O tym, że podejścia do życia powinno się uczyć w szkole. O tym, że warto ryzykować i że największą siłę czerpiemy z tego, co nas przeraża, rozmawiamy z malarką, Ewą Machnik.

Tekst: Joanna Zaguła

Opowiedz nam o tym, co sprawiło, że zajęłaś się malarstwem.

Chęć do tworzenia była ze mną od zawsze. Mała Ewa od najmłodszych lat przejawiała zdolności artystyczne i wygrywała konkursy plastyczne, ale przez lata nauki w podstawówce, gimnazjum, liceum jakoś zabrakło tego kogoś, kto zauważyłby talent, docenił.

Poszłam więc na studia ekonomiczne i zaczęłam wspinać się po szczeblach kariery zawodowej. Ale w międzyczasie pojawiła się choroba. Jeździłam po specjalistach w całej Polsce, aż usłyszałam ostateczną diagnozę: całkowita utrata wzroku. I to w dość szybkim czasie.

Jak się wtedy czułaś?

Zaczęły się w mojej głowie pojawiać pytania. Czy żyję tak, jakbym chciała, czy lubię to, co robię? I wtedy, po długiej przerwie, wróciłam do malarstwa. Zaczęłam po prostu robić coś, co sprawia mi radość. Gdy maluję, nie myślę o niczym innym, totalnie się wyciszam. A to się przydaje w chwilach kryzysu. Potem pojawiła się nowa szansa – operacja. Zdecydowałam się na nią. Ale mimo wielkiego bólu, poprawa była właściwie niezauważalna.

China Town

Żałowałaś?

Nie. To był dla mnie trudny czas, bo długo wracałam do zdrowia, moje oko musiało odpoczywać od wszelkich monitorów. I dlatego nie mogłam wrócić do dotychczasowej pracy. Ale to był też impuls. Zaczęłam doskonalić swój styl, więcej malować. Malarstwo przestało być tylko hobby. Zrobiłam ogromny progres. Dzięki temu jestem tym, kim jestem i jestem z tego dumna. W moim życiu ziściło się wszystko, czego się najbardziej obawiałam, ale okazało się, że to były najlepsze rzeczy, jakich doświadczyłam! Dzisiaj wiem, że z takich zdarzeń zawsze wynoszę naukę. Nie miałam lekko, więc nie przeraża mnie byle co. Teraz, jak mam problemy, nie siadam i nie płaczę, tylko działam. Zawsze sobie myślę: co mi szkodzi. Gorzej być nie może, może być tylko lepiej. A nawet jak się nie uda, to będę bogatsza nowe doświadczenie.

Jesteś silna!

Ale mimo to pozostaję wrażliwa na otaczające mnie piękno. A dzięki temu mogę tworzyć. Mieszkam w Bocheńcu. To spokojna, cicha miejscowość. Kiedyś codziennie dojeżdżałam stąd do pracy do Kielc. A to oznaczało, że wyjeżdżałam rano i wracałam praktycznie w nocy. Nie wiem, czy ta gra była warta świeczki. Teraz w większości pracuje z domu. W większości, bo kiedy nie maluję, pracuję jako kosmetyczka.

Teoria chaosu

Czy te dwa zajęcia jakoś się ze sobą łączą?

W moim salonie wiszą dwa moje obrazy. Jedni klienci wiedza, że to ja je namalowałam, inni nie. Czasami podsłuchuję, co o nich mówią i niejednokrotnie zaskakują mnie ich interpretacje. Moje obrazy są abstrakcyjne, niektóre inspirowane naturą, inne architekturą, w jednym ktoś zobaczył na przykład twarz, mimo że wcale jej tam nie planowałam. A teraz, jak patrzę na niego, nie widzę nic innego, tylko tę twarz!

Kiedy maluję klientkom paznokcie, tworzę coś nowego. Powtarzam im – ma pani teraz moje dzieło. To praca dorywcza, ale jest dla mnie dobra, bo pozwala mi się otwierać na ludzi, a przecież na co dzień nie miałabym z nimi kontaktu, gdybym tylko malowała. Klienci rzadko przyjeżdżają do mnie oglądać obrazy na żywo.

To w jaki sposób je sprzedajesz?

W dotarciu do klientów w większych miastach, bo to oni najczęściej kupują moje obrazy, pomaga mi internet. Pod koniec stycznia zaczęłam być aktywna na Facebooku i własnoręcznie zrobiłam swoją stronę internetową. Nauczyłam się tego z filmików na YouTube! I tak naprawdę pokazuję obrazy na większą skalę dopiero od lutego. A odzew przerósł moje oczekiwania!

Jak takie sprzedawanie obrazów przez internet wygląda w praktyce?

Robię swoim pracom zdjęcia. A potem je obrabiam. Bo ciężko jest oddać na fotografii rzeczywisty wygląd obrazu. Potem je zabezpieczam i pakuję. Pomaga mi w tym mąż albo siostra, bo to dość spore formaty. I wysyłam. Ale jak widzę, że obraz do kogoś przemawia, to dostaję skrzydeł, tej radości nie da się opisać!

Światła miasta

To cię napędza do pracy, prawda?

Tak! Życie mamy jedno i fajnie jest w nim znaleźć odrobinę szczęścia i coś, co nam sprawia radość. Kiedy pracowałam jako pracownik biurowy docierało do mnie, że to nie jest to, co chcę robić, nie widzę się w tym miejscu za dziesięć lat.

Szkoda, że nikt nie uczy życia w szkole. Bo wychodzimy z niej z przekonaniem, że musimy się jak najwięcej uczyć, a będziemy mieć w życiu łatwiej. A przecież chodzi o to, żebyśmy robili coś, co nam sprawia radość, a nie po prostu chodzili do pracy. I czekali na jutro, bo jutro może będzie dobrze… Nie! Jeśli sami nad tym nie zaczniemy pracować, szczęście do nas nie przyjdzie. Wolę podjąć ryzyko i nie gdybać, żeby potem nie żałować.

We mgle niebieskie miasto

Więcej prac Ewy znajdziecie na jej stronie.

1 komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.