Każda kobieta jest podejrzana, każdą można torturami zmusić, by przyznała się do paktu z diabłem. Wstrząsająca opowieść siostry łowcy czarownic.
Tekst: Sylwia Skorstad
Po śmierci męża Alice Hopkins powraca w rodzinne strony. Nie jest pewna, jak zostanie przyjęta, bowiem nikt z bliskich nie popierał jej zamążpójścia. W dodatku nie była obecna przy śmierci matki, a z bratem straciła dobry kontakt. Nie ma jednak wyjścia. W siedemnastowiecznej Anglii kobieta nie może żyć samotnie. Tym bardziej, jeśli spodziewa się dziecka.
Decydując się na powrót do rodzinnego Manningtree Alice nie zdaje sobie sprawy, że wchodzi w paszczę lwa. Jest roktysiąc sześćset czterdziesty piąty, w hrabstwie Essex właśnie rozpoczyna się polowanie na czarownice. Przewodzi mu brat Alice, mężczyzna niepozorny, oszpecony przez blizny i starannie pielęgnujący każdą urazę. Również tę do siostry.
Wszystko, czego się obawiamy
Beth Underdown w swojej debiutanckiej powieści opisuje niepokojące mechanizmy społeczne. Obrazuje jak strach, zawiść, poczucie krzywdy oraz brak wiedzy łączą się w jedno i powodują, że sąsiad zaczyna nastawać na życie sąsiada. Wyjaśnia, jak zachęcani przez możniejszych i wyżej postawionych od siebie, możemy łatwo uwierzyć, iż nie ma nic złego w robieniu krzywdy innym. I w końcu, jak zaczynamy czynić z tego misję mającą z pozoru służyć wyższym celom. Bo niektórym z nas to się podoba. Są tacy, którzy czują się wywyższeni, przywdziewając szaty katów.
Za każdym razem, kiedy jakiś autor przenosi mnie w czasy, w których społeczne nieprawości będące z punktu widzenia współczesnego czytelnika absurdem, są standardem, na początku odczuwam zdumienie. Zastanawiam się, jak można było zachowywać dobre zdanie o sobie, a jednocześnie wierzyć, że na przykład niewolnictwo to dobrodziejstwo dla „czarnych”, kolonializm jest oparty na boskim prawie, a polowanie na czarownice to sposób na zbawienie.
Dopiero z czasem, o ile autor ma na tyle talentu oraz daru przekonywania , że chcę wybrać się z nim w literacką podróż, przekonuję się, że to nic nowego pod Słońcem. Te same mechanizmy, które dziś sprawiają, że ludzie obawiają się uchodźców, szydzą z osób o odmiennej orientacji seksualnej albo z żarliwą pasją opowiadają kawały o feministkach, działały wczoraj, sto lat temu i przed mileniami. Boimy się wszystkiego, co obce, inne, nieoswojone. To strach sprawia, że jesteśmy w stanie uwierzyć na przykład w to, iż każda kobieta mieszkająca na skraju wioski w towarzystwie psa lub kota, nosi na sobie znamię diabła i potrafi wyrządzić nam krzywdę złym spojrzeniem.
Prawdziwy Tropiciel Czarownic
„Czarownice z Manningtree” to powieść osnuta na prawdziwej historii Matthew Hopkinsa, jednego z najsłynniejszych w Wielkiej Brytanii łowców czarownic. Hopkins w ciągu zaledwie trzech lat działalności skazał na śmierć ponad 230 kobiet. Wyroki wydawał zwykle po przeprowadzeniu krótkiego „śledztwa” polegającego na torturowaniu podejrzanych i wymuszaniu na nich przyznania się wyimaginowanych win. Podejrzenie o czary mogło wzbudzić właściwie wszystko – ładny lub brzydki wygląd kobiety, jej ubóstwo, widoczne na ciele znamię bądź dowolny zarzut rzucony przez jednego z sąsiadów.
Underdown przeplata opowieść siostry Hopkinsa z autentycznymi dokumentami, jakie ten po sobie pozostawił. Każdy z nich przypomina dobitnie, że siedemnasty wiek zdecydowanie nie był czasem dobrym dla kobiet.
Można by westchnąć z ulgą, że czasy polowań na czarownice już dawno za nami. Tylko, czy aby na pewno?
„Czarownice z Manningtree”, Beth Underdown Wydawnictwo Prószyński i S-ka.