Członkowie zespołu Suede, choć zbliżają się do sześćdziesiątki, nadal mają w sobie coś ze zbuntowanych nastolatków. Udowadniają, że muzyka spod znaku post-punka i nowej fali z gotyckim sznytem nadal jest w modzie. Ich nowy, dziesiąty album zatytułowany „Antidepressants”, jest surowy, miejscami histerycznie niepokojący, ale przy tym niezwykle wciągający.
Tekst: Julia Staręga

Minione dwa lata to czas głośnych powrotów „jednych z większych” gitarowych gwiazd, które zdefiniowały pokolenie lat 90. Z nowym albumem niespodziewanie wyskoczyła grupa Pulp, a także starzy dobrzy The Cure, którzy na krążek „Songs of a Lost World” kazali czekać fanom 16 lat. Suede pojawili się zdecydowanie szybciej, bo po trzyletniej przerwie. Wiele wskazuje na to, że z właściwą im werwą spróbują powtórzyć sukces poprzedniej, wydanej w 2022 roku płyty „Autofiction”, która uplasowała się na 2. miejscu UK Albums Chart 2022. Teraz, gdy brytyjska scena rockowa znajduje się w blasku fleszy, wydaje się to bardziej prawdopodobne. Oczy fanów są coraz częściej zwrócone w jej kierunku, a powodów, by nie spuszczać jej z pola widzenia, wciąż zdaje się przybywać: koncertowa reaktywacja Oasis, nadchodząca jesienna trasa Radiohead czy rozpędzeni, znajdujący się obecnie w szczycie popularności Fontaines DC, to tylko niektóre z nich.
Post-punkowa finezja
„Antidepressants” to płyta, która mimo wiodącej tematyki (przemijanie, nieodżałowane stracone szanse, emocjonalne zranienie, ujarzmianie wewnętrznej frustracji) jest tą, przez którą się płynie z dużą dozą lekkości. Jej tempo wyznacza jednostajna, ciepło brzmiąca perkusja i dudniący po kątach bas. Jest naładowana melodyjnymi, czystymi riffami, które w połączeniu ze wspomnianym instrumentarium składają się na intensywną ścianę dźwięku, wysyconą emocjami do granic możliwości. I tak rytmiczna partia gitary, trzymająca w ryzach „Disintegrate”, wkręca się w uszy bez mała i z pełną mocą otwiera album. Tych kilka minut wystarczy, by poczuć, że obcuje się z materiałem przemyślanym i dopieszczonym w formie. Galopujący pochód na bębnach w „Criminal Ways” przyprawia o zawrót głowy, a nisko osadzony, oziębły riff w „Trance State” w istocie wprowadza w swoisty tytułowy stan zawieszenia „gdzieś pomiędzy”. Warto dodać, że falset Bretta Andersona odgrywa w każdym z utworów znaczącą rolę – dodaje dramatyzmu, na szczęście nieprzesadzonego. To nie rozmyte, dobiegające z oddali zawodzenie, a mocny, śpiewny wokal, zajmujący równorzędne miejsce w rzędzie z warstwą muzyczną.
Oczywiście, są na płycie również numery naznaczone tak pogodnie rozpierającą aurą, jak tylko to możliwe w ramach post-punkowej i nowofalowej estetyki: to m.in. „Dancing With Europeans” czy na swój sposób romantyczna ballada „June Rain” o utraconej miłości. Nawet tytułowy singiel, najbardziej post-punkowy ze wszystkich, przypominający dokonania zespołu Magazine, błyszczy w podniosłych refrenach jasnością.
„Antidepressants” nie jest płytą reformującą post-punkowe, gitarowe granie. W klasycznym rozumieniu ram gatunkowych jest ono jej motorem napędowym. To, co przeważa na plus, to finezja uwidaczniająca się pod postacią refleksyjnych, mrocznych tekstów oraz nieoczywistych aranżacji i ładnych melodii, które mimo ciężaru nie przytłaczają. Suede wypuścili solidny krążek, który – mam nadzieję – nie zostanie zapomniany w mnogości post-curtisowskich albumów.