Najnowsza powieść Stephena Kinga „Holly” to kryminał, który przeraża bardziej niż horror. W rzeczywistości bowiem potwory albo zjawiska paranormalne nie mogą nas skrzywdzić, natomiast brak empatii połączony z wiarą w pseudonaukowe teorie jak najbardziej.
Tekst: Sylwia Skorstad
Z powodu pandemii pogrzeb swojej matki Holly Gibney ogląda na Zoom-ie. To jednocześnie groteskowy i kojący sposób uczestnictwa w ceremonii, bo w każdym momencie można wyłączyć kamerę. Holly korzysta z tego przywileju na końcu uroczystości, gdy odczuwa zbyt wiele trudnych emocji. Odejście matki ją smuci, ale jednocześnie sprawia niewypowiedzianą ulgę. Dokąd mieszkały razem, matka traktowała ją jak niepełnosprawną umysłowo, prawie każde zdanie zaczynając od sakramentalnego „ile razy ci mówiłam, żebyś…”. I choć obecnie Holly ma własną agencję detektywistyczną, nieraz stawiała czoła niebezpiecznym przestępcom i może się pochwalić spektakularnymi sukcesami, to wciąż wzdryga się na wyobrażenie połajanek matki. Najchętniej z żałoby uciekłaby w pracę.
Wkrótce zdarza się ku temu okazja. Zrozpaczona matka prosi agencję Uczciwi Znalazcy o pomoc w odnalezieniu zaginionej córki Bonnie. Holly tego nie wie, ale czytelnik szybko się domyśla, że za uprowadzeniem młodej kobiety stoi ta sama para, która wcześniej porwała i uwięziła nauczyciela akademickiego. Dwójka emerytowanych pracowników naukowych, z pozoru uroczych starszych ludzi, to najbardziej niebezpieczni drapieżcy w okolicy.
Z drugiego szeregu na środek sceny
Dobrze się składa, że postacie z książek Stephena Kinga nie mają możliwości oglądania jego telewizyjnych występów. Możliwe, iż te bardziej wrażliwe poczułyby się urażone słysząc, że to właśnie Holly jest jedną z jego ulubionych. W wywiadzie dla „Good Morning America” pisarz przyznał, iż zauroczyła go na tyle, by z drugoplanowej roli w „Panu Mercedesie” przeniósł ją w światła reflektorów w najnowszej powieści. „Jest jednocześnie niepewna siebie i odważna, te dwie strony jej osobowości stale toczą ze sobą walkę, co w moich oczach czyni ją interesującą” – powiedział.
Chociaż w poprzednich powieściach neurozy Holly bywały nieco irytujące, zauroczenia Kinga tą postacią łatwo jest zrozumieć. To kobieta, która ma świadomość własnych ograniczeń i stara się radzić sobie z nimi. Rozwija się, wzrasta, a my możemy jej w tym towarzyszyć. Początkowo King postawił na jej drodze Billa Hodgesa, by stał się jej mentorem i przyjacielem. Teraz jako samodzielna śledcza musi radzić sobie bez niego i chociaż rozpraszają ją sprawy rodzinne („świeżo upieczona milionerka wchodzi do baru”), to dochodzenie idzie jej lepiej niż policji. A do tego, jak podkreśla sam autor, jest zabawna.
Najważniejszą częścią mechanizmu napędowego „Holly” jest kontrast między tym, czego dowiedział się czytelnik, a co zdążyła już wydedukować sama śledcza. „Pospiesz się, działaj, połącz fakty, znajdź ich!” – ma się ochotę ją poganiać, bo przecież to, co dzieje się w piwnicy domu pary staruszków, przechodzi ludzkie pojęcie. Wszystko jednak musi mieć swój czas i miejsce.
„Smacznyś, słaby i w lesie!”
„Holly” zapewne byłaby zupełnie inną powieścią, gdyby nie pandemia koronawirusa. I nie chodzi tylko o to, że akcja rozgrywa się w czasie, gdy w USA panoszy się nowy wariant wirusa delta, zatem kwestia używania maseczek, dezynfekowania rąk czy dystansu społecznego stale powraca. Można przypuszczać, że obserwując dynamikę pandemii w USA oraz jej wpływ na społeczeństwo, Stephen King zastanawiał się nad tym, jak to możliwe, że wiedza i iloraz inteligencji nie mają wiele wspólnego z tym, w co człowiek wierzy. W czasie pandemii miliony wykształconych ludzi negowały wartość szczepień ochronnych, odmawiały noszenia maseczek, podważały zaufanie do nauki i deprecjonowały wysiłki pracowników służby zdrowia skupionych na ratowaniu życia. W Stanach Zjednoczonych, podobnie jak w Polsce, rządzącym zdarzało się raczej przeszkadzać niż pomagać medykom. Wystarczy przypomnieć Donalda Trumpa i jego sugestie, iż COVID można by leczyć wstrzykując pacjentom wybielacz.
Odmienne reakcje na pandemię pokazały jak na dłoni, że wierzymy w to, w co nam pasuje wierzyć. Będąc w kryzysie możemy wykorzystać swoje zasoby intelektualne, by dopasować wiedzę, a raczej pseudowiedzę, do swoich potrzeb emocjonalnych. King przypomina o tym, co wiedział już Ignacy Krasicki – kto zdobyczy pragnie, ten zawsze znajdzie przyczynę, aby ją dopaść. Osoba pozbawiona empatii i pobudzona do działania, może przejść od traktowania innych instrumentalnie do krzywdzenia ich, bo na przykład nie cenią tej samej muzyki co ona, mają ładniejszą wizytówkę albo wolą poezję od prozy. A jeśli dwie takie osoby są w związku i wzajemnie intensyfikują swoje przekonania to… mamy makabrę. Podaną na surowo.
Stephen King, „Holly”, Wydawnictwo Prószyński i S-ka