Sławny ojciec czy matka mogą być dla dziecka przekleństwem – tak przynajmniej można by uważać, analizując początki kariery projektantki Stelli McCartney, córki Paula McCartneya i Lindy Eastman.
Mimo prawdziwego talentu Stelli (już w wieku 15 lat dostała się na staż do Christiana Lacroix) przez bardzo długi czas nikt nie wierzył, że kariera może być jej własną zasługą. I tak, gdy uczyła się projektowania w prestiżowym Central Saint Martin’s College, inni studenci prowadzili na nią nagonkę, na przykład wyświetlając przed pokazami Stelli napis „Córeczka tatusia”. McCartney jednak niezbyt się tym przejęła i w odwecie poprosiła swoje koleżanki, Kate Moss i Naomi Campbell, by zaprezentowały jej dyplomową kolekcję. Jednak sława ojca jeszcze długo miała wpływ na jej własną, niezależną działalność.
Gdy w 1997 roku Stella została dyrektorem artystycznym Chloe, Karl Lagerfeld, którego zastąpiła na tym stanowisku, stwierdził: „Powinni byli wziąć kogoś znanego, ale nie w świecie muzyki, lecz w świecie mody”. Jednak już pierwszy pokaz przygotowany przez McCartney dla Chloe udowodnił, że zarzut ten był niesłuszny – świetnie skrojone delikatne tiulowe sukienki podbiły serca zarówno klientek, jak i krytyków mody. Bezpretensjonalną wygodę projektów Stelli okrzyknięto wręcz „nową wizją kobiecości”. I choć McCartney od dawna nie pracuje dla Chloe, tylko tworzy pod własnym nazwiskiem, jedno się nie zmieniło – nadal w jej kolekcjach łatwiej znaleźć luźną dziewczęcą tunikę niż obcisłą sukienkę w stylu femme fatale, ponieważ „kobiety powinny w końcu zacząć zadowalać siebie, a nie tylko myśleć o mężczyznach”.
Częste zapożyczenia z lat 70. w kolekcjach Stelli – luźne kroje, zwiewne materiały – to zapewne odwołania do stylu ubierania się jej matki, piosenkarki i aktywistki ekologicznej, Lindy Eastman. McCartney nigdy zresztą nie ukrywała, jak ogromny wpływ miała na nią ukochana mama. – To, jakie ubrania nosiła moja matka do dziś bardzo mnie inspiruje. Myślę jednak, że jeszcze ważniejsze było jej podejście, ten typ mentalności zrobię-to-co-mi-się-podoba – przyznaje Stella i zaraz dodaje, że to właśnie mamie zawdzięcza upór w dążeniu do celu i spełnianiu własnych marzeń.
McCartney przejęła też od matki ekologiczne poglądy. – Patrzę na świat inaczej niż reszta projektantów. Staram się brać pod uwagę środowisko, w którym żyjemy – wyjaśnia. Jako wojująca wegetarianka wspiera żądania PETA i nie wykorzystuje w swoich kolekcjach skóry ani futra. Gdy jeden z luksusowych brytyjskich domów handlowych w swojej kampanii reklamowej zestawił bieliznę Stelli z płaszczem z norek, projektantka obraziła się i zażądała przeprosin. Podobno myślała też o niezapraszaniu na prezentacje nowych kolekcji Anny Wintour, po tym jak redaktor naczelna „Vogue’a” zjawiła się na jej pokazie w futrzanym szaliku. Mimo to projektantka zastrzega, że nie chce, by klientki przychodziły do niej tylko z powodu ekologicznych poglądów. Zależy jej na tym, by ludziom naprawdę podobały się rzeczy z metką McCartney. – Nie jestem cool dlatego, że robię wegetariańskie buty, tylko dlatego, że jestem zej***ście punkrockowa – mówi z rozbrajającym uśmiechem.
Mimo rock’n’rollowych korzeni Stella nigdy nie starała się zostać gwiazdą. Wręcz przeciwnie – pilnie strzeże prywatności i rzadko kiedy opowiada dziennikarzom o rodzinie. Wiadomo jednak, że w 2003 roku wyszła za Alasdhaira Willisa, wydawcę magazynu „Wallpaper”. Mają trójkę dzieci – najmłodsze urodziło się na początku 2008 roku. Do stałych klientek McCartney należą m.in. Madonna, Gwyneth Paltrow i Natalie Portman. Jej kreacje można kupić w butikach w Londynie i Nowym Jorku, a od niedawna także w Tokio i Paryżu. Projektantka często współpracuje również z innymi firmami – jako jedna z pierwszych została poproszona o stworzenie linii ubrań dla H&M, a kolekcja dla Adidasa z 2003 roku okazała się takim sukcesem, że firma podpisała z nią kontrakt na następne siedem lat. Stella do dziś nie rozmawia z Karlem Lagerfeldem.
tekst: Jagna Jaworowska