„Bluzgaj zdrowo” to cholernie dowcipna książka popularnonaukowa o tym, dlaczego czasami warto rzucić mięsem.

Tekst: Sylwia Skorstad

 

Dr Emma Byrne jest z zawodu specjalistką od robotyki, przy tym publicystką i autorką książek popularnonaukowych, a prywatnie miłośniczką przekleństw. Przyznaje, że często używa brzydkich wyrazów i się tego nie wstydzi. Co więcej, postanowiła napisać naszpikowaną doniesieniami naukowymi książkę o tym, dlaczego przeklinanie może być dobre. To pozycja pełna tak samo ciekawostek ze świata neurobiologii, lingwistyki i antropologii, co dosadnych określeń. Tłumaczy, iż posługiwanie się wulgaryzmami nie świadczy o ograniczonym zasobie słownictwa i że nawet szympansy nauczone języka migowego tworzą własne inwektywy. „Nikogo nie zachęcam do zwiększenia częstotliwości użycia bluzgów, ale weźcie je kurwa przynajmniej uszanujcie” – apeluje autorka.

Najstarszy „język” świata?

Badanie mechanizmów stojących za przeklinaniem pomogło nam rozszyfrować budowę mózgu. Wszystko zaczęło się od studium przypadku robotnika kolejowego, który w 1848 roku doznał poważnego urazu głowy. Uszkodzenie zmieniło jego osobowość i sprawiło, że spokojny niegdyś mężczyzna zaczął siarczyście przeklinać. Szczegółowe analizy tej metamorfozy pozwoliły lekarzom zrozumieć, iż poszczególne części mózgu odpowiadają za różne funkcje.

Potem okazało się, iż wielu pacjentów cierpiących na afazję, na przykład w wyniku udaru, wciąż potrafiło posługiwać się przekleństwami. Powstała teza, iż wykrzykiwane w emocjach słowa obraźliwe to rodzaj pierwotnego języka szczególnie mocno powiązanego z naszymi uczuciami. Teoria ta znajduje potwierdzenie w badaniach prowadzonych obecnie. Okazuje się na przykład, że kiedy osoby wielojęzyczne klną w wyniku bólu lub zaskoczenia, to prawie zawsze używają swojego ojczystego języka. Nieintencjonalne złorzeczenie jest proste i dosadne, pełni bowiem konkretne biologiczne funkcje.

Z bólu lub dla wywołania efektu

Słowa obelżywe różnią się od siebie nie tylko formą i znaczeniem, ale też miejscem swoich neuronalnych narodzin. Lingwiści dzielą je na intencjonalne i nieintencjonalne.

Pierwsze są obliczone na efekt i zawiaduje nimi lewa półkula mózgu. Aby intencjonalnie przekląć w czyimś towarzystwie, musimy wykonać wiele skomplikowanych operacji, żeby przewidzieć możliwy efekt. Generalnie decydujemy się kląć w towarzystwie osób, którym ufamy. Szczególnie kobiety pozwalają sobie przeklinać głównie w towarzystwie innych, dobrze znanych sobie kobiet. „Lewopółkulowe” wulgaryzmy służą do rozśmieszania, zacieśniania więzów w grupie, rozluźniania nastroju lub zapobiegania fizycznej agresji. Używane w odpowiedni sposób mogą na przykład znacząco podnieść efektywność w środowisku pracy.

Przekleństwa wywołane bólem, zaskoczeniem lub irytacją to wulgaryzmy nieintencjonalne rodzące się w „starej” części mózgu, jaka odpowiada za emocje. Ten rodzaj bluzgów pomaga nawet dwukrotnie dłużej znosić fizyczne cierpienie. Jest też lekiem na przykre doznania psychiczne, pozwala na przykład lepiej uporać się ze wspomnieniami o doznanych w przeszłości przykrościach. W ten sposób przeklinamy, gdy uderzymy się młotkiem w palec bądź relacjonujemy komuś krzywdzące dla nas wydarzenie. Jeśli wierzyć analizom neurobiologów, czujemy się po tym nie tylko subiektywnie, ale i obiektywnie lepiej. Wulgaryzm użyty do wyrażenia frustracji obniża poziom stresu.

Wulgaryzm jako detektor tabu

„Przeklinacie pełni funkcję wskaźnikową podobną do tej jaką pełniły kanarki w kopalniach – pokazuje tabu obecne w danej społeczności” – pisze Byrne w rozdziale dotyczącej kulturowych różnic w przeklinaniu.

To, w jaki sposób przeklinamy i odbieramy wulgaryzmy, zależy od kulturowego pochodzenia. Niektóre nacje najchętniej używają bluźnierstw związanych z religią, inne nawiązują do seksu, a jeszcze inne często stosują wyzwiska na tle rasowym. To, co dla danej społeczności jest tematem drażliwym, bardzo szybko wchodzi do słownika brzydkich wyrazów.

I tak na przykład Holendrzy znają wiele przekleństw związanych z chorobami, zaś Niemcy surowiej od innych podchodzą do wulgaryzmów związanych z nazwami zwierząt. Z tego powodu w Holandii pod groźbą kary administracyjnej nie wolno życzyć policjantowi, by zachorował na raka, zaś w Niemczech nazwać go „starą świnią”.

Mistrzami świata w kreatywnym rzucaniu mięsem są natomiast Rosjanie: „Dysponują niemal nieskończonym zasobem przekleństw, nawiązujących zazwyczaj do prowadzenia się matki rozmówcy, a umożliwia im to złożona fleksja. W Japonii, w której według mojej wiedzy tabu związane z wydalaniem właściwie nie istnieje (stąd emotikon przyjaznej kupy), nie ma odpowiedników takich słów jak gówno lub szczyny.”

Pożytek z wiedzy

Czy zatem warto przeklinać? To niewłaściwie postawione pytanie. Na pewno warto zrozumieć, dlaczego posługujemy się wulgaryzmami i czemu w najbardziej nawet purytańskich społecznościach nie udało się brzydkich wyrazów całkowicie wyeliminować.

„Bluzgaj zdrowo” nie jest książką dla osób o wrażliwych uszach. Spodoba się natomiast nie tylko tym, którzy lubią sobie zdrowo zakląć. To ciekawa podróż po różnych dziedzinach nauki w poszukiwaniu tego, co zakazane i przemilczane.

Emma Byrne, „Bluzgaj zdrowo. O pożytkach z przeklinania”, Grupa Wydawnicza Foksal

No Comments Yet

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.