hawańskich rytmów, to przeżywa rozczarowanie, bo w następnej scenie wszystko tonie w morzu ognistej czułości, bohaterowie zaczynają się całować, a w pomieszczeniu robi się tak gorąco, że aż wszyscy zdejmują ubrania. Widać nagą skórę, czasem w półmroku błyśnie zarys piersi czy pośladka, ale w erotyce zwykle chodzi o to, że nawet, jeśli wiele ich dzieli, no wiecie, ona jest po przejściach, a on ma problemy z bliskością, to i tak zakochują się w sobie, a na końcu jest o tym, że długo i szczęśliwie coś tam, coś tam.

W „Walce o brokat” nie ma róż, płyt czy znaczków, bohaterowie żwawym krokiem zmierzają prosto do łóżka i to, co najbardziej widać, gdy do niego trafią, to właśnie genitalia. Żadnych niedomówień, jest ostro i mokro, zatem jeśli składaliście śluby czystości, na pewno nie jest to lektura dla was.

Bohaterowie jak emocjonalna wyklejanka

Zaczynając każdą powieść, zawieram z autorem rodzaj umowy – dopóki będziesz mi zajmująco opowiadać o bohaterach, w których jestem w stanie uwierzyć, to masz moją całkowitą uwagę. Nieistotne, na jakiej planecie i w jakiej erze rozgrywa się akcja, czy po drodze spotykamy smoki czy morderczego wieloryba, jeśli ludzie zachowują się racjonalnie i rozumiem ich motywy, to czytam dalej. „Walkę o brokat” co prawda doczytałam, ale co i raz z dezaprobatą kręcąc głową.

W nowej powieści Wojciechowicza zabrakło mi warstwy psychologicznej. Mam wrażenie, że albo książka jest o 100 stron za krótka, bo na etapie redakcji wypadły z niej wszystkie sceny pomagające czytelnikowi zrozumieć motywacje oraz źródła przemian bohaterów, albo autor sam ich nie rozumie. Zachowania Kingi wydają mi się nielogiczne, teoretycznie niby możliwe, ale z punktu widzenia psychologii bardzo mało prawdopodobne. I nie tylko ona ma ten problem, reszta postaci również zdaje się cierpieć na brak emocjonalnej głębi i rodzaj osobowościowego niezdecydowania. Dla przykładu – gdyby bohater cierpiał na hafefobię, czyli lęk przed dotykiem, to przed przystąpieniem do aktu masturbacji raczej zamknąłby drzwi do pokoju na cztery spusty niż zostawił je otwarte tak, aby każdy współlokator mógł w szczytowym momencie wpaść i zapytać, czy nie ma czasem pożyczyć „50 twarzy Graya”, bo w jego egzemplarzu się kartki posklejały.

Szkoda, że tak się dzieje, bo jednocześnie autor miewa dobre pomysły, jak ten z chłopcem, który odrzucany przez rodzica szukał pocieszenia w kontakcie z lalką. Skoro Wojciechowicz umie zadać sobie i czytelnikowi istotne pytanie, na kogo taki chłopiec mógłby wyrosnąć, to potrafiłby też bardziej prawdopodobnie i z pożytkiem dla wiarygodności akcji skonstruować pozostałe postacie.

Rewolucja? Nie tędy droga

W pewnym momencie fabuła skręca z pornografii okraszonej „coś tam, coś tam w banku plus ciężkie losy typowego Słoika w stolicy” w stronę tematów społecznych, a konkretnie feministycznej rewolucji. To znaczy, domyślam się, iż chodziło o to, aby wyrazić poparcie dla niektórych postulatów podnoszonych podczas ostatnich protestów kobiet, ale znowu nie bardzo się to wszystko trzyma kupy. Bohaterki się buntują i zaczynają pokazywać mizoginom środkowy palec, ale jako czytelniczka nie zrozumiałam, skąd dokładnie wzięła się ta zmiana oraz o co tak naprawdę im chodzi. Czy zwycięstwem można nazwać zrezygnowanie z pracy albo zamianę terminu „prostytutka” na „seksworkerka”? No i jeśli doszliśmy już do tego, że warto zmieniać świat oraz nieść innym dobro, to naprawdę w taki sposób, jaki wymyśliła główna bohaterka?

Podsumowując, tę powieść da się przeczytać, trzeba tylko wiedzieć, z jakich powodów chce się to zrobić.

Michał Wojeciechowicz, „Walka o brokat”, Wydawnictwo Czerwony Pająk

 

1 komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.