Z udawaniem w łóżku nie ma co przesadzać. Okazuje się, że kobiety i mężczyźni są tak samo biegli w rozpoznawaniu fałszywej ekscytacji u stałych partnerów.
Grupa kanadyjskich psychologów wzięła pod lupę nasze zdolności do rozpoznawania sfingowanej ekscytacji seksualnej. Erin E. Fallis, Uzma Rechman i Christine Purdon z Uniwersytetu Waterloo w Ontario zbadali pary pozostające w stałym związku, ich zdolności z dziedziny komunikacji interpersonalnej oraz umiejętność rozpoznawania emocji. Zakładali, iż kobiety okażą się bardziej biegłe w sztuce trafnego interpretowania emocji partnera podczas miłosnych uniesień. Kilka wcześniejszych badań pokazało, iż panowie mają skłonność do przeceniania stopnia satysfakcji swoich kochanek. Kanadyjskie badanie przyniosło jednak zaskakujący rezultat.
Kochanie, nie udawaj!
Okazało się, że kobiety i mężczyźni tak samo trafnie rozpoznawali u stałych partnerów udawaną satysfakcję. W tych związkach, w których partnerzy są ze sobą długo, a seks bywa tematem rozmów, nie da się niczego zagrać na tyle skutecznie, by druga strona uwierzyła w to bez zastrzeżeń. Nawet, jeśli koloryzujemy nasze wrażenia z przekonaniem i w dobrej intencji, najczęściej by sprawić przyjemność partnerowi, ten w głębi ducha wie, jaka jest prawda. Mężczyźni potrafią przejrzeć intencje partnerki, choć rzadko to komunikują.
Tak samo, jak nie da się perfekcyjnie odegrać nieistniejącego orgazmu, tak i trudno ukryć brak satysfakcji w sypialni. Stały partner potrafi rozpoznać maskowane znudzenie czy niechęć tak samo trafnie, jak teatralny orgazm. Tylko nie zawsze o tym mówi. Na sporadyczne udawanie w sypialni wolimy przymknąć oko, rozmowę o notorycznym zwykle odwlekamy, bo wiemy, że to oznaka poważniejszego problemu i dyskusja nie będzie przyjemna.
Nie tylko orgazm
Zdaniem komentatorów kanadyjskich badań, wielu z nas wciąż udaje w łóżku, bo wychodzi z błędnego założenia, iż liczba orgazmów jest wyznacznikiem satysfakcji seksualnej. Tym czasem według seksuologów liczą się emocje – poczucie bliskości, zaufania, bezpieczeństwa i akceptacji, potwierdzenie wzajemnej atrakcyjności oraz kojące poczucie, iż osobie bliskiej zależy na dawaniu nam szczęścia. Jeśli pieszczoty skończą się orgazmem, to tym lepiej. Jeśli nie, cóż, może następnym razem? Oby bez nacisku na „osiągnięcia” oraz popisów na miarę laureatów „Złotej Maliny”.