Nareszcie wiem, kim jestem. A raczej dobrze się czuję z tym kim jestem. Bo wiem, naturalnie, od dawna. Z przerwami.

 

Chodzi o to, że jestem… no właśnie… Niby nie mam z tym problemu (pomijając niektóre szczególnie dłuuugie, zimowe wieczory) ale kiedy znajdę się w sytuacji, gdy muszę TO powiedzieć zaczynają się schody. Jestem „pojedyncza”, „samotna”, „niezamężna”… Wszystkie te określenia brzmią strasznie. Nawet się nie dziwię, że budzą współczucie czy wręcz politowanie. Tym bardziej, że pytający o takie sprawy zwykle ma w głowie gotową odpowiedź i kolejne pytania – o dzieci, wspólne plany itp. A tu kłopot – trzeba się „zresetować” i wymyślić inną reakcję. W efekcie wysiłek myślowy i zaskoczenie nie pozwalają już zapanować nad mimiką i co jakiś czas widzę smutne kiwanie głową i opuszczony wzrok.

Wszystko to sprawiło, że z dużą radością (oraz z ulgą) przyjęłam nowe określenie: „singiel”. Singiel to ktoś raczej godny zazdrości niż pożałowania. Osoba przedsiębiorcza, samodzielna, mająca odwagę stawiać czoła przeciwnościom, bez pomocy radząca sobie w życiu i… racząca się życiem! Samo słowo brzmi dźwięcznie i z energią. Mam tylko jedno zastrzeżenie – „singiel” to przecież facet. A ja facetem nie jestem. Ani trochę! Sprawdziłam z przyjaciółkami – jedna jest „singielką”, inna mówi po prostu, że jest „wolna”, jeszcze inna ciągle stara się omijać TO określenie. A ja już wiem – jestem „singlą”. I jako „singla” właśnie wybieram się na fantastyczny, długi urlop. Po powrocie opowiem Wam jak radziłam sobie podczas wakacyjnych wędrówek. Lecę się pakować!

Wasza Singla
MAGA

1 komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.