„Dziewczyna z kalendarza”, najnowsza powieść Sebastiana Fitzka, najbardziej popularnego obecnie w Niemczech twórcy thrillerów, to odtrutka na przelukrowane świąteczne desery.

Test: Sylwia Skorstad

książki
fot: Pixabay

Olivia jest psycholożką w dziedzinie kryminologii. Choć zdarzało się jej pracować z ciężkimi przestępcami, wierzy w ludzi. Uważa, że większość z nas jest dobra, stroni od przemocy i lubi pomagać innym. Temu zagadnieniu poświęciła nawet swoją pracę doktorską. Dowodziła w niej, że osoby, które doświadczyły przemocy, mogą wieść normalne życie, bowiem nawet najcięższa zbrodnia nie odbiera wolnej woli.

Życie wystawia jej optymizm na ciężką próbę. Najpierw pada ofiarą internetowego hejtu po tym, jak jej wypowiedź w mediach została wyrwana z kontekstu. Potem odkrywa romans męża z dwiema kobietami. Na końcu pojawia się najgorsze – wieść o tym, że jej adoptowana córka Alma choruje na nowotwór i pilnie potrzebuje przeszczepu szpiku kostnego. Olivia próbuje znaleźć biologicznych rodziców dziewczynki, nie wiedząc, że zaprowadzi to ją tam, gdzie ludzkiego dobra zostało mniej niż miłosierdzia w sercach religijnych fanatyków.

Solidna niemiecka marka

W Niemczech Sebastian Fitzek to już solidna marka. Odkąd w 2006 roku opublikował powieść „Die Therapie”, wychował sobie rzesze fanów. Sześciokrotnie został wybrany najlepszym autorem roku. Wszystkie jego powieści stają się bestsellerami. Publikuje je regularnie, zwykle idealnie zgrywając czas premiery z otwarciem Targów Książki we Frankfurcie nad Menem. To jeden z tych autorów, który może czuć się zawiedziony, gdy jego najnowsza powieść nie trafi na czoło listy najlepiej sprzedających się książek przynajmniej na pięć tygodni.

W wywiadzie dla portalu promującego niemiecką prozę współczesną, przyznał, że początek jego kariery pisarskiej wcale sukcesu nie zapowiadał: „Pierwszy manuskrypt rozesłałem do piętnastu wydawców. Dwunastu z nich go odrzuciło, od trzech do tej pory czekam na odpowiedź.” Widzicie? Facet ma poczucie humoru i zachował dystans do siebie.

Fitzek twierdzi, że choć zawsze przygotowuje wielostronicowy szkic powieści, to i tak bywa, że zakończeniem jest tak samo zaskoczony jak jego czytelnicy. Im więcej życia daje swoim bohaterom, tym bardziej zaczynają z niego korzystać i mieć własne zdanie na temat fabuły.

Dziewczyna z kalendarza - okładka książki

Ponuro jak w święta u ekstremistów

„Dziewczyna z kalendarza” to powieść trochę o świętach, ale w ogóle nie świąteczna. Kto szuka miłego klimatu na zakończenie roku, ten może wykreślić tę książkę z listy propozycji. Nieprzypadkowo główna bohaterka cierpi na santafobię, czyli lęk przed Świętymi Mikołajami oraz wszystkimi motywami świątecznymi. Tradycja kalendarza adwentowego zostaje tam postawiona na głowie, a z każdego zaniedbanego kąta wyłazi coś okropnego. Nie ma choinki, jest sznur, na którym można kogoś powiesić.

Słabością tej opowieści jest to, że choć dużo mówi o psychologii, to pozostawia wielu bohaterów poza działaniem jej reguł. Raz po razie podejmują oni niezrozumiałe decyzje, których nie sposób wytłumaczyć nawet paniką ani pokręconą logiką. Zbiegi okoliczności mnożą się szybciej króliki w Australii. Każdy jest z każdym jakoś powiązany, jakby autor starał się na siłę połączyć wszystkie kropki. I choć w posłowiu upiera się, że rzeczywistość przerasta jego wyobraźnię, to i tak trudno się pozbyć wrażenia, iż ta powieść to raczej wyjątkowo mroczna bajka dla dorosłych niż thriller psychologiczny.

„Dziewczynę z kalendarza” warto przeczytać, bo to pierwsza na polskim rynku powieść autora nazywanego „niemieckim Jo Nesbø”. Nasi zachodni sąsiedzi mają miłośnikom thrillerów dużo więcej do zaproponowania niż tylko powieści Nele Neuhaus i Charlotte Link. Być może ta książka przetrze szlaki dla kolejnych.

Sebastian Fitzek, „Dziewczyna z kalendarza”, Wydawnictwo Albatros

 

No Comments Yet

Leave a Reply

Your email address will not be published.

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.