To piękna emocjonalnie i estetyczne opowieść o sile i determinacji. Ale też o dziewczyńskiej przyjaźni, bo Maiden staje się pływającą utopią kobiecego kraju.
Tekst: Joanna Zaguła
Zdjęcia: Materiały prasowe Gutek Film
Ten film ma wiele szczęścia. Albo po prostu reżyser filmu dokumentalnego „Maiden”, Alex Holmes wiedział, co robi, wybierając tę historię. Po pierwsze – żeglarstwo to genialny temat na film. Spienione fale bijące o burty, wiatr we włosach, ogorzała od wiatru twarz doświadczonego sternika. Już same te obrazu wywołają silne emocje. A kiedy dołożymy do tego walkę o swoje marzenia, wojnę ze stereotypami i żarliwe dążenie do zwycięstwa, mamy filmowy samograj. Jakby tego było mało, to w „Maiden” bohaterkami są dziewczyny, które udowadniają, że zasługują na równe mężczyznom miejsce w patriarchalnym świecie żeglarstwa. I choć protagonistka i skipperka łodzi, Tracy Edwards, na początku mówi, że nie jest feministką, to niewątpliwie jest to jeden z najpiękniejszych feministycznych filmów, jakie widziałam.
Kolejny szczęśliwy dla reżysera zbieg okoliczności to struktura wyścigu. Chodzi o regaty dookoła świata – Whitbread Round the World Race. Tracy postanawia skompletować pierwszą w historii damską drużynę, która ma wziąć w nich udział. Pokonując rozliczne problemy, głównie związane z brakiem wiary w taki projekt i (konsekwentnie) brakiem finansowania, dziewczyny stają na starcie wyścigu na pokładzie jachtu Maiden. Zanim do tego dojdzie, słuchamy ich opowieści o przygotowaniach oraz dowiadujemy się o tym, jak wyglądało dzieciństwo Tracy. Czyli jak w klasycznym kinie dokumentalnym. Ale potem towarzyszymy żeglarkom na każdym etapie regat. Każdy z nich jest inny pod względem trudności, klimatu i nastroju uczestników. To świetnie dynamizuje film i sprawia, że z zapartym tchem czekamy na rozwój wydarzeń. Nie zdradzę chyba za dużo, jeśli powiem, że dziewczyny udowadniają wszystkim, że nie tylko nie są gorsze od facetów, ale że są świetne w tym, co robią.
Nie mogę też nie zauważyć trzeciego, ostatniego szczęśliwego dla reżysera przypadku. To strona estetyczna filmu. Ta historia rozgrywa się na przełomie lat 80. i 90. Bohaterki mają więc absolutnie fantastyczne kostiumy. Dopasowane do siebie nawzajem, bo przecież są drużyną, ale nawet do łodzi. Delikatne pastele i świetny sportowy styl to coś, co po prostu przyjemnie się ogląda i co spaja kolorystycznie całe dzieło. Dodatkowym atutem są zdjęcia dokumentalne. Kamera z ręki na środku oceanu to projekt karkołomny, ale daje niesamowity efekt. Na tyle realistyczny, że czułam lekkie objawy choroby morskiej.
Ale nic nie jest tu ważniejsze niż historia tych dzielnych dziewczyn. A oprócz siły i determinacji mają w sobie mnóstwo cudownej siostrzanej energii. I choć wszyscy oczekiwali, że odcięte od reszty świata milami wzburzonej wody, zamknięte na małej przestrzeni, narażone na ekstremalne warunki pogodowe i ogromny stres zaczną się kłócić (jak to emocjonalne baby), one zawiązują niesamowicie piękną, silną przyjaźń. Byłam na tym filmie w mieszanym towarzystwie, ale gdy Maiden przybiła do ostatniego portu, wszyscy płakaliśmy.