Krytyk literacki Leszek Bugajski zna się na literaturze. Czy zna się jednak na kobietach?
Tekst: Sylwia Skorstad
„Kupa kultury. Przewodnik inteligenta” Leszka Bugajskiego zapowiadał się na ciekawą książkę. Świetny wstęp, przy którym trudno nie kiwać z aprobatą głową i nie zadumać się nad zagrożeniami, jakimi dla współczesnej kultury są infantylność i ignorancja. Następnie rozważania o przyczynach popularności biografii sławnych ludzi, o celebrytach i wreszcie elegancji – słowie, którego świetność zdaje się niestety mijać. Wszystko to zgrabnie ujęte w rozdziały ułożone w porządku alfabetycznym. Doszłam do „F” jak „feminizm” i… zdecydowałam, że na tym zakończę intelektualny spacer z autorem. Nie da się chodzić pod rękę z kimś, do kogo właśnie straciło się zaufanie. Skoro nie zgadzamy się tak zdecydowanie w istotnej dla mnie sprawie, naiwnością byłoby wierzyć, że zgodzimy się w innych. A poza tym – wściekłam się! Z łagodnej czytelniczki zamieniłam się w „wojującą feministkę”, choć zapewne nie o taki efekt autorowi chodziło.
Autor „Przewodnika inteligenta” feministek nie lubi i nie ukrywa tego. Mówiąc o aktywistkach, którym leży na sercu tematyka kobieca, używa takich sformułowań jak: „rozwścieczone feministki”, „feministyczna rewolta”, „wziąć tego feministycznego byka za rogi”. Jednym z argumentów mających obnażyć słabość feminizmu uczynił… powieść E L James.
Zastanawiając się nad popularnością książki „50 twarzy Greya”, Leszek Bugajski pisze:
„ (…) wszystkie te bajdurzenia feministycznych aktywistek są nic niewarte i nie trafiają do przekonania szerokim rzeszom pań. Te pierwsze wciąż atakują szowinistycznych samców dążących do wyzysku, ucisku i uprzedmiotowienia kobiet, a te drugie – jak wynika z sukcesu powieści o Greyu – marzą o tym, by być wykorzystywanymi, poniżanymi i uprzedmiotowianymi, a jeśli nie marzą o tym w pełnym tego słowa znaczeniu, to w każdym razie fascynuje je oraz interesuje męska dominacja i nie mają nic przeciwko niej, byle tylko dominator był bogaty, piękny i „dobrze wyposażony”. Inaczej przecież nie kupowałyby powieści pani James, chyba że po to, by ją spalić na stosie.”
Nie czytałam „50 twarzy Greya” zniechęcona niepochlebnymi recenzjami. Popularność książek o Greyu tłumaczę sobie raczej sprawną, kosztowną promocją niż unikatową zawartością, która trafiła w potrzeby współczesnych kobiet. Nie przemawia do mnie jednak zastosowana przez Leszka Bugajskiego logika. Gdybyśmy wykorzystali ten sam tok myślenia, chcąc wyjaśnić na przykład popularność kryminałów, musielibyśmy ze zgrozą stwierdzić, że mamy w Polsce wielotysięczną rzeszę potencjalnych morderców! Powodzenie najnowszej powieści Stephena Kinga „Pan Mercedes” tłumaczylibyśmy psychopatycznymi skłonnościami czytelników, a popularność „Syna” Jo Nesbø niezdrowym pociągiem do autodestruktywnej zemsty.
Kilka słów o fantazjach
Załóżmy przez chwilę, że to pikantne „momenty” przyciągnęły do powieści E L James rzesze czytelniczek.
Autor „Kupy…” błędnie zakłada, iż fantazje erotyczne mają proste przełożenie na codzienne życie jednostki. Jego zdaniem, jeśli kobieta fantazjuje o ostrym seksie, to znaczy, że lubi zarabiać mniej od partnera, czerpie masochistyczną przyjemność w poświęceniu swoich ambicji zawodowych dla dobra męża i dziecka, lubi oddawać należne sobie awanse w pracy kolegom i tak dalej. Mam wrażenie, iż nigdy nie zainteresował się naturą fantazji erotycznych i ich miejscem w naszym życiu psychicznym. Nie czytał raportów z badań psychologicznych dowodzących, że choć większość z nas lubi snuć fantazje erotyczne, zaledwie niewielki procent wciela je w życie. Nawet wśród osób deklarujących, że intryguje je seks sadomasochistyczny, tylko marginalny odsetek faktycznie eksperymentował z prawdziwie bolesnymi praktykami.
U zdecydowanej większości z nas fantazje erotyczne nie przekształcają się w dewiacje, które mogłyby rzutować na życie codzienne i wymagałyby leczenia. Wszyscy czasem fantazjujemy, czy to we śnie, czy na jawie i… nic z tego nie wynika dla naszego życia zawodowego, rodzinnego i społecznego.
Przypuszczenie, iż kobiety czytały „50 twarzy Greya”, bowiem kierowała nimi mniej lub bardziej uświadomiona tęsknota za byciem wykorzystaną i zdominowaną, jest w istocie niczym innym, jak fantazją erotyczną autora „Kupy…”. Wyobrażenie, iż czytelniczki podnieca myśl o wcieleniu się w główną bohaterkę z jakiegoś powodu wydało mu się najbardziej przekonujące. Równie dobrze mógłby przecież założyć, że kobiety fantazjują podczas lektury o przyjęciu roli dominatora, albo że szukają w tej lekturze tego samego, co w innych książkach – sensacji, rozrywki, możliwości bycia „świadkiem” zdarzeń, których we własnych doświadczeniach trudno szukać.
Jak każda fantazja erotyczna, również i ta usnuta przez autora ma służyć między innymi redukcji lęku. Czego obawia się Leszek Bugajski, że fantazjuje w ten sposób o kobietach? Czegoś na pewno lęka się w działalności feministek, bo w swoich rozważaniach o roli kobiet we współczesnym świecie idzie o wiele dalej. Powołując się na biologię, naturę, kulturę oraz Pana Boga przekonuje, iż to w porządku, iż kobiety w Polsce zarabiają o 11% mniej niż mężczyźni, bo „tak już jest społeczeństwo zorganizowane”.
Bugajski oskarża feministki o hipokryzję i nadmierne oczekiwania. Zarzuca im, że domagają się więcej dlatego, że są kobietami, a nie dlatego, że doskwierają im genderowe nierówności na rynku pracy i życiu społecznym. Mam wrażenie, iż choć zadaniem krytyka literackiego jest czytać i rozumieć, autor o feminizmie czytał, ale zrozumieć nie chciał.
Dotąd nie uczestniczyłam w manifach, ale po lekturze „Kupy…” nabrałam na to ochoty. Gdy analizuję wywód autora o tym, dlaczego mężczyźni w Polsce częściej od kobiet otrzymują w pracy nagrody, bonusy i służbowe gadżety, zaczynam czuć się feministką pełną piersią.
„Może jednak więcej jest takich mężczyzn, którzy solidniej przykładają się do roboty i na te nagrody zasługują jako pracownicy, a nie samce…” – przypuszcza Leszek Bugajski.
W sumie niedaleko w tym zdaniu do twierdzenia, że skoro kobiety w „naturalny sposób” od wieków zajmowały się „zbieraniem jagódek”, to przy tym zajęciu powinny do dziś pozostać, bowiem brakuje im umiejętności i ambicji, by solidnie przyłożyć się do prawdziwej roboty.
A przecież feministki nie domagają się specjalnego traktowania dla kobiet, ale tych samych praw dla wszystkich. Chcą tego samego, czego, jeśli dobrze rozumiem, oczekuje i pan Bugajski – by każdemu dawano według zasług, a nie według płci i stereotypowych wyobrażeń o niej. Feministki nie proszą o służbowe gadżety należne ich kolegom. Wbrew temu, co twierdzi autor „Kupy”, upatrują równouprawnienia w równych szansach, a nie sytuacji, w której będzie nas w każdym zawodzie 50:50. Chcą świata, w którym dziewczyna zainteresowana np. motoryzacją, może studiować mechanikę bez narażania się na głupie komentarze, zaś chłopak mający dryl do tańca uczęszczać na lekcję baletu. Świata, w którym wszyscy podchodzimy do obowiązków rodzicielskim i domowych tak samo poważnie, biorąc pod uwagę tak samo czas, chęci, możliwości, jak i predyspozycje.
King i Bugajski
W jednym z wywodów Leszek Bugajski dziwi się popularności powieści Stephena Kinga i zastanawia, jak ktokolwiek może określać je mianem „dzieł”.
W mojej opinii, mistrz horroru z Maine ma coś, czego autorowi „Kupy…” brakuje – wrażliwość społeczną. Często bohaterami czyni ludzi pozornie słabych: maltretowane kobiety, dzieci z patologicznych rodzin, starców, alkoholików, narkomanów, społecznych wyrzutków. Mógłby machnąć na nich ręką i twierdząc, że „tak jest już świat urządzony” pisać tylko o urodzonych zwycięzcach, samcach alfa i kowbojach. Zamiast tego woli szukać ukrytych talentów u tych, którym z jakiegoś powodu odebrano część należnym ich praw. I między innymi dlatego czytam Stephena Kinga. A Leszka Bugajskiego już mi się czytać nie chce.