Kuba Więcek, saksofonista altowy i kompozytor, opowiada nam o tym, jak trafił do świata jazzu, co lubi jeść, czego słuchać i jak się czuje w panteonie wielkich polskich jazzmanów, wydanych w serii Polish Jazz. 

Rozmawiała: Joanna Zaguła

W filmie „Pół żartem pół serio” jest taka scena, w której Marylin Monroe mówi, że nie może się oprzeć saksofonistom, bo zawsze potrafią jej zamieszać w głowie. Czy ty też wybrałeś ten instrument dlatego, że jest taki cool?

To było tak, że wcześniej grałem na wiolonczeli, ale nie do końca chciałem na niej grać. Moja mama, która uczy w szkole muzycznej, zaproponowała, żebym zmienił instrument. Może to mnie bardziej zachęci do grania. Zmieniłem na saksofon właśnie. Ale dalej nic. Kilka lat później pojechałem na obóz, taki językowo-siatkarski. Spotkałem tam grono ludzi, trochę starszych ode mnie. Oni byli tacy… fajni. Słuchali dobrej muzyki, a ja chciałem do nich dotrzeć. Wiec któregoś dnia powiedziałem im, że gram na saksofonie. Jak się dowiedzieli, to od razu się zaprzyjaźniliśmy, mogłem przesiadywać u nich w pokoju. Po powrocie zaprosili mnie na próbę ich zespołu, która odbywała się w garażu. Zaczęli grać i pewnym momencie spojrzeli na mnie i powiedzieli, a teraz zagraj solo, zaimprowizuj. Nigdy wcześniej tego nie robiłem, wstydziłem się, ale wtedy właśnie zrozumiałem, że uwielbiam to robić i to pokochałem. Miałem wtedy tak 17 lat.

Czyli to końcówka liceum. Potem zacząłeś studia za granicą, prawda?

Tak, najpierw wyjechałem na rok do Amsterdamu. Ale studia tam mnie męczyły. Ta szkoła była bardzo konserwatywna, nie było w ogóle możliwości, żeby robić coś swojego, a mnie właśnie to najbardziej interesowało. Już po pierwszym semestrze okazało się, że dostałem się do szkoły w Kopenhadze. Wiedziałem, że czeka mnie tam lepsza przyszłość.

Tamtejsza uczelnia nie jest tak konserwatywna?

To przede wszystkim nie jest szkoła jazzowa. Tylko szkoła muzyki rytmicznej, tam każdy z nas musiał robić własne rzeczy, nie szkoli się tam rzemieślników czy wykonawców. Wszyscy komponowaliśmy muzykę, potem ją graliśmy, dyskutowaliśmy o niej, uczyliśmy się też planowania tras koncertowych, muzycznego marketingu, jak zachowywać się na scenie, wszystkiego, czego potrzebuje lider zespołu.

Jak przeżyłeś tę zmianę? Nie tylko miejsca zamieszkania, ale też sposobu kształcenia?

Nie było to dla mnie aż takim szokiem. Bo w szkole uczyłem się muzyki klasycznej, a jazz poznawałem sam, z nagrań. Ale przeprowadzka była ogromnym wyzwaniem życiowym. W domu mama wyręczała mnie w bardzo wielu rzeczach, dopiero, jak zamieszkałem sam, okazało się, że trzeba zmywać naczynia, gotować itd. Zanim wyjechałem, to się nie bałem, bo nawet nie wiedziałem, co mnie czeka. W Amsterdamie cały czas zaczepiałem ludzi i pytałem, czy by nie nauczyli mnie czegoś nowego gotować. To mnie bardzo otworzyło i wtedy zacząłem parę pięknych znajomości.

Do dzisiaj dzielisz życie między Warszawę a Kopenhagę?

Nie, teraz jestem już w Warszawie na stałe. Okazjonalnie grywam z muzykami z Kopenhagi, ale ze względu na intensywne poświecenie się mojej muzyce, musiałem zrezygnować z paru zespołów, w tym kopenhaskich.

Ty wybrałeś Warszawę, czy Warszawa wybrała ciebie?

Warszawa wybrała mnie. Chciałem grać w Polsce i zauważyłem, że w Warszawie otworzył się fajny klub – 12on14. Zaprzyjaźniłem się z właścicielem, a on zaproponował mi zagranie koncertu. Zagrałem wtedy z moimi kolegami, z którymi gram do dzisiaj, Michałem Barańskim i Łukaszem Żytą. Wiedziałem od tego czasu, że przeprowadzka tu może mi pomóc, bardzo dobrze się tu czułem, dużo ludzi mi kibicowało no i miałem już zespół!

Które, z tych miast wspominasz najlepiej?

Cóż, wszystkie miały swój klimat. Mieszkałem w wielu miejscach, często na bardzo studenckich warunkach. W Amsterdamie np. z kolegami, którzy wynajęli duży, ale bardzo zaniedbany dom za śmiesznie małe pieniądze. Było cudownie, bo mieszkałem z przyjaciółmi, mieliśmy też piękny ogród, ale w tym domu było pełno myszy, w nocy cała podłoga się ruszała.

Wróćmy do Warszawy.

Teraz mieszkam przy Alei Wyzwolenia, mam blisko domu mnóstwo zieleni, a to dla mnie ważne. Kiedy mam czas wolny od koncertowania, to staram się trochę odciągnąć od muzyki za pomocą paru odskoczni. Poświęcam czas na spotkania z ludźmi, sport, gotowanie. Głęboko wierzę w to, że kiedy rozwijam się pozamuzycznie czy dbam o swoje ciało czy umysł, zyskuje na tym moja muzyka.

Na hasło „gotowanie” rodzi się w mojej głowie sto dodatkowych pytań.

Ja cały czas albo gotuję albo jem. Interesuję się dietetyką, chodzę do pani dietetyk. Jem raczej wegańskie rzeczy, chociaż lubię też owoce morza, ale to głównie na wyjazdach. Teraz właśnie namaczam ciecierzycę przed gotowaniem. Zrezygnowałem z mięsa z powodów zdrowotnych, ale wcale mi go nie brakuje!  Mam okresy bezglutenowe, bezcukrowe. Cały czas odkrywam, bo z jedzeniem mam tak samo, jak z muzyką – chcę wszystkiego dotknąć, poznać, eksperymentuję. Moim zdaniem gotowanie ma wiele wspólnego z pisaniem muzyki. Załóżmy, że chcę w kompozycji, aby kontrabas pełnił rolę delikatną akompaniującą, grając za pomocą smyczka jakąś chmurę dźwiękową, niezbyt narzucającą się. Tak samo mogę pomyśleć o użyciu np. cebuli. Jak nie chcę, by była dominująca, to ją lekko podsmażę czy ugotuję. Jak bym chciał, żeby mój kontrabasista grał bardziej agresywnie, to bym usmażył cebulę na głębokim oleju. Ważne jest też dla mnie to, jak danie podaję, tak samo, jak to, jak się zachowuję na scenie. Oglądam sporo filmów o gotowaniu w internecie. To ciekawe, że jazzu też uczyłem się z przez pierwsze dwa lata z YouTube’a.

Jak się czujesz z tym, że Twoja płyta została wydana w serii Polish Jazz. Odczuwasz ciężar tradycji?

Jest to pewnego rodzaju odpowiedzialność, ale cieszę się, ponieważ dzięki temu dużo ludzi interesuje się tym, co robię. Często oczekuje się ode mnie, że będę grał tak, aby oddawać hołd mistrzom. A ja pragnę, aby moja muzyka była odpowiedzią na dzisiejsze czasy. Dużo jeżdżę po świecie, poznaję różne kultury, słucham przeróżnej muzyki i może przez to, muzyka którą dziś robię może trochę różnić się od tego jak jazz zwykł być postrzegany.

A czego teraz słuchasz?

Sporo muzyki brazylijskiej, wokalnej i instrumentalnej, hip-hopu, trapów, cały czas ciągnie mnie w stronę muzyki elektronicznej. Lubię bardzo Andersona Packa, słucham Kayne Westa, cenię go za to, że wyprowadza swoich słuchaczy ze strefy komfortu, lubię Drake’a, Jamesa Blake, The Internet. Z polskich wykonawców słuchałem ostatnio duetu PRO8L3M.

Czy muzyka, której słuchasz dla przyjemności to co innego niż ta, która inspiruje cię w komponowaniu?

Raczej to ta sama muzyka, ale czasami słucham jej w inny sposób. Czasami coś mnie zainteresuje i wtedy decyduję się na to, żeby poświęcić temu więcej czasu w poszukiwaniu inspiracji. Często słucham muzyki, której wcześniej nie znałem, chciałbym być jak najbardziej osłuchany jak tylko mogę!

Opowiedz, proszę o tym, jak wygląda proces tworzenia muzyki. Mnie jest trudno sobie w ogóle to wyobrazić, jak można wymyślić melodię, której wcześniej nie było.

Zazwyczaj zaczynam od wymyślenia formy tego, co chcę stworzyć, dopiero później wypełniam ją treścią. W tym przypadku szukam inspiracji nie tylko w muzyce, ale w różnych dziedzinach sztuki, w tym, czego doświadczam w życiu, w nowych wynalazkach czy ludziach. Szukam często też wyzwań dla kompozycji, znajduję dla siebie oraz muzyków jakieś ograniczenia, które powodują, że cały czas podejmujemy ryzyko w trakcie grania i się bardzo dobrze przy tym bawimy! Gdy wiem, co chcę przekazać, mam tę oryginalną formę, znalezienie treści, czyli rytmów, melodii czy harmonii przychodzi samo bardzo szybko.

Mam na to komponowanie parę różnych sposobów. Czasem biorę jakiś instrument do ręki, zaczynam grać i nagrywam kilka minut na dyktafon, czasem idę biegać i intensywnie myślę o tym, że chcę coś stworzyć, wtedy pomysły przychodzą łatwiej. Jak biegam między drzewami to spadają z drzewa. Ale nie jest tak, że to przychodzi samo, muszę się na tym skupić, zapisać sobie w kalendarzu „Dzisiaj między 9 a 11 wymyślam nowe rzeczy”. Żeby móc to robić, staram się być w jak najlepszej formie fizycznej i psychicznej. Wysypiać się, dobrze jeść, uprawiać sport. Wierzę, że ważniejsze niż sam proces jest przygotowanie do niego.

Nad czym teraz pracujesz?

Przede wszystkim staram się, aby wszystko, co robię przynosiło mi jak najwięcej frajdy. Cały czas szukam moich słabości i pracuję nad nimi. Teraz skupiam się na produkcji i śpiewie. Komponuję i nagrywam śpiewane przeze mnie piosenki. Zaczynam też pisać na większe składy, czego nie robiłem wcześniej. Jestem przekonany, że gdy wykonam tę pracę, a później wrócę do tego, co robiłem kiedyś to nabiorę świeżości i inspiracji, a to pozwoli mi pójść w kolejne, nowe dla mnie rejony.

No Comments Yet

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.