Polecamy trasę zahaczającą o największe atrakcje i całkowitą głuszę. Taki trekking w Norwegii wymaga nieco przygotowania, ale nie trzeba być himalaistą, by się nim cieszyć.

Wysłuchała: Joanna Zaguła, Zdjęcia: Michał Głowacki

 

 

Zrobiło się na tyle zimno, że zaczynam myślami krążyć wokół rejonów mroźnych, wietrznych i ciemnych. Czyli myślę o Skandynawii. Szczególnie pięknie i intensywnie doświadczać jej klimatu można, jeśli wybierzemy się na trekking w Norwegii. Takie podróże i wędrówki w zupełnej dziczy ma na koncie Michał, którego wypytałam o najlepsze trasy i najważniejsze porady dla tych, którym marzy się spacer po fiordach.


Przede wszystkim trzeba się do Norwegii jakoś dostać. Mimo że, za przykładem Szwedów, odczuwamy lekki wstyd spowodowany lataniem samolotem, dotrzeć do Norwegii inaczej jest dość ciężko. Polecamy więc tanie loty z Gdańska. Polecieć można do Stavanger albo do Bergen. Ale to z tego pierwszego punktu Michał rozpoczął swoją wyprawę, więc taką trasę możemy wam polecić. To świetny pomysł na około dwutygodniowe wakacje. I – co dość ważne w tym kosmicznie drogim kraju – w wersji raczej budżetowej. Do pokonania będzie 300 km w linii prostej, ale aż 1000 km drogą lądową (z krótkim epizodem wodnym). Tak bowiem kręte są te górskie trasy. Oczywiście nie wszystko na piechotę. Najlepiej jest tutaj poruszać się autobusami podlegającymi pod transport publiczny, które okazują się zaskakująco tanie albo autostopem. Nie działa on tutaj może najlepiej na świecie, ale nie jest nielegalny i raczej udaje się coś złapać. Jedynie odcinek między Stavanger a Tau trzeba było pokonać promem, by przeciąć fiord. Inaczej nadrabiałoby się sporo drogi. Ale to zawsze jakaś atrakcja.

 

Preikestolen

I tutaj właśnie zaczyna się pierwsza wycieczka. Jej cel to Preikestolen ze spektakularną skalną półką. Na początku trasy zwróćcie uwagę na ciekawy obiekt architektoniczny – nowoczesne drewniane schronisko. Jeśli macie ze sobą namiot i niestraszne jest wam spanie „na dziko”, warto postąpić inaczej niż reszta piechurów i rozpocząć wspinaczkę po południu. Wtedy unikniecie tłumów, ale nie będziecie już mogli wrócić tego samego dnia, bo szybko robi się ciemno. Dlatego konieczne będzie nocowanie na szczycie. Piękne, ale wymagające doświadczenie. Trzeba bowiem wiedzieć, że rozbijanie namiotu, a właściwie znalezienie odpowiedniego miejsca, w którym mógłby stanąć w norweskiej głuszy to sztuka sama w sobie. Znajdziecie tu głównie twarde kamienne podłoże albo tereny podmokłe. Ale warto się postarać. Bo mało jest w życiu takich doświadczeń jak pobudka na fiordzie. Na śniadanie owsianka z torebki ugotowana na palniku gazowym. Pamiętajcie, że w Norwegii nie ma sklepów Decathlon, więc nie kupicie tam butli do decathlonowych kuchenek. Ale nie martwcie się, często niezużyte do końca kartusze można wziąć za darmo z kampingów, gdzie zostawiają je inni turyści, którzy już skończyli swoją wyprawę. Po takim poranku można śmiało ruszać dalej.

Nocleg w dziczy
Czyżby tu były trolle?
Słynna Trolltunga

Kolejny przystanek to Odda – punkt wypadowy do wycieczki na lodowiec Buarbreen. Dojść można aż pod sam jego jęzor. Chyba, że ma się pecha i mostek do niego prowadzący jest akurat zerwany przez wichurę. Z Oddy wyrusza się także na Trolltungę. Tak, to ta słynna skała wystająca z fiordu. Jest na tyle słynna, że stała się jednym z najpopularniejszych spotów instagramowych na świecie i smutna prawda jest taka, że nie doświadczycie tu górskiej ciszy, tylko wielogodzinnego stania w kolejce, jeśli chcecie zrobić sobie tam zdjęcie. Znowu więc lepiej jest ruszyć w drugiej części dnia, jeśli nie boicie się zostać na noc pod namiotem na szczycie. W innym wypadku trzeba iść wcześnie, o czym nawet ostrzega specjalny znak, każący zawrócić w połowie trasy, jeśli jest już po południu. Szybko bowiem robi się tu ciemno, a chodzenie po ciemku po fiordach to bardzo zły pomysł.

Następnie polecamy udać się do Kinsarviku. To mała urokliwa miejscowość, a z okolicznych atrakcji warto zaliczyć starą elektrownię wodną i pobliskie wielkie wodospady. Potem zaś ruszajcie do Eidfjordu. Można tam wypożyczyć kajak lub canoe i popływać po fiordzie. Tutaj także znajduje się bardzo przyjemny i niezbyt drogi kamping. To jeden ze starszych w kraju, ma ponad 60 lat. Z niego zaplanujcie trasę do imponującego wodospadu Voringvossen. Prowadzą do niego dwie trasy. Jedna pozwala go zobaczyć od dołu, a druga od góry. Na górze znajduje się urocze schronisko w alpejskim stylu, gdzie wypijecie kawę i zjecie domowe ciasta z dużą ilością śmietany. Obok niego zaś znajduje się widokowa kładka, z której można podziwiać spadającą wodę. Stamtąd można także wyruszyć na prawdziwie dziką przygodę w kierunku lodowca Hardangerjøkulen. Potrzeba na to około 4 dni wędrówki, podczas której możecie nie spotkać innych ludzi, tylko dzikie bagniste przestrzenie i śnieg nawet w środku lata.

Potem już zorientujecie się, że tęsknicie za cywilizacją i zaczniecie zbierać się do powrotu. Do Bergen jedźcie przez Vossevagen. To miasto, na cześć którego nazwano tę koszmarnie drogą wodę. Ale to wcale nie tu się ją wydobywa. Jednak znajduje się tu przyjemne jezioro.

Street art w Bergen

A gdy już dotrzecie do Bergen, zwiedźcie Bryggen, tamtejszą starówkę, zwróćcie uwagę na ciekawy street art. I spróbujcie hot doga z renifera (jeśli jecie mięso). Warte uwagi jest też muzeum KODE, ze zbiorami sztuki skandynawskiej. A potem pozostaje już tylko dojazd na lotnisko… I już chcecie planować kolejny trekking w Norwegii.

No Comments Yet

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.