W cyklu „Poniedziałek ze sztuką” w tym tygodniu pojawia się Andreas Gursky i jego Ren, rzeka idealnie sfotografowana i żałośnie ujarzmiona.
Tekst: Joanna Zaguła
Zdjęcie: Andreas Gurski, Rhein II, źródło: Wikimedia Commons
W tym tygodniu pojawia się, jak co roku, temat majówki. Chciałabym móc namawiać was do odpoczynku i wyrwania się z domu, chciałabym podpowiadać wam, gdzie najlepiej wyjechać. Ale w tym roku jest to oczywiście wyjątkowo trudne. Ale to nie znaczy, że majówki nie będzie. Można już wychodzić z domu w celach rekreacyjnych. Co do tego nie ma wątpliwości. Na ulicy musimy nosić maseczki, ale na polnej ścieżce, gdzie nie ma w zasięgu wzroku ani jednego innego człowieka, możemy sobie wreszcie swobodnie pooddychać. Nie polecimy na szybki wypad nad Adriatyk, ale nikt nam już nie zabrania eksplorowania lokalnych zagajników, spacerów wzdłuż rzeczek, siedzenia na łące. Nie będzie może piekącego słońca (niestety może też nie być deszczu, co jest wielką katastrofą), zapachu egzotycznej przyrody i nowych doznań kulinarnych, ale będzie wiatr, liście, świeże powietrze. I to zaczyna urastać do rangi luksusu.
Z takimi przemyśleniami podchodzę więc do dzisiejszego bohatera cyklu „Poniedziałek ze sztuką”. Jest nim fotograf Andreas Gursky, szerzej znany jako autor najdrożej sprzedanego zdjęcia w historii. To zdjęcie to „Rhein II”, czyli Ren II. Na pierwszy rzut oka to dobrze zaplanowane kompozycyjnie, ale niesamowicie nudne i banalne zdjęcie z brzegu tej niemieckiej rzeki. Z twórczością tego fotografa jest jednak podobnie, jak w przypadku innych minimalistycznych artystów, począwszy już od Malewicza. Wydają się bezmyślnie proste, ale dla ich docenienia potrzebna jest pewna wiedza o kontekście ich powstania i intencji twórcy. Pozwólcie więc, że coś wam o Gurskim powiem.
Pierwszą ważną rzeczą jest technika. Robi on zdjęcia tak zwanym wielkim formatem, czyli wielkim aparatem z obiektywem na harmonijce, który wygląda jak pierwsze urządzenia tego typu z XIX wieku. Ale takich modeli używa się do dziś, bo dają możliwość stworzenia największych możliwych odbitek. Mają one bowiem kilka razy większe matryce niż te aparaty, których używamy na co dzień, a to pozwala na robienie wielkoformatowych odbitek bez efektu ziarna i ze świetną ostrością. Dzięki temu prace Gurskiego drukowane są w takich właśnie wielkich wymiarach. Ren ma ponad 2 na ponad 3,5 metra. Dostajemy więc po pierwsze obraz niezwykle precyzyjnie stworzony w oparciu o mistrzowski kunszt. To już podstawa do tego, by go docenić.
Ta precyzja jest ważna także w kontekście tematyki dzieła. Gursky bowiem w wielu swoich pracach dotyka problemów globalizacji i tego, w jaki sposób człowiek przystosowuje do swoich potrzeb otaczający go świat. Pokazuje półki w sklepach czy osiedla mieszkaniowe w podobny zgeometryzowany wyidealizowany sposób. Przedstawienie Renu jest o tyle istotne, że ta jedna z najdłuższych europejskich rzek jest właśnie tak bardzo przez człowieka ujarzmiona. Popatrzcie tylko na te równe brzegi. Fotograf w dodatku przyznaje się do obróbki komputerowej tworzonych przez siebie ujęć, co dodatkowo podkreśla władzę człowieka nad krajobrazem i nadaje jeszcze większe znaczenie rzemieślniczej pracy nad tą wielką odbitką.
A przecież Ren to rzeka tak ważna dla kultury Niemiec. Słyszeliście pewnie o Wagnerze i jego tetralogii „Pierścień Nibelunga”. To utwory operowe, których bohaterem jest właśnie między innymi ta rzeka. W jej toni skryte jest mityczne złoto, strzeżone przez Córy Renu przypominające nimfy wodne. Jego wody to siedlisko magii i nieujarzmionych mocy. A na fotografii Gurskiego to nudna prosta kreska. Każe nam się to zastanowić zarówno nad tym, jak łatwo oceniamy negatywnie dzieła sztuki, które nie bombardują nas wizualnie, ale też nad tym, co my, ludzie robimy przyrodzie. I to właśnie z tą refleksją chciałabym zostawić was podczas majowych spacerów.