Sens życia według Michaela Poora, czyli lekko i zabawnie o tym, co w życiu najważniejsze.
Tekst: Sylwia Skorstad
Na początku jest śmierć. Główny bohater imieniem Milo umiera w szczękach rekina. Jednak nic straconego, bowiem tuż potem, jak zwykle, trafia do zaświatów, gdzie spotyka się ze Śmiercią. Ta nie lubi, by tak ją nazywać, więc znajomi wołają jej Suzy. Milo i Suzy mają potajemny romans, więc zawsze cieszą się trochę z jego śmierci, choć bywa im z tego powodu głupio.
Po upojnych chwilach w ramionach wiecznej kochanki Milo musi stawić czoła złej wiadomości. Dotąd sądził, że tak jak każda dusza, ma dziesięć tysięcy szans na osiągnięcie pełni duchowego rozwoju podczas swoich kolejnych ziemskich żyć, zaś potem będzie wylegiwał się w zaświatach. Okazuje się jednak, że kolejne żywoty to były szansy do wykorzystania. Kto nie umie z nich skorzystać, znika. Milowi zostało tylko kilka prób na Ziemi, by osiągnąć doskonałość.
O życiu przed śmiercią
Amerykański pisarz Michael Poore jest jedną z tych osób, które deklarują, że wierzą tylko w życie przed śmiercią. Mimo to napisał głęboko filozoficzną, a jednocześnie lekką powieść o wędrówce dusz. Jak mówi na swoim blogu, zrobił to po to, aby czytelnik choć przez chwilę docenił bardziej istnienie własne oraz innych. A jeśli to się nie uda, to żeby przynajmniej kilka razy się uśmiechnął.
„Dziesięć tysięcy żyć” opowiada o radości istnienia mimo wszystko. Mimo tragicznych przypadków, niespodziewanych wypadków, złych kolei losu, ludzkiego okrucieństwa, brutalnych praw natury. To urocza i zarazem mądra pochwała chwil spędzonych w słońcu, pocałunków, rozmów, drinków, uśmiechów – wszystkich tych drobiazgów, dzięki których bywamy szczęśliwi. Warto je celebrować, póki czas. Bo potem zawsze przyjdzie jakiś rekin i nas zje.
„Dziesięć tysięcy żyć”, Michael Poore, Wydawnictwo Prószyński i S-ka