Czyli Belgrad z krótką wycieczką do Nowego Sadu. Byliśmy w Serbii tylko przez weekend, ale dobrego jedzenia, świetnych muzeów i architektury nałapaliśmy się na cały rok.

Tekst: Joanna Zaguła

Modernizm w Belgradzie

Zaczęło się od Szalonej Środy w Locie. Znajomy namawiał nas od lat, żeby w końcu się wybrać do Serbii. I w końcu w któreś Mikołajki postanowiliśmy nie czekać ani na prezenty od rodziców, ani nie odkładać tej wycieczki i kupiliśmy bilety. Do Belgradu z Warszawy lata właśnie LOT, więc nie oczekujcie cen jak z tanich linii. Ale, jeśli traficie na Szaloną Środę, możecie liczyć na spore rabaty. Więc do Belgradu da się łatwo dostać.

Pewnie już każdy wie, że dziś Bałkany nie mają wiele wspólnego z tym, za co je uważaliśmy na początku lat 2000. Nie jest tam ani niebezpiecznie, ani staroświecko pod względem infrastruktury, ani specjalnie tanio. W Belgradzie na przykład jest trochę jak w Warszawie – socrealistyczna architektura, świetne knajpy i energetyczna atmosfera.

Bloków też trochę jest…

Po przyjeździe z lotniska do miasta skierowaliśmy się od razu do piekarni, bo pora była śniadaniowa. A tam już czekał na nas cudowny, ukochany burek! Czyli zapiekanka z ciasta filo. Tłusta i przepyszna. W środku ma ser, szpinak albo mięso. Ach ten ser. Nie jakiś tam kruchy. Tylko tłusty, pachnący, kremowy wiejski twaróg.

Tak pokrzepieni wyruszyliśmy na spacer. W stolicy warto oczywiście zobaczyć największe atrakcje, czyli twierdzę Kalemegdan czy cerkiew św. Sawy, która jest permanentnie w budowie, więc ma przyjemnie minimalistyczne wnętrze. Sama jej bryła zaś jest naprawdę imponująca.

Cerkiew św. Sawy

Jeśli macie kilka godzin więcej, warto podjechać trochę poza centrum, do Muzeum Historii Jugosławii. Pod tą nazwą tak naprawdę kryje się mauzoleum Tito. Nie poznacie tu więc ciekawostek historycznych, ale sami wyciągniecie wnioski co do tego, jak Serbowie przeżywali lata Jugosłowiańskiej wspólnoty i jaki mają stosunek do jej przywódcy. Dla chętnych na więcej kulturowych wrażeń jest jeszcze Muzeum Sztuki Współczesnej (MoCAB), gdzie można trafić na całkiem ciekawe wystawy. A dla amatorów technologii – Muzeum Tesli – absolutnie wspaniałe miejsce!

Muzeum Sztuki Użytkowej było trochę zniszczone

Ale teraz już koniec chodzenia, czas znowu coś zjeść. My trafiliśmy do wspaniałej restauracji, Manufaktura, gdzie zjedliśmy jagnięcinę, lokalne sery, baklawę i popiliśmy do szprycerem z różowego wina. Było cudownie. Jeśli ktoś jednak szuka miejsca bardziej lokalnego, gdzie nie spotka modnej młodzieży, polecamy restaurację Proleće, gdzie zjecie autentyczne ćevapčići. Znajdziecie ja obok Muzeum Sztuki Użytkowej. A stamtąd jest już blisko na najlepsze lody – u Moritza. Przy okazji zwróćcie uwagę na pomnik, który stoi na placu przed gmachem muzeum. Nie wiem, kogo przedstawia, ale my nazywaliśmy go Supermanem.

Pomnik Supermana

Jeśli chodzi o plany na wieczór, to trzeba zajrzeć do dzielnicy Dorcol, a szczególnie jej dolnej części, przy Dunaju.  Znajdziecie tam sporo modnych barów czy vintage shopów (ja przywiozłam stamtąd granatowy żakiet w karciane znaczki). Kto lubi lokalne piwa, nich z kolei skieruje się do pubu Black Turtle, gdzie można się napić piw tutejszego wyrobu.

Pan z balkonami w Nowym Sadzie

Uff, dużo tych atrakcji jak na jeden dzień. Więc drugi proponuję spędzić spokojniej. Na wycieczce do Nowego Sadu. Kursują tam regularnie ze stolicy autobusy. Samo miasto jest dość smutne (chyba, że traficie na pana z balonami). Ale warto je odwiedzić, żeby przejść się do Petrovaradinu. To miasteczko po drugiej stronie rzeki. Dość zaniedbane, ale urokliwe, położone u stóp twierdzy, którą też warto zobaczyć z bliska (latem odbywa się tam festiwal muzyczny EXIT).

Widok z mostu na Petrovaradin

 

A tu z drugiej strony, panorama Nowego Sadu.
1 komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.