„Za nadobne” Piotra Borlika to thriller sensacyjny o zemście, w której więcej jest goryczy niż słodyczy. Brutalny, również w warstwie językowej, więc trzeba mieć mocne uszy, aby go zdzierżyć.
Tekst: Sylwia Skorstad
Roman Andrysiak nie mieści się nawet w przymiotniku „odrażający”. To król dziadersów, przemocowiec, ksenofob, homofon i seksista w jednym. Jeżeli ma szansę, by powiedzieć komuś coś obraźliwego, na pewno to zrobi i jeszcze będzie się cieszył, że po raz kolejny dowiódł swojej fałszywie rozumianej męskości. Niby biznesmen, a nie ma za grosz ogłady, szczególnie w stosunku do kobiet. Na nieszczęście, dzięki talentowi brata zdobył pewną pozycję i majątek, więc wiele przewinień uchodzi mu na sucho.
Jakby tego było mało, Roman to damski bokser i gwałciciel. Skrzywdził wiele kobiet, bo albo mu za dużo podskakiwały, albo za bardzo go prowokowały. Oczywiście to on tak twierdzi.
Któraś z ofiar wreszcie postanawia dać Andrysiakowi nauczkę, zwabiając go w śmiertelną pułapkę. Zanim odkryje wszystkie karty w rozdaniu zemsty, czytelnik może zgadywać, która z bohaterek zamieniła swoją desperację w gniew.
Postać skrajnie zła
Piotr Borlik przyznał w posłowiu „Za nadobne”, że choć zwykle tworzy czarne charaktery, którym można kibicować, tym razem chciał poeksperymentować ze skrajnie złą postacią. Romana Andrysiaka nie da się zrozumieć ani polubić, fanów mógłby znaleźć wyłącznie w Klubie Psychopaty, gdyby taki istniał.
„Przerażające, że tacy ludzie istnieją naprawdę” – pisze Borlik. Czy faktycznie istnieją? Tak, ale raczej maskują się lepiej od głównego bohatera powieści. Są szczególnie niebezpieczni, gdy potrafią udawać miłych, manipulować innymi oraz dawać im nadzieję, że się zmienią. Żonglują komplementami i przysługami dokąd zależy im na czyjejś współpracy, a prawdziwe oblicze pokazują dopiero, gdy czują się pewni wygranej. Andrysiak natomiast nie kryje się ze swoją podłością, jakby przekroczył granicę, za którą nie trzeba już udawać. Na coś takiego może sobie pozwolić na przykład uznawany za miliardera kandydat na prezydenta, producent filmowy z koneksjami albo dyktator, ale czy na pewno współwłaściciel firmy działającej w branży metali? Być może tak, w końcu to przecież eksperyment twórczy. Odpowiedź na pytanie, czy można stworzyć postać, której wszyscy się brzydzą, jest prosta. Można.
Okrutnym za nadobne
Zemsta uszykowana oprawcy przez jedną z kobiet, które miały nieszczęście bliżej go poznać, to spektakl mający zaprowadzić czytelnika na właściwy trop. Aby powiązać ze sobą dwie linie czasowe, trzeba zgadnąć, którą z ocalałych trauma zmieniła na tyle, by podjęła się niespotykanego wysiłku w celu ukarania sprawcy. A może niewiele musiało się zmienić? W planie odwetu jest miejsce na satysfakcję, ale taką czerpaną z okrucieństwa. Przemoc za przemoc, choć serwowana na różne sposoby.
„Za nadobne” to powieść brutalna, również w warstwie językowej. Język głównego bohatera pasuje do jego osobowości, więc trzeba mieć mocne uszy, aby go zdzierżyć. Nie jest to książka, którą chciałoby się podarować znajomym w prezencie imieninowym, nawet jeśli deklarują, że są fanami kryminałów.
Piotr Borlik, „Za nadobne”, Wydawnictwo Prószyński i S-ka