Niepozorny przedmiot zmotywował mnie do zmiany trybu życia i sprawił,
że świat skurczył się i poszerzył jednocześnie.
Tekst: Sylwia Skorstad
Na trzydzieste dziewiąte urodziny dostałam od męża zegarek. Nie taki zwyczajny
do pokazywania czasu albo zdobienia przegubu, ale specjalny, z krokomierzem
i mnóstwem przydatnych funkcji. Wyjmując go z pudełka, nie wiedziałam jeszcze,
że ten niepozorny przedmiot zmieni moje życie. Zdaję sobie sprawę, że brzmię teraz jak pani z reklamy zachwalająca płyn do prania takim tonem, jakby chodziło
o najlepszy w jej życiu orgazm, ale to prawda. Garmin vivoactive, czyli połączenie smartwatcha z zegarkiem sportowym, idealnie „sparował się” nie tylko z moim telefonem, ale i ze mną.
Wieczna posiadówa, czyli praca siedząca
Dziennikarstwo polega w dużej mierze na siedzeniu. Wybierając ten kierunek kariery nie ma się świadomości, że to głównie „posiadówa”. Nie zdawałam sobie sprawy,
jak dużą część dnia spędzam przed komputerem, dokąd nie przestudiowałam swoich dziennych statystyk w aplikacji Garmin Connect. Okazało się, że potrafię przesiedzieć 4-5 godzin, nie wstając z fotela ani razu! Gdy piszę coś zajmującego, przestaję zauważać upływ czasu i ignoruję większość zewnętrznych bodźców.
Przez ponad 20 lat pracy w mediach wysiedziałam kilka krzeseł oraz własne gniazdo w ulubionej domowej sofie.
Mój nowy zegarek nauczył mnie liczyć kroki. Na początku wyznaczał mi mało ambitne zadania, a gdy udało mi się im sprostać, kolejnego dnia podwyższał poprzeczkę. W końcu sama ustawiłam sobie cel na zalecane przez WHO 10 000 kroków dziennie. Zauważyłam, że wyjście do sklepu załatwia mi jedną trzecią normy, a półgodzinny wieczorny spacer połowę. Nie trzeba wiele samozaparcia, by wychodzić limit gwarantujący lepsze zdrowie oraz samopoczucie.
Nie mogę spać, bo idę na spacer
W kolejnych tygodniach odkrywanie funkcji zegarka sprawiło, że zaczęłam się budzić o godzinę wcześniej, by mieć czas na wykorzystanie ich w praktyce. Garmin Connect powiązałam z aplikacją do monitorowania aktywności fizycznej Stava i odkryłam,
że moje miasto ma wiele wymiarów. Na wirtualnej mapie pokrywają je setki tras rowerzystów oraz biegaczy z zaznaczonymi odcinkami specjalnymi, na których
w różnych kategoriach rywalizują miłośnicy ruchu na świeżym powietrzu.
Obecnie znam już wszystkie segmenty znajdujące się w mojej okolicy, a codziennie powstają nowe. Sama mogę takie tworzyć, by sprawdzać, jakie wyniki osiągam
na ulubionych trasach, na przykład jadąc rowerem do pracy. I powoli, bardzo powoli, poprawiam swoje osiągnięcia. Jeszcze pół roku temu widząc jakiegoś marudera zmagającego się w pocie czoła z podjazdem, pozdrawiałam go w duchu słowami: „Więc to ty jesteś tym nieborakiem, który jako jedyny ma gorsze ode mnie czasy
na Stravie”. Dziś na ulubionych odcinkach nie jestem już numerem 130 czy 146,
a na przykład 50 lub 44. Czyli do przodu. Fajnie!
Z hamaka w góry
Przed erą Garmina wszelkie aktywności sportowe interesowały mnie tyle,
co zeszłoroczny śnieg, no chyba że dotyczyły innych ludzi i były do obejrzenia
w telewizji. Ja z tych, co na WF-ie nigdy nie mieli stroju albo byli niedysponowani. Przewracanie kartek książek i wspinanie się na hamak to były moje ulubione dyscypliny sportu. Teraz ciągle szukam okazji do aktywności.
Jeżdżę rowerem, pływam, chodzę na spacery, próbuję biegać. Zapisałam się
do klubu organizującego marsze według zasad międzynarodowej organizacji IVV. Dzięki temu lepiej poznałam
moje okolice i odkryłam przepiękne zakątki: wodospady, górskie ścieżki, kładki, strumienie, polany. Zyskałam też nową grupę znajomych, ponad stu członków klubu zrzeszającego miłośników pieszych wycieczek. Wzięłam udział w pierwszym w życiu biegu maratońskim
i po raz pierwszy od lat jeździłam konno. Zrzuciłam kilka kilogramów i przestałam martwić się o dietę. Nauczyłam się zwracać uwagę na prognozę pogody,
by odpowiednio zaplanować najlepszą porę na spacer.
Gdy mam się dostać z punktu A do B, to najpierw sprawdzam, czy mogę tam dojechać rowerem lub dojść, a dopiero potem zerkam na rozkład autobusów. Planuję przejść trasy w różnych krajach. Z pudełka po słodyczach zrobiłam pojemnik na medale
i z przyjemnością patrzę, jak powoli, ale stopniowo się zapełnia.
Na kryzys i nie tylko
Oczywiście zmiana trybu życia z nieruchawego na przygodowy nie przebiega bezboleśnie. Pnąc się pod każdą górę, klnę w żywy pień swoje głupie pomysły.
Tłukąc się autobusem na drugi koniec gminy tylko po to, by przejść 10 kilometrów przy zacinającym deszczu, pytam siebie, czy moje zachowanie mieści się w granicach rozsądku. Wlokąc się za członkami klubu chodziarzy i próbując dotrzymać ich tempa, zastanawiam się, jak długo jeszcze będę płacić cenę za dwie dekady siedzenia. A przegrywając z własną niemocą podczas prób biegania, nic nie myślę. Nie mam siły. Stoję i dyszę sobie.
Nie twierdzę, że każdy,
kto sprawi sobie zegarek sportowy, poczuje się zaraz zmotywowany do uprawiania aktywności fizycznej. Myślę, że ja i mój Garmin trafiliśmy na siebie w odpowiednim momencie. Ja byłam gotowa
na stawienie czoła nadchodzącemu kryzysowi wieku średniego,
a on wiedział, czego mi trzeba. Zakumplowaliśmy się i mnie jest z tym dobrze. Mój świat stał się mniejszy,
bo ja mogę więcej. Wcześniej czterokilometrowy odcinek do pokonania wydawał
mi się wyzwaniem, teraz to rozgrzewka. I jednocześnie do tak wielu miejsc mogę dojść lub dojechać rowerem, że wszystko zdaje się być w moim zasięgu! Świat się rozrósł
i stał ciekawszy niż kiedyś, bo otworzyłam na niego oczy.
Co jeszcze?
Gdybym mogła wprowadzić kilka usprawnień do oprogramowania Garmin vivoactive, to zaproponowałabym:
- Po odpowiednio wysokim poziomie aktywności, funkcja przypominania o potrzebie ruchu powinna zostać wyłączona. Idę na wyczerpującą wycieczkę po górach. Wracam, robię herbatę, wyciągam nogi z uczuciem dobrze wykonanej roboty,
a tu nagle słyszę znajomy sygnał motywujący do dalszej aktywności. – Mowy nie ma, już byłam! – wołam nie raz.
- Powinna istnieć funkcja powiadomienia Garmina o chorobie. Poważnie, czasem mam ochotę przesłać mu zwolnienie lekarskie! Kiedy mam grypę, nieżyt żołądka
albo skręconą nogę, ostatnie czego sobie życzę, to przypomnienie, że nie mogę wyjść na rower, muszę zapomnieć o spacerze lub wyjściu na basen. Garminie,
nie przynudzaj, daj żyć, czasem musimy sobie odpuścić.
- Na koniec pomysł może nieco trudny do zrealizowania, ale wszyscy potrzebujemy wyzwań, prawda Garminie? Chętnie wykorzystałabym mój zegarek do lepszego poznania faz cyklu miesięcznego i ich wpływ na sen oraz wydolność fizyczną.
Liczę na to, że pewnego dnia do danych będę mogła wprowadzać odpowiednie informacje i obserwować stworzone na ich podstawie statystyki. Chciałabym zobaczyć w praktyce, w których fazach cyklu mam najwięcej energii i dzięki temu lepiej zrozumieć, jak działa mój organizm. Liczę na to, że z czasem aplikacja mobilna będzie miała coraz więcej funkcji.