Ukoronowanie afrobeatu w najlepszym stylu to właśnie Kokoroko. Najnowszym albumem „Tuff Times Never Last” przypominają słuchaczom, że trudne czasy nie trwają wiecznie i należy znajdywać w codzienności małe powody do radości. Miłość i przyjaźń mogą pomóc je odnaleźć.
Tekst: Julia Staręga
Początki brytyjskiego septetu Kokoroko sięgają roku 2014. Wtedy, podczas artystycznej podróży do Kenii, Onome Edgeworth (to ona odpowiada za perkusjonalia) poznała się z Sheilą Maurice-Grey, trębaczką i wokalistką. Połączył je nie tylko podobny gust muzyczny, ale też chęć dotarcia z afrobeatem i highlifem (gatunkiem muzycznym, który narodził się w XIX-wiecznej Ghanie) do młodych mieszkańców Londynu pochodzących z afrykańskiej diaspory. Dlatego założyły zespół o nazwie Kokoroko, która w języku nigeryjskiego plemienia Orhobo oznacza „bądź silny”. W swoim brzmieniu formacja łączy tradycyjną, zachodnioafrykańską muzykę ze spuścizną brytyjskiego jazzu lat 70. i 80. oraz funkiem, które podkręca odrobiną psychodeli. Choć muzycy pozwalają sobie na eksperymenty, to oś ich płyt wyznaczają przede wszystkim barwne, przestrzenne pejzaże dźwiękowe zlepione solidnym groovem.
Utworem, który słuchacze pokochali szczególnie, jest ich debiutancki singiel „Abusey Junction”. W 2018 znalazł się na składance „We Out Here” wydanej przez wytwórnię Brownswood i przyniósł grupie rozpoznawalność, a rok później wybrzmiał na jej pierwszej EPce zatytułowanej „Kokoroko”. Piękny, nastrojowy, który przypomina słońce zachodzące nad wodą w jeden z tych letnich wieczorów. Nie zaskakuje więc, że dotychczas na Spotify odtworzono go blisko 77 milionów razy.
Mimo stosunkowo niewielkiego dorobku muzycznego, liczącego w tym momencie dwa długogrające albumy, twórczość Kokoroko spotyka się z szerokim, międzynarodowym zainteresowaniem ze strony słuchaczy. Jeśli chodzi o Polskę – dwa lata temu artyści wystąpili na katowickim OFF Festivalu, a niedawno zagrali na WROsound, przywożąc ze sobą promienie afrykańskiego słońca i ze wszystkich sił, odganiając deszczowe chmury.
Miłość i pogodna muzyka jako remedium na niepokoje
Na wydanej kilkanaście dni temu płycie „Tuff Times Never Last” Kokoroko zabierają słuchaczy w podróż do muzycznej krainy optymizmu. Przypominają, że trudne czasy nie trwają wiecznie, co wydaje się znaczące szczególnie dziś, gdy obserwowanie międzynarodowych napięć nie pozwala wziąć głębokiego oddechu. Azyl na szczęście można odnaleźć w miłości i przyjaźni, o których członkowie Kokoroko śpiewają z uśmiechem. 11 piosenek, które przygotowali dla słuchaczy, to nastrojowe kompozycje napędzane sennym, lecz przy tym soczystym perkusyjnym groovem i warstwowymi, gitarowymi tłami. Solówki na dęciakach w wykonaniu trębaczki Sheili i puzonistki Anoushki Nanguy raz po raz nieznacznie wybijają się na pierwszy plan i współbrzmią z głębokim wokalem osadzonym w klimatach spod znaku R’n’B. Znajdziemy tu dużo ładnych melodii i harmonii otulonych ciepłem i łagodnością. Zespół trzyma wkradające się improwizacje na wodzy, a piosenki dosłownie płyną jedna po drugiej. Nie różnią się nazbyt od siebie pod względem tempa i brzmieniowego kolorytu, dzięki czemu całość brzmi jak jeden, starannie przemyślany pod względem kompozycji, 50-minutowy utwór.
Urokliwy singiel „Sweetie” wciąga od pierwszych dźwięków za sprawą hipnotyzującego basu i powtarzanej jak mantrę frazy „Sweetie make my heartbeat bounce”, do której chce się przytupywać tanecznym krokiem. Romantyczny wątek znajduje swoje przedłużenie w „Du Du Duh”, w którym Sheila z namaszczeniem wyśpiewuje „You know that I still want you” tak, jakby nie przejmowała się przeciwnościami losu, o których wspominała kilka wersów wcześniej. Klawisze i efekty dźwiękowe rodem z filmu sci-fi, które wybrzmiewają pod koniec „Together we are”, dosłownie na moment wyrywają słuchacza z przyjemnego transu, by kilka sekund później wrzucić go w ten stan ponownie w kołyszącym „Just Can’t Wait”.
„Tuff Times Never Last” błyszczy promieniami zachodzącego, lipcowego słońca i pachnie ciepłym, wieczornym powietrzem. Nie jest to płyta wywrotowa i przebojowa, ale nie musi być, by trafiła do serc tych słuchaczy, którzy w muzyce szukają wyciszenia i złapania dystansu do rzeczywistości.