Z autorką powieści „Była sobie rzeka”, Diane Setterfield, rozmawiałyśmy o tym, co dobrego mogą nam przynieść doświadczenia związane z obecną pandemią, o empatii i potrzebie komunikacji z innymi oraz, oczywiście, o książkach.

Rozmawiała: Sylwia Skorstad

Zacznijmy od tego, co dzieje się teraz wokół nas. Jak zmieniło się ostatnio twoje życie?

Mniej niż codzienność innych ludzi. Zawsze pracowałam z domu, pisanie to zajęcie jednoosobowe, więc w tym sensie jest u mnie tak, jak było. W tym samym czasie życie stało się jednak bardzo… inne. Potrzeba emocjonalnego i praktycznego dostosowania się do nowej rzeczywistości zablokowała moje przyzwyczajenia związane z pisaniem. Dopiero od dwóch tygodni znowu jestem w stanie pracować regularnie i zauważam, że dobrze mi robi, by przez kilka godzin dziennie móc się skoncentrować na czymś, co całkowicie pochłania moją uwagę.

Czy izolacja spowodowana pandemią koronawirusa to dobry, czy zły czas dla pisarza?

Każdy z nas jest inny, więc mogę wypowiadać się tylko za siebie. Jeśli chodzi o sprawy zawodowe, to minusem obecnej sytuacji jest fakt, że zmuszeni byliśmy odwołać wiele wydarzeń związanych z premierami książek na przykład w Polsce, Norwegii i innych europejskich krajach. „Była sobie rzeka” ukazuje się w czasie, w którym epidemia pozatrzaskiwała drzwi księgarni. Oczywiście, to smutne – dla mnie, dla wydawcy, dla tłumacza – wszyscy pracowaliśmy bardzo ciężko na to, aby ta powieść stała się najlepszą wersją siebie. Nie można jednak zapominać, że obecny kryzys zainspirował falę kreatywności w ludziach związanych z przemysłem wydawniczym. Dokładają starań, aby dzięki promocji w internecie książka trafiła w ręce czytelników.

Jednocześnie potrzebujemy teraz zajmujących powieści bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Bo nigdy nie jest tak, że wszystko idzie źle. Z każdego kryzysu wynika również coś dobrego. Konieczność izolacji jest przykra, wiele osób boryka się teraz z problemami finansowymi, ale w takich właśnie czasach odkrywamy na nowo przyjemność czerpaną z domowych rozrywek. Książka może się stać najlepszym kompanem na trudne czasy, tarczą przed poczuciem osamotnienia. Jeśli martwisz się o przyszłość, to opowieść, która przenosi cię z dala od niepokoju i pokazuje, jak inni zmagali się z problemami, niekiedy odnosząc zwycięstwo, może przywrócić w tobie wiarę, że dasz sobie radę.

Bardzo cieszy mnie fakt, że wielu czytelników za pośrednictwem listów czy Twittera dało mi znać, iż moje książki pomagają im w czasie obecnego kryzysu. Żywię nadzieję, że osoby, które wcześniej nie zwykły wiele czytać, zapamiętają te relaksujące, spędzone z lekturą chwile i może dzięki temu staną się zapalonymi czytelnikami.

Przypominam sobie teraz coś, czego nauczyłam się dawno temu: każdy kryzys pobudza kreatywność. Nie zawsze zobaczysz efekty od razu, ale tak czy inaczej, na pewno się pojawią.

Jakie jeszcze pozytywne skutki izolacji wynikającej z pandemii widzisz? Czy w twojej opinii wykorzystamy szansę na to, aby zbliżyć się do członków rodziny, spędzić razem więcej czasu?

Obserwuję wiele wzruszających aktów serdeczności i szczodrości między ludźmi, którzy znają się słabo albo wcale. Mieszkam zbyt daleko od mamy i ojca, aby pomagać im na przykład w codziennych zakupach, ale ich nowy sąsiad wszystkim się zajął, co stworzy nimi więź, która przetrwa dłużej niż obecny kryzys. Również ja poznaję moich sąsiadów z nowej perspektywy: jedna z moich sąsiadek jest niepełnosprawna ruchowo, dzwonię do niej co drugi dzień, dzięki czemu poznałyśmy się dużo lepiej. Ta cicha, wątła, chodząca o lasce kobieta, wspinała się kiedyś na najwyższe szczyty świata i była utytułowanym kierowcą rajdowym. Możliwe, że gdyby nie pandemia, nigdy bym się tego nie dowiedziała.

Uwielbiam świeżość powietrza, jakim możemy się obecnie cieszyć i będzie mi tego brakować, gdy świat wróci na dawne tory. Ptaki i owady odżywają. Wiele zmian, jakie wymusza na nas obecna sytuacja, jest w rzeczywistości konieczna, jeśli chcemy zredukować emisję dwutlenku węgla i być może to doświadczenie sprawi, że zaczniemy głośniej się tego domagać. Mam nadzieję, że politycy i osoby decyzyjne w dużych organizacjach podejmą działania, aby to, do czego powrócimy, stało się czymś lepszym i długofalowym.

Czy myślisz, że w dzisiejszym świecie wciąż jest miejsce dla dobrych opowiadaczy historii? Coraz bardziej zakochujemy się w obrazkach, słowo pisane zdaje się znaczyć coraz mniej.

Istoty ludzkie są zaprogramowane na tworzenie opowieści. Dzięki temu rozumiemy świat i znajdujemy porządek, odnajdujemy siebie i nasze linie życia. To istotne, aby pamiętać, że opowiadanie historii było instynktowną częścią ludzkiej egzystencji na długo, zanim nauczyliśmy się pisać i czytać. Pomimo tego, że ludzie tacy jak ja (oraz ty, bowiem właśnie to czytasz!), żywią głębokie przywiązanie do słowa pisanego jako ważnej części komunikacji, nie jest ono konieczne do przekazywania opowieści. Kino i telewizja też opowiadają cudowne historie. („Była sobie rzeka” może równie dobrze dotrzeć do wielu osób pod postacią serialu telewizyjnego). Sport opowiada historie. Plotkowanie to codzienne przekazywanie opowieści. Zatem nawet w czasach, w których słowo pisane znalazłoby swój koniec, nie ma potrzeby obawiać się, że podobnie stałoby się z opowiadaniem historii.

Jesteś spokojna o przyszłość powieści?

O wiele bardziej spokojna niż byłam jeszcze kilka lat temu. Buduje mnie obserwowanie, jak zwiększa się różnorodność głosów w świecie powieści. Interesujące jest również to, że w angielskojęzycznym świecie wydawniczym sprzedaż ebooków jest na fali wznoszącej, papierowe wydania wciąż znajdują nabywców, a sprzedaż audiobooków rośnie.

Co więcej, w tym kryzysie, po pierwotnej dezorientacji, ludzie moim zdaniem zwrócą się w stronę książek, szukając w nich pocieszenia. Wszyscy potrzebujemy przerwy od ekranów ciągle wzywających nas do tego, aby sprawdzić najnowsze informacje. Właściwa książka ma moc spowolnienia naszych zalanych zaniepokojeniem mózgów, przetransportowania nas do innego czasu lub miejsca, włączenia w grupę ludzi wykorzystujących swoje człowieczeństwo do tego, aby rozwiązać swoje problemy. I nawet jeśli ich kłopoty są odmienne od naszych, to wciąż, kiedy towarzyszymy im w ich przygodach, zaczynamy rozumieć, iż i my możemy przełamać przeciwności, przetrwać katastrofę, przejść odnowę. Nawet po największych tragediach można na nowo zbudować dobre, mocne życie. Przyszłość nie będzie taka, jak przeszłość, ale może być dobra, a nawet lepsza.

W powieści „Była sobie rzeka” pojawienie się dziewczynki, która została przywrócona do życia, budzi w wielu ludziach silne emocje. Bohaterowie widzą w niej tych, których sami utracili – zaginioną córkę, siostrę, dziecko, którego nigdy nie mieli. Czy myślisz, że tacy właśnie jesteśmy, widzimy to, co chcemy zobaczyć? Czy możemy porozumieć się między sobą, skoro spoglądamy na świat głównie z własnej perspektywy?

To, co właśnie opisujesz, to jeden z podstawowych dylematów ludzkiej psychologii! Zgadzam się z tobą, widzimy rzeczy przez pryzmat własnych doświadczeń, przynajmniej w większości przypadków. Można jednak patrzeć na świat inaczej. Interesuje mnie teoria współpracy grupowej, zauważam, że ludzie są istotami stadnymi, mają potrzebę przynależności. Jednym z moich ulubionych elementów w pracy nad tą powieścią było pisanie o wieczornych spotkaniach okolicznych mieszkańców w „Pod łabędziem”. Cieszą się swoim towarzystwem. Kiedy dziewczynka pojawia się tak niespodziewanie i tajemniczo w ich gronie, zostają zmuszeni do wyjaśnienia sobie tego fenomenu. Nikt nie potrafi sam dokonać czegoś takiego. Tylko jako grupa są w stanie zaspokoić wspólną potrzebę znalezienia wytłumaczenia. Opowiadają sobie wzajemnie tę samą historię raz jeszcze i raz jeszcze, poprawiając ją i udoskonalając. Każdy coś sugeruje, dodaje, upiększa… Wytłumaczenie niewytłumaczalnego potrzebne do przywrócenia naturalnego porządku świata to wspólna misja, jakiej społeczność się podejmuje. Komunikacja międzyludzka nie jest pozbawiona niedoskonałości, ale byłoby błędem pozwolić, aby niedoskonałości te zaślepiły nas na tyle, abyśmy przestali być zdolni do czynienia rzeczy wspaniałych.

A to prowadzi mnie do konkluzji – współcześnie opowiadanie historii zbyt często widziane jest jako praca samotnego, zaszywającego się na swoim poddaszu geniusza. To nie do końca prawda. Każda historia ma swój początek w jakiejś istniejącej więzi, a każdy autor, świadomie lub nie, współpracuje z pisarzami, których dzieła czyta. Najważniejszym współpracownikiem pisarza jest jednak czytelnik, którego inteligencja i doświadczenie życiowe przekształca litery napisane przez autora w prawdziwe życie. Bez czytelnika historia jest niczym.

Który z bohaterów „Była sobie rzeka” jest ci najbliższy?

Zwykle nie wykorzystuję świadomie własnych życiowych doświadczeń do tworzenia powieści. Nie ma zatem w tej książce nikogo, kto jest moim odbiciem. Francuski pisarz André Gide twierdzi, że postaci tworzone przez pisarzy są jak uśpione pąki kwiatów. Jeśli rosnąca końcówka gałązki ulegnie uszkodzeniu, wtedy jeden z uśpionych pędów obudzi się do życia i pozwoli roślinie rozwijać się w innym kierunku. Gide twierdzi, że on jest wzrastającą gałązką, a jego postacie to uśpione pąki. Nie jest tworzonym przez siebie bohaterem, ale gdyby warunki jego dorastania były odmienne, to mógłby nimi być. Ciągle powracam do tej analogii i zastanawiam się, czy gdyby życie potoczyło się inaczej, to byłabym jedną z bohaterek moich powieści. Oczywiście, łatwo jest mi przyznać się do podobieństw z pozytywnymi bohaterami „Była sobie rzeka”. Mam nadzieję, że jestem trochę jak Robert Armstrong. Mam nadzieję, że jestem inteligentna i niezależna jak Rita. Ale co na przykład z tendencją Robina do opuszczania tych, którzy go kochają, gdy przynosi mu to osobistą korzyść? Co ze skłonnością do przemocy Viktora oraz jego skłonnością do wykorzystywania innych? Mam nadzieję, że oni nie są moimi uśpionymi pąkami. Wolę myśleć, że są raczej wynikiem zbieranych przeze mnie obserwacji innych ludzi.

Nad czym teraz pracujesz?

Za wcześnie jeszcze, by o tym mówić.

Powiedz mi zatem o powieściach, jakie ostatnio czytałaś.

Jestem uzależniona od pewnej kryminalnej serii, której akcja rozgrywa się we francuskojęzycznej części Kanady. Autorka, Louise Penny, po mistrzowsku zadbała o nakreślenie psychologicznego rysu postaci, a w stworzonej przez nią miejscowości miałabym wielką ochotę zamieszkać. Tytuł pierwszej części serii to „Still Life”.

Byłam też zachwycona debiutancką powieścią irlandzkiego autora, Ronana Hessiona, zatytułowaną „Leonard and Hungry Paul”. To książka o przyjaźni. Pokazuje, że nie ma czegoś takiego jak „zwyczajne życie”, a każdy z nas jest wyjątkowy. Cechy, jakich potrzebujemy teraz – życzliwość, zdolność do odnajdywania spokoju umysłu w trudnych czasach, przekonanie, że drobne czyny mogą zmieniać świat – wszystkie są w tej powieści obecne.

Ostatnio odkryłam też Jess Kidd, autorkę „Himself” i „Things In Jars”. Jej styl pisania jest bardzo żywy i obrazowy, nie potrafię sobie nawet wyobrazić, że kiedykolwiek mogłabym się poczuć znużona jej głosem.

Dla ludzi zamkniętych teraz z konieczności we własnych domach, którzy zastanawiają się, jak pozostać w dobrej formie psychicznej, nie mam lepszej książki do polecenia od „Dżentelmena w Moskwie” Amora Towelsa. W porewolucyjnej Rosji pewien hrabia zostaje poddany aresztowi domowemu w Hotelu Metropol i musi tam spędzić… trzydzieści sześć lat! Czytałam tę powieść kilka miesięcy temu i zakochałam się w hrabim po uszy. Przyznaję się, ciągle za nim tęsknię.

Uwielbiam też Olgę Tokarczuk i jej „Prowadź swój pług przez kości umarłych”, ale o jej zaletach zapewne nie muszę polskim czytelnikom opowiadać.

No Comments Yet

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.