Sztuka kochania – sztuka wyboru
Kultowa książka Michaliny Wisłockiej „Sztuka kochania” przez lata prowadziła naszych rodziców (jak i niektóre z nas) po meandrach życia seksualnego. W wielu polskich domach jej zaczytany, zawilgły i poszarpany egzemplarz tkwi ukryty gdzieś wstydliwie między Biblią a książką kucharską. Wisłocka, seksuolog i ginekolog, stała się pionierem rewolucji seksualnej w naszym kraju.
Przebudzenie nastąpiło w 1976 r. Za oceanem już od dobrych dziesięciu lat odurzona haszyszem i zaprawiona pigułką antykoncepcyjną młodzież kochała się radośnie z kim popadnie i tarzała nago w woodstockim błocie. U nas dominujący obrazek stanowiły raczej zmęczone kobiety w chuścinach stojące w kilometrowych kolejkach. Wiedza o antykoncepcji praktycznie nie istniała. Porównajcie sobie daty ślubów z datami narodzin pierwszych dzieci w waszych rodzinach, a uzyskacie przyczynę zawierania wielu małżeństw. Przypadkowe zbliżenia miały swoje konsekwencje na całe życie. Swoiście pojmowana moralność sprawiała, że nagle dwoje ludzi, których nie łączyło nic oprócz dziecka zmuszonych było ad hoc budować związek. Porady Wisłockiej kierowane są właśnie do takich osób.
Zburzenie Bastylii wciąż przed nami
Jak pisze autorka „Sztuki kochania” w początkach lat 60-tych XX w. ok. 70% kobiet w Polsce deklarowało niechęć do seksu. Wynikało to zarówno z braku edukacji seksualnej, jak i z konieczności dzielenia życia intymnego z niemal zupełnie obcym człowiekiem. Wisłocka przytacza listy kobiet, które nie wierzą w istnienie żeńskiego temperamentu seksualnego. „Dają” mężowi, żeby „nie chodził po ludziach” i „nie robił se na boku”. Seks to dla nich przykry obowiązek, narzucony kobiecie przez Boga. Taka postawa ze strony męża i żony prowadziła do tego, że współżycie zamieniało się właściwie w gwałt małżeński. Ona, zmęczona, leżała jak kłoda na łóżku starając się myśleć o jutrzejszych zakupach, a on tymczasem „robił swoje”. Na szczęście już dziesięć lat później popularyzacja wiedzy o seksie wpłynęła na znaczną poprawę sytuacji – według Wisłockiej „jedynie” 34% Polek należało w latach 70-tych do „oziębłych lub niepobudliwych”.
Dziś prof. Lew-Starowicz cytuje na stronie internetowej resmedica.pl statystyki mówiące o 11% kobiet nie przeżywających orgazmu. Ale obecność orgazmu nie świadczy jeszcze przecież o czerpaniu przyjemności z seksu. Joan Sewell w książce „Wolałabym zjeść czekoladę” (wydawnictwo Świat Książki) wyznaje, że sporadycznie pojawiający się orgazm wcale nie stanowi dla niej zachęty do uprawiania miłości ze swoim mężem. Wręcz przeciwnie – nie lubi tego robić, seks oralny uważa za odrażający, szczytujący mężczyzna wydaje jej się śmieszny, a ona sama musi zmuszać się do zbliżeń wiedząc, że tylko w ten sposób może uratować swoje małżeństwo.
Podobnie postrzega seks Aneta, 27 lat, absolwentka polonistyki. Właśnie szykuje się do ślubu ze swoim chłopakiem, którego poznała jeszcze na studiach. Wprawdzie początkowo Damian wydawał jej się „obciachowy”, ale w końcu zdecydowała się na związek z nim, bo „lepszy taki niż żaden”. Seks z Damianem w ogóle jej nie pociąga, uważa to za swój niemiły obowiązek.
Nieco inną historię opowiada Agnieszka, 26 lat, absolwentka historii: „Gdy poznałam Mariusza, świetnie się dogadywaliśmy, również w łóżku. Ale po roku związku on chyba poczuł się zbyt pewnie i przestał dbać o moją przyjemność. Zaczął mnie poniżać, naśmiewał się ze mnie, żądał seksu, gdy ja go nie chciałam.” Gdy Agnieszka wyszła za mąż za Mariusza, sytuacja jeszcze się pogorszyła. Zapytana, czemu pomimo takich problemów w związku zdecydowała sie na ślub, odpowiada: „Wiedziałam, że już nikt lepszy mi się nie trafi…”
„Udane małżeństwa”
Historie tych dwóch dziewczyn pokazują, że toksyczne relacje w małżeństwie to nie domena tzw. „nizin społecznych”. Obie bohaterki naszego tekstu mają wyższe wykształcenie, świetnie radziły sobie na studiach, a obecnie w pracy. A jednak na własne życzenie weszły na równię pochyłą. Agnieszka, niegdyś bardzo atrakcyjna i radosna dziewczyna, obecnie niknie w oczach. Aneta zerwała kontakty ze wszystkimi znajomymi ze studiów, bo wstydzi się narzeczonego, z którego sama niegdyś się wyśmiewała. A zatem w dobie rzekomej emancypacji seksualnej książka Wisłockiej wciąż nie traci na aktualności. Trzeba jednak pamiętać, że pisana była w naprawdę pionierskich czasach i niektóre proponowane przez nią rozwiązania są już obecnie nie do przyjęcia. Wisłocka akceptuje podporządkowanie żony mężowi, a przetrwanie małżeństwa traktuje priorytetowo. Pisząc o sytuacji, w której partner ma znacznie większe libido niż partnerka, konstatuje: „Oczywiście wiele poświęcenia z jej strony, a kultury i zrozumienia ze strony partnera mogą dać w efekcie udane małżeństwo. Jest to jednak ognisko zapalne, które może powodować konflikty.” Słowo „poświęcenie” w kontekście uprawiania miłości brzmi w dzisiejszych czasach jak zgrzyt widelcem po szkle. W jaki sposób poświęcenie kobiety w łóżku może zaowocować udanym małżeństwem? Udanym dla kogo? Chyba dla krewnych i znajomych, którzy podczas świąt widząc przysłowiowych już w Polsce Grażynkę i Rysia otoczonych gromadką dzieci mogą powiedzieć z aprobatą: „No proszę, jakie udane małżeństwo!” Tylko że Grażynka brzydzi się Rysiem, który nocą po kryjomu wymyka się do komputera, żeby onanizować się przy zdjęciach porno. Uważa, że jej mężem rządzą niskie popędy, że umie myśleć tylko o seksie i że jest to godne pogardy. Z kolei Rysio wie, co o nim sądzi żona i czyni go to nieszczęśliwym. Wolałby kochać się z nią zamiast z Jenną Jameson, ale u Grażynki jest brak ochoty na seks. Wprawdzie w pierwszych latach małżeństwa czasem go uprawiali (stąd gromadka dzieci), jednak Rysio chyba za bardzo naciskał i sfrustrowana Grażynka zaczęła każde zbliżenie postrzegać jako ogromny stres. W końcu bez owijania w bawełnę odrzuciła Rysia. Przestali się nawet przytulać, bo dla niego jest to zbyt męczące – czuje wtedy pożądanie, którego nie może rozładować. Jemu brakuje seksu, jej emocjonalnej bliskości. Dzieci nigdy nie widzą, żeby rodzice okazywali sobie czułość i wychowują się w poczuciu, że dotyk i pocałunki to coś niedobrego i wstydliwego. Już wkrótce zaczną dorastać – jak taka atmosfera w domu wpłynie na ich związki w dorosłym życiu? Niemniej jednak tak na oko, dla sąsiadów, Grażynka i Rysio to naprawdę bardzo udane małżeństwo. Wspaniała rodzina.
Do szczęścia pod prąd
Sama Wisłocka pisze, że zawsze ostrzega przyszłych małżonków, „aby zwracali pilnie uwagę na jakość temperamentu partnera”. Nie precyzuje jednak wprost, jak tę uwagę zwracać. Tymczasem trudno sobie wyobrazić, by trzy razy w tygodniu podczas kilkugodzinnej randki dało się na podstawie sprężystości kroku określić, jak energiczny będzie nasz partner w łóżku. Niestety, jedyny sposób na przekonanie się o jego walorach to uprawianie seksu przedmałżeńskiego. Autorka niniejszego tekstu uczęszczała przed ślubem na nauki przedmałżeńskie i wie doskonale, że taki seks to samo zło. Ksiądz wyjaśnił nam, że pary nie mieszkające ze sobą przed ślubem tworzą później bardziej udane małżeństwa niż te, które, jak to mówią, „chcą się sprawdzić”. Wiemy już, co to „udane małżeństwo”. Ten frazes zaczyna tchnąć jakąś upiornością, od której ciarki chodzą po plecach. Jeżeli nie chcemy „udanego małżeństwa” ale Udane Małżeństwo, musimy sprawdzić, czy jesteśmy seksualnie dopasowani. I tu nie wystarczy trzy razy wymknąć się do łazienki na imprezie. Tu trzeba przez wiele miesięcy budzić się obok siebie. Trzeba doprowadzić do takiej sytuacji, w której obnażymy nasz prawdziwy temperament, przestaniemy udawać, pozbędziemy się kompleksów.
Obecnie młodzi Polacy, zwłaszcza w większych miastach mają szansę żyć w ten sposób, nie narażając się na ostracyzm. Większy liberalizm obyczajowy plus ogólnodostępna antykoncepcja i edukacja seksualna dają nam szansę na dokonywanie świadomych wyborów, mogących zaowocować szczęściem rodzinnym i zdrową atmosferą w domu. Niestety mimo to wciąż mnóstwo czytelniczek będzie sięgać po książkę Wisłockiej nie w celu poznania nowych technik erotycznych (jeden numer „Cosmopolitan” podaje ich więcej niż ten słusznych rozmiarów tom), ale by ratować swoje małżeństwa. To kobiety, które tak jak Aneta i Agnieszka na własnych nogach przywędrowały nad krawędź przepaści. Ale czy na pewno tylko na własnych? Można przypuszczać, że ktoś je jednak popychał. Tak jak w wierszyku o rzepce, tylko na odwrót: Anetę pchała nieszczęśliwa w związku matka, matkę – niewyżyty ojciec, ojca – konserwatywny dziadek, dziadka – cała wioska, wioskę – niedouczony ksiądz, księdza – ukrywający skłonności homoseksualne zwierzchnik, zwierzchnika – jego nieszczęśliwa matka i tak wszyscy siłą bezwładu toczyli się.
Tekst: JM