Wakacyjna przygoda często oznacza upojny romans w atmosferze rajskiej plaży, kolorowych drinków i zachodów słońca. Coraz więcej kobiet decyduje się na namiętny seks z przypominającym księcia z bajki szarmanckim zalotnikiem. Najlepiej za granicą, bo tam – dzięki kompletnej anonimowości – nikt nikogo nie będzie oceniał. A o egzotycznego partnera bardzo łatwo, zwłaszcza gdy się ma pieniądze.

Dzisiejsze panie są odważne i świadome swoich potrzeb. Gdy zostaną porzucone przez kochanka nie rozpaczają, tylko szukają nowego. Wyćwiczone stadko barmanów, animatorów i kelnerów tylko czeka, by całować po rękach i obdarowywać prezentami samotne wczasowiczki. Co prawda to one płacą za tę iluzję miłości i czułości, ale niektóre przy okazji odzyskują wiarę w swoją kobiecość i atrakcyjność. Uprawiają seks na dachu hotelu albo w łódce na morzu. Robią szalone rzeczy, o których w Polsce nigdy by nie pomyślały ze strachu przed opinią otoczenia.


Dziewica rozgrzesza
Zagraniczne biura podróży ścigają się w organizowaniu tzw. różowych wyjazdów. Proponują m.in. „erotyczną Kubę”, „Tahiti w wersji topless”, „polowanie na żonę w Kolumbii” czy „pikantną Tajlandię”, gdzie za 20 euro szczuplutka Tajka posłusznie będzie spełniać przez cały dzień zachcianki swojego sponsora. Panowie – zanim zdecydują się na seksualne wakacje – mogą m.in. obejrzeć prawie 2 tys. zdjęć roznegliżowanych kobiet oraz w specjalnym chat roomie porozmawiać z klientami, którzy mają intymną wyprawę już za sobą.
Jednym z nowszych kierunków seksturystycznych jest Kenia. Uchodzi za mekkę dla spragnionych czułości osób starszych. Przyjeżdżają tam głównie rozwodnicy i emeryci w wieku od 45 do 65 lat. Podobno wielu wierzy w to, że seks z dziewicą leczy śmiertelne choroby, a zwłaszcza AIDS. Wybrzeże Mombasy nazywane jest przez miejscowych „drugimi Niemcami”, ponieważ oblegają je obywatele tego kraju. Starsze panie wynajmują tam młodych czarnoskórych chłopców nawet na trzy miesiące pobytu. Płacą za wszystko, utrzymując w ten sposób liczną rodzinę żigolaka.
Podobnie sprawa wygląda w Senegalu. Jeżdżą tam głównie Włoszki. Zachwalają nadzwyczajną sprawność seksualną czarnych mężczyzn. Wykorzystują Afrykańczyków, obiecując im małżeństwo, podróż do Europy lub pracę.
Niezwykle popularna wśród seksualnych turystów stała się ostatnio także Fortalezza, na północnym wschodzie Brazylii. Co roku przyjeżdża tam pół miliona cudzoziemców, głównie Włochów i Portugalczyków. Polki najczęściej wybierają Cypr, Tunezję, Turcję lub Egipt. Stworzyły nawet forum internetowe, na którym wymieniają się zdjęciami swoich wakacyjnych kawalerów.

Ciacho aż ślinka leci

Przystojny, wysportowany i ładnie opalony – tak najczęściej forumowiczki określają wymarzonego partnera. Internautka Katy zachwala m.in. boskich Cypryjczyków, bo „jest na kim oko zawiesić”, a Margarett poleca „syte towary z Turcji, ponieważ przy facetach z Tunezji to pikusie”. Tunezyjczykami zachwyca się jednak Bernadette, pisząc: „Chłopcy ciągle uśmiechnięci. Diametralnie różnią się od polskich ponuraków”. Aldona woli „czarne ciacha”. Według niej to „prawdziwi artyści w łóżku”. Radzi, by po przyjeździe na przykład do Kenii zorientować się, w którym zakątku plaży „prężą mięśnie młodzi chłopcy chętni do wynajęcia przez każdą białą kobietę”.
Na tym specyficznym targowisku kochanków najwięcej wpisów i fotografii dotyczy Egipcjan. Dziewczyny wymieniają się informacjami o przystojniakach zupełnie jakby kupowały ogiera. Beta na przykład tak tłumaczy, co widzi w arabskich facetach: „Nie są niscy, brzydcy i wąsaci. Mają zgrabne tyłeczki i bardzo ładne białe zęby. Spacer z takim osobnikiem pod pachą to jest coś”. Niestety bardzo często panie angażują się emocjonalnie, co prawie nigdy nie kończy się dobrze, bo przeważnie egipskim chłopcom zależy tylko na pieniądzach. Wie coś na ten temat Agnieszka. Ostrzega koleżanki przed Bobem z hotelu Roma: „Ubrałam go i dałam kasę na życie. Gdy wróciłam do kraju, zaczął szaleć. Przysyłał mi 20-30 SMS-ów dziennie. Straszył, że się zabije. Żądał tysiąca dolarów na lekarstwa dla chorej matki. I tak przez cztery miesiące. W końcu moje zauroczenie prysło, a jeździłam do niego kilka razy. Zawsze było bardzo miło – romantyczne wieczory, kolacje nad brzegiem morza, drobne prezenty. Wszystko za moją kasę”.

 

Bez prezerwatywy

Podobne przeżycia miała 35-letnia Małgorzata. Pierwszy raz wróciła z Egiptu zakochana po uszy w przystojnym barmanie. Dziś nazywa go wenerykiem-erotomanem. Jeździła do niego kilka razy, bo pięknie pisał do niej o miłości. Zawsze wynajmowała ten sam pokój w hotelu, w którym pracował. Za każdym razem spędzała z nim bajeczny miesiąc głównie w jedwabnej pościeli. Był doskonałym kochankiem. Nigdy nie miała lepszego. Wydawało jej się, że wreszcie znalazła idealnego partnera. Romantycznego, delikatnego i doskonałego w łóżku. Przez zauroczenie nie zwracała w ogóle uwagi na pieniądze. A płaciła dosłownie za wszystko. Nawet za prezerwatywy. Wystawiał rękę po pieniądze, tłumacząc: „Akurat nie mam drobnych”. Potem był bardziej odważny w swoim żebractwie. Prosił o całkiem spore kwoty na rzekome leczenie ojca lub siostry. Małgorzata na początku wierzyła w te historie. W końcu była z nim zaręczona. Nosiła na placu pierścionek, za który sama zapłaciła. Wtedy nie było to dla niej istotne. Czuła się jak księżniczka, bo oblubieniec na każdym kroku szeptał jej czułe słówka. W sypialni spełniał jej każde życzenie. W Polsce nigdy nikt jej tak nie traktował. Bardzo pragnęła poznać rodzinę ukochanego i zaplanować wspólne życie. Namiętność jednak zaślepiła ją boleśnie. Podczas jednej z ostatnich nocy zgodziła się na stosunek bez prezerwatywy. Kilka tygodni później, już Polsce, okazało się, że zaraził ją chorobą weneryczną. Powiedziała mu o tym przez telefon, prosząc o wyjaśnienia. Coś mamrotał pod nosem, w końcu rzucił słuchawką. Tylko ona w tym związku była wierna. Szybko to do niej dotarło. Jednak tęsknota za czułością prędko nie mija, więc Małgorzata pojechała do Egiptu, aby sprawdzić swojego kochanka. Od jego kolegi z pracy dowiedziała się, że ma żonę i trójkę dzieci. W hotelu uchodzi za faceta, którego każda biała kobieta może wynająć na godziny. Nie gardzi nawet starszymi paniami.


Radosław Utnik, psycholog i seksuolog. Dlaczego jeździmy po seks na wakacje?
W naszej kulturze nie jest przyjęte występowanie wprost z propozycją erotyczną, zwłaszcza na początku znajomości. Ludzie wypracowali cały szereg zachowań będących swego rodzaju kodem, językiem, przez który mówią sobie: mam na ciebie ochotę. Są to znaki niejednoznaczne: uśmiechy, dwuznaczne słowa, zaproszenie na drinka, słuchanie muzyki w prywatnym mieszkaniu lub w pokoju hotelowym, przytulanie się w tańcu. Żaden z tych gestów sam w sobie nie stanowi propozycji współżycia, ale nagromadzenie wielu z nich w krótkim czasie oznacza zaproszenie do kontynuacji tych swoistych negocjacji. Jednocześnie zazwyczaj żadna ze stron nie jest pewna, czy chodzi o jednorazowy kontakt seksualny bez zaangażowania emocjonalnego, o kilkumiesięczny romans na boku czy też może o nowy, poważnie zapowiadający się związek. Do tego, aby rozpoznać rodzaj zaproszenia potrzeba trochę więcej czasu. Jednocześnie, podejmując kontakty w miejscu zamieszkania ryzykujemy, że nowy partner czy partnerka stanie się natarczywy, zażąda kontynuacji kontaktów znacznie przewyższających nasze oczekiwania, co może skutkować zarówno zamieszaniem w życiu osobistym, jak też zawodowym (telefony do pracy, śledzenie, wyczekiwanie przed firmą lub domem, natarczywe posyłanie kwiatów itp.) Zupełnie inaczej jest na wyjeździe. Tam od początku jest jasne, że przebywamy w danej miejscowości tylko przez kilka lub kilkanaście dni. Potencjalni partnerzy czy partnerki są tego też świadomi. Jeśli wchodzą w taki kontakt – obie strony mają jasność, że ich relacja potrwa niedługo – tylko tyle, ile czasu jesteśmy w danej miejscowości. Nie zagraża to destabilizacji czy zmianie dotychczasowego trybu życia. Zyskujemy zaś nowe doświadczenia z kimś znacząco odmiennym od dotychczasowych partnerów. O ile w związkach długoterminowych dobieramy się na zasadzie podobieństw, gdyż to właśnie one są płaszczyzną, na której możemy ułożyć sobie życie (partnerzy po prostu muszą mieć o czym rozmawiać i fascynować się sobą nie tylko erotycznie), to w związkach przelotnych pociągająca jest odmienność. Jednak ta fascynacja szybko mija. O ile przygoda erotyczna z nieznajomym innej rasy lub człowiekiem w zupełnie innym wieku może być przyjemna, to na dłuższą metę zazwyczaj okazuje się, że para nie za bardzo ma ze sobą o czym porozmawiać: partnerzy wychowani zostali w zupełnie różnych okolicznościach, mają wpojone inne normy społeczno-kulturowe. Dlatego też romanse na wczasach czy w delegacjach zdarzają się często, ale tylko bardzo niewiele z nich ma szansę na przeobrażenie się w trwały związek.Tekst: Grażyna Kojro
3 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.