Masturbacja od zarania dziejów wzbudzała skrajne uczucia. Od akceptacji publicznych onanistów i zalecenia drażnienia penisów swoich synów (dzięki czemu ich przyszłe żony jakoby łatwiej mogły zajść w ciążę), poprzez piętnowanie dokonujacych samogwałtu i eksponowanie ciał osób obłąkanych, zmarłych na skutek zbytnich skłonności onanistycznych. W drugiej części historii masturbacji przedstawiamy kolejne setki lat skrajnych opinii i praktyk. I choć dziś nie są już wdrażane w czyn, niewątpliwie znalazłyby swoich wyznawców.

 

„Ludzie nie doceniają masturbacji. To przecież seks z jedyną osobą, którą kochasz”


Co mają wspólnego cudzołóstwo, seks analny i stosunek kazirodczy z masturbacją? Otóż wszystkie one są formami pozbywania się nadmiaru nasienia – jak w swoim poradniku zdrowia zaznaczał medyk szekspirowskiej Anglii Tomasz Cogan – z tym, że są to metody niewłaściwe. W tym samym czasie urodzony w Modenie w roku 1523 włoski lekarz i propagator prezerwatyw Gabriel Falloppio (zwany z łaciny Fallopiusem) pisząc o onanizmie, twierdził coś dokładnie odwrotnego. Zalecał on rodzicom regularne wywoływanie erekcji u swych pociech poprzez drażnienie genitaliów już od najmłodszych lat; miało to skutkować prawidłowym rozwojem penisa, zapewnić jego pokaźną wielkość i poprawne działanie. Dzięki temu przyszłe partnerki chowanych w ten sposób młodzieńców łatwiej doznają seksualnych rozkoszy oraz prędko i bez przeszkód zajdą w ciążę. Pogląd ten szybko przekroczył granice ziem etnicznie włoskich i dotarł do Francji, gdzie dwór Burbonów przyjął go bez zażenowania i od razu wprowadził w czyn. Niania przyszłego króla Ludwika XIII, gdy chłopiec był nadpobudliwy lub niesforny, stosowała ten właśnie środek zapobiegawczy. Młody Ludwik zaś, kiedy tylko nieco podrósł, nauczył się sam dbać o swoje humory i dobre zachowanie – nadmiary energii rozładowywał ćwiczeniami członka. Lekarz następcy tronu bez słowa komentarza przyzwalał na te igraszki, zupełnie się nimi nie przejmując, choć jako człowiek powściągliwy nie wahał się krytykować dworu jako takiego za ogólne rozpasanie.

 

Królewskie sfery za kanałem La Manche wydawały się wprawdzie bardziej subtelne w sprawach szeroko pojętej obyczajowości, jednak i tam zdarzały się nietuzinkowe osobistości, które zachowaniami swymi daleko wykraczały poza obowiązujące i dziś normy. Oto bowiem wysoko postawiony urzędnik jego królewskiej mości, sekretarz i zawiadowca Urzędu Marynarki oraz szef kancelarii Tajnej Rady Królewskiej – Samuel Pepys – miał w zwyczaju, podobnie jak niegdyś Diogenes, masturbować się w miejscach publicznych. Wyjątkowo cenił sobie przy tym osiągnięcie orgazmu tylko za pomocą wyobraźni, bez jakichkolwiek bodźców dotykowych. W swoich dziennikach wspomina początkowo o wyrzutach sumienia, które szybko ustąpiły uczuciu przyjemności, jakie sam sobie potrafił zaaplikować zawsze i wszędzie – czy to leżąc na łodzi bujającej się na falach Tamizy, czy też siedząc w kościele podczas mszy. Ale kiedy ten płodny pamiętnikarz w 1703 roku żegnał się ze światem, coś w świadomości jemu współczesnych zaczęło się zmieniać.

 

Masturbacja – źródło pomieszczania zmysłów

Tuż po śmierci Pepysa, na kilka lat przed publikacją „Onanii”, Daniel Defoe, autor „Robinsona Cruzoe”, w prowadzonym przez siebie periodyku stwierdził, że masturbacja jest grzechem śmiertelnym i pospolitym plugastwem, zająć się tym zatem należy w domowym zaciszu, dyskretnie i bez niepotrzebnego rozgłosu. Wraz z publikacją „Onanii” jasnym stało się, że życzenie dyskrecji nie zostanie spełnione. Jednocześnie prawdziwej demonizacji uległo zjawisko samogwałtu; jeśli dotychczas uważano za niebezpieczne przede wszystkim nieumiarkowanie w onanizmie, tak teraz problem nałogu stał się tylko jednym z wielu innych strasznych konsekwencji masturbacji. Choroby psychiczne, wycieńczenie organizmu, ślepota czy upadek moralny – to wszystko groziło onaniście w każdym wieku. Publikowano broszury i teksty, które w krótkim czasie stały się niemalże osobnym gatunkiem literackim, wszystkie one bowiem przybierały formę „listu od chorego”, gdzie ofiara niecnych praktyk opisywała swe przypadłości i cierpienia. Kulminacją tych przekonań była zorganizowana w 1805 roku w Paryżu wystawa, gdzie wśród różnego rodzaju kuriozów prezentowano ku przestrodze pełnowymiarowe szczątki onanistów. „O! Przyjdź młodzieńcze – pisał kilkadziesiąt lat później w wydanej we Lwowie broszurce Antonii Berger – a spojrzyj na onanistę w szpitalu i w domu obłąkanych, który jest jakby na wpół zwierzęciem i wyschnięty jak szkielet leży bezprzytomny. Zadrżysz i pewnie zaprzestaniesz tego niecnego występku”. Tekst ten pochodzący z 1873 r. był naturalnie tylko echem poglądów wyznawanych w Europie czy Ameryce, gdzie znawcy szacowali, że masturbacja jest, zaraz po alkoholizmie, drugim nałogiem powodującym pomieszanie zmysłów.

 

Onanizm może dopaść cię wszędzie!

Opinia publiczna natomiast ciągle nie chciała dać wiary pogłoskom, że samogwałt jest równie popularny wśród pań, jak wśród panów. By tezę tę udowodnić, zainteresowani prowadzili obserwacje w zakładach dla obłąkanych; kobiet, które trafiły tam z powodu chorób umysłowych na tle onanizmu miało być „niemal tyle samo, co mężczyzn”. Na to społeczne niedowiarstwo natrafił zresztą już wcześniej sam autor „Onanii”. Aby poprzeć swe tezy, zamieszczał więc w kolejnych wydaniach coraz to nowsze i dosadniejsze listy od przedstawicielek płci pięknej, upadłych naturalnie przez wstrętny nawyk onanizmu. Dzięki temu dzieło – z roli poradnika medycznego, do którego aspirowało – szybko stało się rozpalającym wyobraźnię utworem o zabarwieniu pornograficznym, co od pewnego momentu tłumaczyło jego niesłabnące powodzenie.

 

Po publikacji „Onanii”, w ciągu kolejnych kilkudziesięciu lat rozszerzył się zakres zarzutów, jakie stawiano masturbacji. Dalej obowiązywał pogląd o utracie wigoru, przy czym podparto go nowymi tezami. Onanista podczas swego występku angażował siły w osiągnięcie przyjemności, pozbywał się tym samym i energii, i nasienia – nadal uważanego za nośnik humoru i witalności. Inaczej niż kochankowie, którzy w miłosnym uniesieniu wchłaniali nawzajem wszystko to, co partner traci, od nasienia do fizycznej tężyzny i sprawności, masturbujący się samotnik nic od nikogo nie zyskiwał.

 

Wcześniejsze przekonanie o tym, że masturbacja prowadzi do homoseksualizmu, zuniwersalizowano – jako że wyobraźni onanisty nic nie ograniczało, przeto w mrocznych odmętach własnego umysłu mógł się on dopuścić każdego plugastwa. Istniało wobec tego zagrożenie, że zachęcony uzyskaną rozkoszą powtórzy bezeceństwa już na jawie. Bezlitośnie piętnowano też samotność i samodzielność onanisty. Sfera seksualności powinna być dzielona przez partnerów, seks zaś winno uprawiać się wspólnie – masturbacja całkowicie zaprzeczała tym oczywistościom. Obawiano się jeszcze jednej rzeczy, a mianowicie bezobjawowości samogwałtu – pragnienie onanizmu mogło spaść na każdego i wszędzie, nie istniały żadne przesłanki, by stwierdzić, kto jest realnie zagrożony tym zjawiskiem, co gorsza – nie było sposobu, by w jakikolwiek sposób tej gorączce zapobiec.

 

Ochrona dziecka przed masturbacją

Masturbacja zdawała się coraz częściej wywoływać histerię i to bynajmniej nie tych, którzy czynili z niej użytek. W roku 1786 niemiecki periodyk „Berliner Monatsschrift” rozpisał konkurs na najlepszy sposób ochrony dzieci przed onanizmem; nagrodą była roczna robotnicza pensja. W zdumienie wprawiał jednak fakt, że konkurs zorganizowano w rok po tym, jak inne niemieckie czasopismo tryumfalnie ogłosiło zwycięstwo w tym nierównym seksualnym boju. „Niemcy zbudziły się ze snu – pisano wówczas. – Niemcy zwrócili swoją uwagę na zło niszczące korzenie ludzkości. Tysiące młodych Niemców, wystawionych na ryzyko zakończenia swojego osłabionego życia w szpitalach, zostało uratowanych i dziś poświęcają oni swe ocalone siły dla dobra ludzkości, zwłaszcza zaś ludzkości niemieckiej. Tysiące innych dzieci zostało zachowanych od jadowitego węża, zanim jeszcze zdołał on je ukąsić”.

 

„Jestem świetnym kochankiem, bo dużo ćwiczę sam” – czyli dlaczego jednak warto się onanizować?


Głosów rozsądku było niewiele, pokątnie wprawdzie, wśród ludu nierzadko wyśmiewano „Onanię” i jej podobne dzieła, lub po prostu niewiele sobie z niej robiono. W nadziei szybkiego zysku publikowano literackie, często polemiczne odpowiedzi na „Onanię”, ale znanych intelektualistów, którzy by otwarcie obalali obowiązujące od roku 1712 poglądy, można chyba policzyć na palcach jednej ręki.

 

Zaczęli Francuzi – z początku dość nieśmiało Rousseau, który wprawdzie masturbację zdecydowanie odradzał, stwierdzając na kartach „Emila”, że lepiej zakochać się w niewłaściwej kobiecie, niźli wpaść w sidła miłości do samego siebie, z drugiej zaś strony starczyło mu odwagi, by przyznać, że nałóg ten bywa dla osób o naturach nieśmiałych i wstydliwych całkiem poręczny. Rousseau sam zresztą miał w tym względzie pewne doświadczenia, nieraz pochłaniały go fetyszyzmy – tarzał się po własnym łóżku, całował meble, bo dotykała ich wcześniej ręka jego ukochanej.

 

Jego rodak i pisarz nie mniejszego kalibru – Denis Diderot, w Encyklopedii, której był redaktorem, mimo niechęci, powstrzymał się przed jednoznacznym potępieniem onanizmu. Zaznaczając swą obawę przed ekscesami rozpasanej wyobraźni, przychylał się do tezy, że umiarkowana masturbacja, będąca „reakcją na czyjąś potrzebę” bynajmniej nie niosła ze sobą spustoszenia organizmu. Koniec końców, Diderot w innych publikacjach sugerował, że lepiej załatwić palącą potrzebę samemu, niż uwodzić czyjąś żonę lub ryzykować zdrowie u prostytutki.

 

Choroby masturbacyjne

Jeszcze przez jakiś czas szacowne gremia lekarzy i psychologów nie potrafiły wypracować jednolitego stanowiska odnośnie do masturbacji, ale fakt faktem, że presja świadomie dotąd podsycana licznymi, pikantnymi nieraz publikacjami, znacznie się zmniejszyła. Laqueur wspomina, że mit „chorób masturbacyjnych” upadł, kiedy świat odkrył wirusy i bakterie. Gruźlica, którą dotąd tłumaczono praktykami onanistycznymi, zidentyfikowana została jako przypadłość organizmu zainfekowanego bakteriami. Tymczasem powoli zaczął rozwijać się biznes porno, z drugiej zaś strony cywilizacja wstrząśnięta wypadkami pierwszej wojny światowej uznała chyba, że istnieją tematy nieco ważniejsze niż czyjaś prywatność.

 

Oczywiście na tym historia masturbacji się nie kończy. Laqueur podkreśla wzrost znaczenia onanizmu w czasach, kiedy zdano sobie sprawę z istnienia wirusa HIV, w rzeczywistości jednak, jako że choroby weneryczne istniały już wcześniej, teza o uprawianiu samogwałtu w trosce o własne zdrowie jest li tylko powieleniem myśli Diderota. Ostatecznie możemy uznać, że niezależnie od osobistych ocen zjawiska masturbacji, wreszcie skończyła się jej mitologizacja, a twierdzenia, że wywołuje ona zanik kości, ślepotę, choroby umysłowe, mamy raz na zawsze za sobą. Natomiast fakt, że temat ten ciągle wywołuje emocje, czasem silne i skrajne, dziwić nikogo nie powinien. Onanizm, czy nasza seksualność w ogóle, dotyczy przecież sfery bardzo osobistej, ludzi zaś chorobliwie zainteresowanych prywatnością innych nigdy w dziejach ludzkości nie brakowało. Woody Allen, od którego pozwoliłem sobie zaczerpnąć wyjątkowo nienaukowe, by nie powiedzieć – niepoważne śródtytuły, potrafi, jak widać, o masturbacji wyrażać się całkiem otwarcie i wcale dowcipnie. Jeśli możemy sobie czegoś życzyć, to chyba tego, by właściwy dystans do samych siebie i innych towarzyszył nam tak w tej, jak i podobnych dyskusjach.

 

Tekst: Maciej Małasiński

8 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.