Futurystyczne melodie, ekstrawaganckie disco pomieszane z techno i przeplatające się z soczystym basem, a do tego chwytające za gardło, nierzadko ostre w wymowie teksty. Tak brzmi „Allbarone”, nowy krążek Baxtera Dury’ego, który można albo pokochać, albo znielubić od pierwszego wysłuchania.

Tekst: Julia Staręga 

fot: materiały promocyjne

12 września światło dzienne ujrzał dziewiąty studyjny album Baxtera Dury’ego „Allbarone”, wyprodukowany przez Paula Epwortha, mającego na koncie nagrodę Grammy i współpracę z artystami takimi jak Florence + The Machine, Glass Animals, Coldplay, U2 i Adele.

Na nowej płycie Baxter Dury zaprasza słuchaczy do świata rozpiętego gdzieś pomiędzy tanecznym disco a futurystycznym bitem zmiksowanym z niemieckim techno, podrasowanym tu i ówdzie dudniącym gitarowym basem. Wspaniały to koktajl dla wielbicieli nieoczywistych, zdecydowanie nie mainstreamowych, trochę bardziej wymagających brzmień. Wypełniaczy tu nie uświadczymy. Każdy z utworów jest napakowany esencją tego, co dobre w muzyce i rockowej, i elektronicznej: transowym pulsem, syntezatorowymi ozdobnikami, hipnotyczną melodią i solidnym perkusyjnym pulsem.

Na pierwszy plan, co znamienne dla Dury’ego, wybija się jego sposób artykułowania, czyli spoken-word – bardziej mówienie do bitu, niż śpiewanie. Baxter powoli ślizga się po muzycznym podkładzie i w charakterystycznym kąśliwym stylu serwuje satyrę na samego siebie w numerze „Mr W4”. Nie szczędzi też na wulgaryzmach w „Return Of The Sharpheads”, w którym bez skrępowania dosadnie wymierza ciosy w ludzi zamieszkujących jego rodzinny Londyn.

W tytułowym, osadzonym w klubowym pulsie „Allbarone”, Dury w recytatywnym stylu snuje historię o namiętnej, przygodnej relacji, która zakończyła się, zanim jeszcze zdążyła w pełni się zawiązać. I tak wokalista siedzi w tytułowym Allbarone (prawdopodobnie chodzi tu o jeden z barów All Bar One, których w Wielkiej Brytanii jest kilka), spogląda na deszcz za oknem i próbuje dodzwonić się do dziewczyny, by ta przyszła na spotkanie. Gorzkość tekstu przełamuje fuzja sprzęgań i galopującej, skocznej muzyki. Do tańczenia w sam raz. Podobną melodyjną nośnością odznaczają się „Schadenfreude”, stanowiące niejako liryczną i muzyczną kontynuację „Allbarone” oraz funkowe „Kubla Khan”.

W drugiej połowie albumu disco schodzi na drugi plan i stery przejmują wpływy rockowe. Zachwyca „Alpha Dog”, podkręcony soczystym, chwytliwym basem i „The Other Me”, który choć ascetyczny w formie, zawiera w sobie wszystko, co konieczne, by stać się swoistym bangerem. Bulgocząca, grunge’owa linia basu i monotonna perkusja wraz z rozmytym wokalem JGrrey (gościnnie słyszymy ją w trzech innych utworach), to właściwie jedyne składowe tego numeru. Czasami nie potrzeba wiele, by było efektownie.

 

 

No Comments Yet

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.