Wspomnienia Stanisława Grzesiuka o jego przeżyciach w obozach koncentracyjnych po raz pierwszy bez cenzury.
Tekst: Sylwia Skorstad
Kilka miesięcy po rozpoczęciu drugiej wojny światowej dwudziestodwuletni Stasiek z Warszawy wpada w ręce Niemców i trafia na roboty przymusowe, a następnie do obozu koncentracyjnego w Dachau. Stara się przeżyć każdy kolejny dzień, trzymając się trzech głównych zasad: zdobywać jak najwięcej jedzenia, jak najczęściej spać, jak najmniej pracować. Za każdą z tych rzeczy grozi mu śmierć, ale wie, że jeśli nie będzie dosypiał, unikał pracy i zdobywał jedzenia, to umrze na pewno. Wrodzony optymizm i poczucie humoru pozwalają mu przystosować się do nieludzkich warunków. I mimo że w kolejnych latach trafia do coraz gorszych obozów koncentracyjnych, to ciągle trzyma się życia i pomaga przetrwać innym.
Pamiętnik łobuza, co nie był pisarzem
Literatura dokumentująca codzienność w obozach koncentracyjnych z czasów drugiej wojny światowej nigdy nie przestanie być potrzebna. Jest świadectwem najciemniejszej strony ludzkiej natury i przestrogą przed ksenofobią, nacjonalizmem oraz faszyzmem.
W literaturze obozowej niewiele jest powieści tak prawdziwych jak „Pięć lat kacetu”. Dosłownych, nie obliczonych na morał, nie stawiających sobie żadnego zadania. Nie sądzę, by Grzesiuk chciał za pomocą tej powieści kogoś do czegoś przekonać albo zostawić lekcję dla potomnych. Miał po prostu ochotę opowiedzieć o tym, co zapamiętał. I pewnie trochę się przy tym pochwalić, ale przecież miał czym! Przetrwał lata piekła, w którym inni nie dawali rady nawet kilkunastu dni. To trzeba było komuś opowiedzieć, wyjaśnić fenomen prostego chłopaka z biednej rodziny, który dokonał niemożliwego.
Niewiele jest takich powieści, bo o codzienności życia w obozach nie było komu pisać. Rzadko kto stamtąd wychodził. A już na pewno nie pisarze, nie artyści, ludzie o artystycznej duszy. Ci zwykle umierali najszybciej. Grzesiuk literatem nie był i jak wynika z jego wypowiedzi, nie zamierzał być. Wspomnienia obozowe zaczął pisać w sanatorium, trochę przypadkiem. „Pięć lat kacetu” to raczej dokument niż powieść, bardziej pamiętnik niż beletrystyka.
Bez cenzury
Kiedy czytałam „Pięć lat kacetu” jako nastolatka, dziwiłam się, że cenzura przepuściła bardowi z Czerniakowa tak wiele, między innymi opisy praktyk homoseksualnych, świadectwa konfliktów narodowościowych, fragmenty o przyjaźni z księdzem. Zgadywałam, że jedną z przyczyn mogła być sympatia autora do Rosjan. Grzesiuk nie kwestionował powojennych porządków i otwarcie mówił, że „Wańkom” wiele zawdzięcza. Nie wiedziałam jednak, że czytam wersję już zmienioną, w dodatku nie po raz pierwszy, bowiem kolejne wznowienia ponoć różniły się od siebie.
Najnowsze wydanie powieści zawiera fragmenty wykreślone wcześniej przez cenzurę. Nie ma ich tak wiele, jak chcieliby miłośnicy prozy „chłopaka z ferajny”, ale ważne, że zachowano zgodność z rękopisem.
To dobra okazja, by wrócić do wspomnień Grzesiuka. Bo choć jest to „książka o obozach”, to trudno o dobitniejsze świadectwo, że człowiek naprawdę jest mocny. Wola przetrwania głównego bohatera i jego przekonanie, iż wszystko, nawet obóz koncentracyjny, „jest dla ludzi”, czyli da się przetrzymać, jest zaraźliwa. Jeśli akurat odnosisz wrażenie, że masz w życiu ciężko, bo praca, bo szef, bo partner, bo rachunki lub choroba, Grzesiuk wyjaśni ci, że się mylisz. Nie masz pojęcia, co to znaczy „ciężko”. I jeśli posiadasz chleb i trochę zupy (albo masz możliwość to „zorganizować”), a także przyjaciół, optymizm, trochę sprytu i wiary, to prawie wszystko jest możliwe.
„Pięć lat kacetu” Stanisław Grzesiuk, Wydawnictwo Prószyński i S-ka