Mirella, twórczyni znanej warszawskiej galerii Gablotka przy Marszałkowskiej 41 opowiada o swojej książce o Dino Bambino oraz o tym, że nie wszystko, co ważne, musi być poważne.
Rozmawiała: Joanna Zaguła
Opowiedz nam proszę o Dinobambino.
Dino Bambino to jedna z bohaterek IV odsłony Gablotki zrobionej na zakończenie upalnego lata. Przywiozłam wtedy cztery litry piasku znad morza i wsypałam do Gablotki. Pachniał morzem i wakacjami. W tle było ładne zachodzące słońce, morskie fale i duża Dino Bambino – różowa dinozaurka. Nie ukrywam, że Dinka jest moim alterego. Drugim jest Discobat – nietoperz z rozbieganym wzrokiem. Są jak doktor Jekyll i Mr. Hyde.
Możesz wyjaśnić, czym była Galeria Gablotka?
Chciałam stworzyć mikroświat w przestrzeni publicznej. Posłużyła mi do tego gablota reklamowa należąca kiedyś do warszawskiego szewca, pana Wielądka. Mieściła się przy wejściu do bramy dość odrapanej i zaniedbanej kamienicy. I to szare otoczenie urzekło mnie i zachęciło do dalszego działania. Stwierdziłam, że chciałabym tam zrobić niezobowiązujący projekt – alternatywny kolorowy świat w centrum miasta. Z jednej strony dostępny dla wszystkich, ale trochę ukryty. Specjalnie zasłoniłam boczną szybkę Gablotki, żeby nie było widać nic od ulicy. Pierwsza Gablotka zamieszkiwana była przez gotowych bohaterów. Potem już sama ich wymyślałam i przygotowywałam. Najpierw Bulinkę z Sabinką, 25-centymetrową lalkę, potem były Yeti O’rety, czyli parka Yeti idąca po śniegu czy też Discobat. W sumie Gablotka doczekała się 13 odsłon.
Wiem, że nie tylko tworzysz bohaterów, ale też kolekcjonujesz przeróżne kurioza.
Owszem. Kupuję, przygarniam na aukcjach internetowych, czy targach staroci, dostaję od chłopaka, który także ma przepastne zbiory i z chęcią się nimi dzieli ze mną, bo wie, że tchnę w małych bohaterów nowe życie. Można ich potem zobaczyć na moich zdjęciach. Na przykład w czasopiśmie „Kosmos dla Dziewczynek”, gdzie mam swoją stałą rubrykę „Mikrokosmos Mirelli”. Ciągle potrzebuję nowych bohaterów.
Wróćmy na chwilę do Dino Bambino.
Każda Gablotka miała nowego bohatera i to on determinował klimat kolejnej odsłony. I tak też powstała czterokilogramowa Dino Bambino, siedzącą sobie na piasku. Wiedząc, że po trzech latach zakończę mój projekt gablotkowy, chciałam go zamknąć jakąś klamrą i stworzyłam Dino Bambino w wersji mini (10×10 cm). Chciałam podarować wielbicielom Gablotki namacalnego bohatera, który zostanie z nimi po zakończeniu projektu, bohatera, którego mogliby schować do kieszeni i zabrać na wyprawy małe i duże. Dinka jest zapaloną podróżniczką, więc idealnie się do tego nadawała. Później przyszła do mnie Sylwia Chutnik i zaproponowała, żebyśmy zrobiły razem książkę o Gablotce. Odpowiedziałam jej: „Idealnie! Główną bohaterką zróbmy Dino Bambino, dzielną różową dinozaurkę!”.
Pamiętam moją radość za każdym razem, gdy spoglądałam na Gablotkę. Czytanie książki o Dino Bambino to też taka czysta przyjemność. Czasem wydaje się, że tworzenie takich projektów to po prostu ubaw po pachy. A przecież to pewnie sporo pracy.
No właśnie – większość zapewne myśli, że mieszkam w takiej różowej krainie puszków-okruszków i fruwam sobie na chmurce, gdzie wszystko samo się robi. Niestety nie mam elfów, które projektują za mnie w Ilustratorze, wysyłają do drukarni projekty, nie umawiają się kurierami. Jestem Zosią-Samosią, ale staram się z tym walczyć i zlecać innym robienie tego, czego sama nie umiem. To jest proces twórczy, ale też krew, pot i łzy. Oprócz tego jest jeszcze cała proza życia – wszystkie smutki i niepowodzenia.
Jeśli to nie tylko zabawa, zdradzisz nam, jak się pracuje nad takimi projektami?
To nie jest tak, że wybucha ze mnie chmura brokatu i puffff – gotowe. W pracy nad Gablotką na przykład narzuciłam sobie sztywne ramy czasowe. Zmieniałam ją co 2-2,5 miesiąca. Nie jest zawrotne tempo, ale czasem trudno było się wyrobić. Był to projekt niekomercyjny, który finansowałam z własnej kieszeni. W trakcie pracy nad Gablotką, zajmowałam się innymi projektami. Zanim powstała kolejna odsłona, trzeba było ją najpierw wymyślić, rozrysować, kupić materiały, wykonać, zamontować, zrobić zdjęcia, opublikować. Potem następował czas, kiedy Gablotka żyła sobie własnym życiem, ludzie robili zdjęcia, dzielili się nimi. W tym czasie musiałam zacząć myśleć o kolejnej odsłonie. Wolę pracować naraz nad kilkoma projektami, które są w różnych stadiach zaawansowania, a nie skupiać się na pracy tylko nad jedną rzeczą.
Praca, którą sobie wybrałaś, nie tylko wydaje się przyjemna dla Ciebie – mimo że jest jej sporo – ale też polega w gruncie rzeczy na dawaniu ludziom przyjemności.
Uważam, że szczęście w naszym życiu to jedynie momenty. Warto zatem je doceniać. W swojej twórczości i na Instagramie czy Facebooku staram się przekazywać ludziom jak najwięcej pozytywnych treści. Można mówić, że to pewnego rodzaju zakłamanie, że nie pokazuję smutków. Ale dla mnie jest to też pewien sposób radzenia sobie z moimi problemami. To świetne uczucie, jak zdajesz sobie sprawę, że coś tak niezobowiązującego jak różowa dinozaurka, czy Gablotka może wywołać uśmiech na twarzach ludzi. Cieszę się, że mogę podarować innym radość i moment zachwytu. Nie wszystko, co ważne, musi być poważne. Jest mnóstwo rzeczy, które z pozoru są niepoważne, ale bez nich nasze życie byłoby szare. Wraz z wiekiem zatracamy w sobie ten szczery dziecinny zachwyt i skupiamy się rzeczach poważnych. Coś, co jest nieobozujące, lekkie, być może dla niektórych dziecinne, spychamy na dalszy plan. Niepotrzebnie.
Czy wybór zajęcia się takimi rzeczami był dla ciebie oczywisty, nie kusiło cię, żeby zająć się czymś poważnym?
To co robię, traktuję bardzo poważnie. Cieszę się, że miałam tyle odwagi, chęci i samozaparcia, żeby robić to, co mi sprawia przyjemność. A nawet, jak zdarza mi się angażować w coś, co mnie mniej cieszy, staram się to robić tak, by przynosiło mi choć trochę radości. Nie wyobrażam sobie pracy w biurze od 9 do 17.
Jaka jesteś w pracy?
Ludziom wydaje się, że jestem słodką cizią mizią. A większość osób, z którymi pracowałam, jest zdziwiona, że jestem super zorganizowana, konkretna, jak coś obiecam, to rzeczywiście wykonam, że deadline jest dla mnie rzeczą świętą. Działam zadaniowo. Jeśli poprosisz mnie raz o coś, to wiedz, że będę w tym nad wyraz skrupulatna, systematyczna i terminowa. Słowem, można na mnie polegać. Wstaję o 6 czy 5:30 i cały czas zasuwam. To jest moje małe przekleństwo – nie umiem odpoczywać.
Jak sobie z tym radzisz?
Miewam czasem wyrzuty sumienia, że marnuję czas, przeglądając godzinami Internet. Ale zaraz pukam się w czoło i mówię sobie, że to przecież nie jest czas bezproduktywny, że to nic innego jak szukanie inspiracji. Lubię mieć poczucie, że nie marnuję czasu. Wszystko, co mam wykonać danego dnia, mam zapisane na karteczkach – z kim mam się spotkać, co zrobić, komu wysłać faktury. Bardzo źle się czuje, jak wieczorem nie mam wszystkiego skreślonego z tej karteczki i muszę przerzucić daną rzecz na kolejny dzień. Pracuję dużo, ale w weekendy staram się odpoczywać. Resetuję się podczas krótkich wypadów i podróży. Nazywam je mikro-wyprawami. Lubię pociągi, ale też jeżdżę jako pasażer samochodem. Nie marzę o długodystansowych podróżach, starczają mi dwudniowe wypady nad morze, do Krakowa w odwiedziny do przyjaciółki, czy do innych miast. Chociaż nawet, jak gdzieś wyjadę, mam zawsze ze sobą notes, w którym mieszczą się wszystkie moje sekretne dino-plany, szkice i biznesplany.
Znowu odbiegłyśmy daleko od przygód Dino Bambino. Co jej się przytrafia w książce?
Otóż historia zaczyna się, kiedy Dinka jedzie ze swoją panią tramwajem do zoo. Tramwaj nagle hamuje i Dino wypada pani z koszyka prosto na ruchliwą ulicę. Gubi się w wielkim mieście, przeżywa wiele przygód i na swojej drodze spotyka różnych bohaterów Gablotki, którzy jej pomagają. Sama też jest bardzo dzielna, mimo że wygląda na paniusię. Na końcu, z pomocą nowych przyjaciół, udaje jej się odnaleźć swoją panią. To historia o przyjaźni, o tym, że poradzimy sobie w każdej sytuacji, nawet jeśli wydaje nam się, że jest to ponad nasze siły. Nie warto się bać, tylko dziarsko iść przed siebie ze swoją małą torebeczką, a po drodze na pewno spotkamy przyjazne nam dusze.
Tym pozytywnym akcentem można by zakończyć, ale chcę cię jeszcze zapytać o plany na przyszłość. Czy mam obserwować jakieś konkretne witryny, by zobaczyć twoje prace?
Wypuszczam teraz nowe dinkowe akcesoria, wciąż robię witryny sklepowe. Ostatnio brałam udział w wystawie w BWA w Tarnowie, teraz czeka mnie kolejna w Poznaniu. Robię dekorację dla sklepu Rzeczownik – wielką kopertę z kwiatami. Dziewczynom z księgarni Tajfuny przygotowuję nową witrynę. W lipcu natomiast biorę udział w festiwalu „Niefestiwal” w Gdańsku, gdzie zaprezentuję instalacje na terenie starej fabryki karabinów. Cały czas pracuję nad nowymi wzorami, postaciami, kwiatami i rzeźbami. Notes mam wypełniony pomysłami po brzegi.
Zajrzyjcie na stronę Mirelli.