Kupujcie vintage, czyli używane rzeczy, ale tylko dobrej jakości. Wtedy za stosunkowo niską cenę dostaniecie odrobinę stylowego szaleństwa.
Tekst: Joanna Zaguła
Vintage oznacza wino stworzone z winogron zebranych w jednym roku. Dla niektórych win jest to jednoznaczne z ich najwyższą jakością. Jednak my dziś znamy to słowo głównie jako określenie stylizacji modowych i stylu wystroju wnętrz.
Czytałam ostatnio opowiadanie sycylijskiego pisarza, Tomasi di Lampedusy, który pochodził ze starej szlacheckiej rodziny o konotacjach z koronowanymi głowami XIX-wiecznej Europy. W tym szkicu z lat 60. ubiegłego wieku opisuje dom swojego dzieciństwa, który mi, wychowanej na blokowisku, wydaje się królewskim pałacem. Wspominając wygląd holu i poszczególnych pomieszczeń (tak, jest wśród nich sala balowa!) pomstuje na gust swoich przodków, którzy mieli czelność przerabiać wnętrza palazzo wedle mody ich własnych epok. Zamiast zostawić oryginalny wystrój z XVII wieku. Bo to, co stare, często wydaje się nam lepsze. Może nie stare banany czy zeszłoroczne rozkłady jazdy, ale meble, akcesoria, ubrania już owszem. Wydaje mi się, że dzieje się tak z trzech powodów. Już w czasach Lampedusy zrozumiałe było to, że lepszy od wtórnego, był wystrój oryginalny, taki konweniujący z architekturą budynku, nieudający czegoś, czym nie jest. No i posiadający tę szlachetną patynę, znak, że materiał zdążył się zestarzeć, ale wciąż jest w dobrym stanie. Musi więc być dobrej jakości.
Drugi argument odnosi się właśnie do jakości materiałów. Lampedusa krytykuje wystrój XIX-wieczny, który zastąpił ten sprzed dwóch stuleci, choć dla nas jakakolwiek pamiątka z XIX wieku jest rzeczą bezcenną. Ale już lata 60 XX wieku (w których pisze), choć nam dzisiaj wydają się epoką uroczą, zapoczątkowały modę na plastik. Z tej perspektywy już ciężkie adamaszki i welury, delikatne koronki i meble ze szlachetną czeczotą orzechową mają właśnie cechę, której szukamy w stylu vintage – jakość.
Trzecią rzeczą zaś będzie coś, co najbardziej obchodziło mnie w liceum. Kiedy za wszelką cenę próbowałam ubierać się ciekawie, mieszkając w średniej wielkości mieście na zachodzie kraju. Nie było w nim galerii handlowych, a nawet gdyby były, moje kieszonkowe nie wystarczyłoby na kupowanie tak szalonych ciuchów, o jakich marzyłam. Nie było też wtedy na rynku tylu małych polskich firm, w których mogę się dziś ubierać, nie ryzykując, że na każdym weselu znajdzie się kilka dziewczyn ubranych tak samo, jak ja. Jaka była więc moja radość, gdy koleżanka z klasy zapoznała mnie z konceptem… lumpeksów. Okazało się, że można bardzo tanim kosztem stać się osobą oryginalną. I to właśnie oryginalność, niepowtarzalność względem tego, co znajdujemy w sklepach jest niezaprzeczalną zaletą wszystkiego, co nazywamy vintage.
Po tym dłuuugim wstępie chętnie podzielę się z wami kilkoma adresami, pod którymi znajdziecie sklepy vintage, czy to z ubraniami, czy z wyposażeniem wnętrz.
Stefan – sprzedaż rzeczy to miejsce z tysiącem fantazyjnych talerzyków, pięknymi wazonami i świeczkami o kształcie dewocjonaliów. Każdy znajdzie coś w swoim guście i na swoją kieszeń.
Garage garage to już inna półka. Wyselekcjonowane klasyki meblarstwa. Kupicie tu najlepszy dizajn z XX wieku, świetnie odnowiony, a nawet czasem meble ozdobione ręcznie malowaną malaturą.
Klunken to przykład sklepu, w którym znajdziecie dobrej jakości ciuchy sprzed kilku dekad w sensowych cenach. W tym takie perełki, jak zielone szpilki Valentino.
Soma vintage store sprzedaje rzeczy ładne, w dobrym stanie i świetnie odszyte. Ich ciuchy pochodzą z lat 60., 70., 80. i 90. Idealna stylizację stworzycie kupując u nich np. jeansy Lee i T-shirt z Pink Floyd.