Ove Løgmansbø zabiera czytelnika w podróż na nieznany archipelag. Wsiadajcie, zapnijcie pasy, będzie jak podczas lądowania w Thorshavn – mroczno, wietrznie, ale za to z jakimi widokami!
Tekst: Sylwia Skorstad
Były żołnierz Hallbjørn Olson żyje wraz z szesnastoletnią córką w niewielkiej osadzie Vestmanna na Wyspach Owczych. Odkąd wrócił z misji pokojowej w byłej Jugosławii, nie ma stałego zajęcia. Utrzymuje się z dorywczych prac porządkowych dla mieszkańców okolicznych osad. Połowa sąsiadów szanuje go za to, że swego czasu zdecydował się na karierę wojskową, a druga nie może mu wybaczyć tego, iż przywdział duński mundur, dla nich będący symbolem ucisku. Przeciwników Olson stara się unikać. Pragnie wieść spokojne życie.
Pewnego wieczoru po pracy Hallbjørn natyka się na koleżankę córki. Przez chwilę zastanawia się, co dziewczyna robi późno w okolicach portu, ale potem wraca do swoich spraw. Nad ranem nie pamięta ostatnich godzin, zakłada, że musiał przesadzić z alkoholem. Wkrótce okazuje się, iż dziewczyna zaginęła, a on jako ostatni widział ją żywą.
Wśród potomków Wikingów
Wyspy Owcze leżą tak daleko od stałych lądów, że większość mieszkańców nigdy nie postawiła stopy poza nimi. Wyspiarze od wieków zajmują się rybołówstwem, hodowlą owiec, plotkowaniem i degustowaniem przemycanego alkoholu. Ci potomkowie Wikingów, którym językowo i kulturowo najbliżej do Norwegów, a politycznie do Duńczyków, stanowią zamkniętą społeczność. „Nowy” mówi się tam na każdego, kogo rodzina mieszka na wyspach krócej niż cztery pokolenia. Mogłabyś tam pojechać, biesiadować z miejscowymi, zjeść z nimi beczkę soli i konie (a raczej owce) skraść, a i tak pod koniec wiedziałabyś o nich mniej więcej tyle samo, co przed przyjazdem.
Farerzy za to wiedzą dużo na temat swoich sąsiadów, bo na wyspach sekrety trudno ukryć. Przestępczość na archipelagu jest wyjątkowo niska, ponieważ trudno odnieść z niej korzyść. W ukradzionych dobrach sąsiedzi zaraz rozpoznaliby swoją własność, po bójce nie byłoby się gdzie ukryć, oszusta spotkałby niemożliwy do zniesienia ostracyzm. Opłaca się być uczynnym i miłym, by w razie potrzeby móc liczyć na pomoc. Na Wyspach Owczych jest bezpiecznie, stabilnie i niezwykle malowniczo. Nie jest to jednak oaza wiecznego spokoju, bo wszędzie tam, gdzie żyją ludzie, może dojść do zbrodni.
Nasz człowiek na końcu świata
Ove Løgmansbø stworzył przekonujący, solidny debiut. Taką powieść trudno by było napisać komuś, kto jest z dziada pradziada Farerem, bo brakowałoby mu koniecznej do tego zadania perspektywy outsidera. Również przyjezdny by sobie z nim nie poradził, bo nie udałoby mu się przeniknąć mentalności wyspiarzy.
Ove – urodzony na Wyspach Owczych pół Farer, pół Polak – jest zarazem kimś z stamtąd i stąd. Potrafi zsyntetyzować cechy wyspiarzy i namalować ich portret niemal z zamkniętymi oczami, instynktownie. Jednocześnie ma na tyle dobre wyczucie języka polskiego, by na przykład stworzyć żart o wiedzy na temat fermentacji zielonych bananów „z autopsji” (przeczytacie, docenicie). Jak każdy ze Skandynaw nie nadużywa słów i koncentruje na faktach, zanim przejdzie do analizowania emocji.
„Enklawa” ma północny klimat, niespieszny sposób narracji i wciągającą historię do opowiedzenia. Jest na tyle wiarygodna w opisie dalekiego archipelagu, że jednym czytelnikom może posłużyć za namiastkę wyprawy, a innym za inspirację, by dowiedzieć się więcej o tym zakątku świata i pewnego dnia zobaczyć go na własne oczy.
„Enklawa”, Ove Løgmansbø, Wydawnictwo Dolnośląskie