Poruszające, smutne i śmieszne. Świetnie zagrane i napisane. A przede wszystkim z genialną ścieżką dźwiękową. To nasze ulubione filmy o muzykach.

Tekst: Joanna Zaguła

W tym tygodniu piszemy o muzyce. Nie będziemy jednak tylko zapraszać na koncerty i bujać się w rytm ulubionych hitów. Na początek chcemy zaproponować filmy o muzykach. Takie, które przypomną wam, że sami skrycie marzycie o karierze rockmana czy songwritera. Takie, które pozostawiają niepokój, wyciskają łzy, ale też dają sporo uśmiechu.

Amadeusz

To dzieło mojego ukochanego Miloša Fromana, które ogląda się, jak świetne kino rozrywkowe. Jest dowcipnie, wesoło, bohater zachowuje się jak komediant czy rozpieszczony gwiazdor. Tylko zamiast mocnych uderzeń perkusji, słyszymy opery i sonaty. A zamiast martwić się, kto kogo zdradzi czy pokocha, zaczynamy się zastanawiać nad fenomenem geniusza, nad władzą sztuki nad życiem, obsesją, rywalizacją, niespełnieniem i samotnością. Zrobić taki film, który porusza najcięższe tematy, pozostając lekkostrawnym, to wielka sztuka.

Spacer po linie

Tytuł piosenki „Walk the line” Johnny’ego Casha to także metafora jego życia. Zawsze na skraju. Emocje związane z karierą, wykonywaniem muzyki, ale też uzależnieniem, problemami w związku i brakiem akceptacji oddaje para aktorów grających główne role, Joaquin Phoenix i Reese Witherspoon. On wciela się w postać muzyka, ona gra jego partnerkę, June Carter. W tej nieco zbyt melodramatycznej historii poradzili sobie oboje (a szczególnie Reese) tak dobrze, że zgarnęli całe morze nagród.

I’m Not There. Gdzie indziej jestem

To bardzo nietypowy portret wciąż żyjącego twórcy, Boba Dylana. Cała plejada pierwszorzędnych hollywoodzkich gwiazd wciela się tu w role, które mają pokazywać różne aspekty osobowości pieśniarza. Jest to obraz nieco tajemniczy, trochę dziwny, ale wciągający. Cate Blanchett została wielokrotnie doceniona za swoją kreację, a sam film został uznany za najlepszy film konkursowy na Festiwalu w Wenecji.

Control

Po jego obejrzeniu zapragnęłam być smutnym, ale genialnym wokalistką jakiegoś zespołu grającego dziwną muzykę. Stać w zadymionych klubach i wyrzucać z siebie emocje ku zdumieniu i zachwyceniu publiczności. Jak Ian Curtis, lider Joy Division. To film mocny oczywiście dzięki muzyce tego zespołu, która zawsze mnie porusza, ale też dzięki kreacji Sama Rileya, odtwórcy głównej roli. Nie bez znaczenia jest smętna, depresyjna, niepokojąca przestrzeń biednego Manchesteru oddana na czarno-białych zdjęciach.

Straight Outta Compton

Też wychowałam się na osiedlu i słuchałam rapu, ale w porównaniu do tych chłopaków jestem tylko słodką, białą uprzywilejowaną dziewczynką. Jeśli komuś przeszkadzają przekleństwa i agresja, z jaką wyrzucają z ust słowa raperzy N.W.A., niech obejrzy choć fragment tego filmu. W konfrontacji z poziomem uprzedzenia, niesprawiedliwości i agresji ze strony „oficjalnej” przestaje mnie dziwić, że wykrzykują „Fuck the Police”. Wręcz zaskakuje mnie ich spokój i wstrzemięźliwość.

Jesteś Bogiem

To właśnie tej muzy słuchało się na moim kwadracie. Ten film ogląda się poniekąd z rozrzewnieniem, bo przypomina mi czasy dzieciństwa. Dźwięki modemu łączącego się z Internetem, bazarowe torby w kratę, polski kicz i tandeta. A to wszystko jest tłem dla historii bardzo utalentowanego młodego człowieka, który przez te polskie okoliczności z góry skazany jest na porażkę.

No Comments Yet

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.