Nie ma odpowiedniego wieku na miłość, ona może przytrafić się na każdym etapie życia. W dodatku zasada, według której tylko pary równolatków mają największe szanse na szczęście, odchodzi lamusa. Coraz częściej wiążą się ze sobą ludzie podzieleni sporą różnicą wieku. I choć model „dziewczyna plus starszy facet” nikogo nie dziwi, to jednak układ dojrzała kobieta z młodszym o 10 lat towarzyszem często uznawany jest za egzotyczny. Na szczęście to się powoli zmienia. Dziś łatwiej zrozumieć, że mający kilkanaście lat mniej od partnerki mężczyzna może doskonale ożywić jej dotychczasowe życie towarzyskie i seksualne. Pod jednym warunkiem – musi ich łączyć silna więź psychiczna, dzięki której łatwo pokonają dzielące ich bariery. Bez tego uczucia znajomość – po krótkiej, erotycznej euforii – zamienić sie może w gorzką rozgrywkę. O tym, jak bardzo trzeba się starać, by uniknąć rozczarowania w takiej relacji, opowiadają trzy kobiety.
Katarzyna, 36 lat, uprawia wolny zawód. Mąż (13 lat młodszy) wyganiał ją z sypialni.
Zawsze miałam młodszych partnerów. Nie wiem dlaczego, ale chyba lepiej im się ze mną poznawało świat. Z Darkiem (23 lata) poznała mnie koleżanka. Przerażała mnie zbyt duża różnica wieku między nami, ale i tak po dwóch miesiącach znajomości zgodziłam się zamieszkać z nim i z jego matką. Ujął mnie tym, jak o nią dbał: sprzątał, gotował i prał. Zawsze powtarzał, że rodzina jest dla niego najważniejsza. Myślałam: „Porządny gość”. Na początku nie martwiłam się jego wybuchami złości. Był cholerykiem. Urządzał awantury z powodu źle postawionej szklanki. Wybaczałam i broniłam go. Może nawet trochę mu „matkowałam”. Potrafił być szalenie czarujący. Któregoś dnia przygotował nam romantyczną kąpiel przy świecach i poprosił mnie o rękę. Zgodziłam się, bo czułam, jakie to dla niego ważne. Wiedziałam, że nie możemy mieć szybko dzieci, ponieważ Darek – zanim dorośnie do takiej decyzji – musi się wyszaleć. I robił to. Na wieczorze kawalerskim całą noc zabawiał się z dziewczynami w klubie. Tymczasem mój panieński trwał dwie godziny.
Po weselu wszystko zaczęło się psuć. W nasze życie małżeńskie wkroczył Stefan – przyjaciel męża. W kilka dni przehulali nasz ślubny prezent – 30 tys. zł. Darek spędzał ze Stefanem każdą wolną chwilę. Miał ich sporo, bo nie pracował ani nie studiował. Za pieniądze matki kupował koledze prezenty i płacił za niego w klubach i kasynach, a Stefan wciąż powtarzał Darkowi: „Jesteś młody, po co ci żona?”. Bawili się jak mali chłopcy. Mąż zaczął szpanować, zmienił jeepa na mustanga, zaczął spotykać się z 26-letnią menedżerką jednego z warszawskich klubów. Nie przeszkadzało mu to, że wcześniej była kochanką Stefana. Zdradzał mnie z nią, a ja siedziałam w domu i płakałam. O seksie w ogóle nie było mowy, zniknął z naszego życia. Wcześniej też nam nie wychodziło za dobrze, bo mój mąż znał tylko jedną pozycję. Poza tym zachowywał się jak despota – nie mogliśmy się kochać na przykład o czwartej rano, tylko o wyznaczonych przez niego porach i dniach. W końcu zaczął wyganiać mnie z sypialni, twierdząc że śmierdzę i on nie może przez to spać. Dbałam o siebie, stroiłam się, nawet po domu chodziłam na obcasach, ale i tak – za namową Stefana – nazywał mnie „głupią, starą krową”. Jestem przystojną kobietą. Mężczyźni oglądają się za mną na ulicy, ale przez jego traktowanie nabawiłam się kompleksów. Mąż chodził po mieście i żalił się ludziom: „Moja 26-letnia dziewczyna jest taka fajna, a żona wygląda jak kluska”.
Dzisiaj jesteśmy w trakcie rozwodu. Darek w sądzie opowiada, że się źle prowadzę, a jego kochanka to potwierdza. Domaga się też, żebym zwróciła mu kota, którego podarował mi na gwiazdkę. Na razie jestem psychicznie wykończona, ale za parę lat to on – gdy dojrzeje – będzie się tak czuł. Bo przyjdzie do mnie na kolanach, a ja go poślę do diabła.
Inga, 27 lat, pedagog resocjalizacyjny. Jej chłopak (6 lat młodszy) przestraszył się zaangażowania emocjonalnego.
Rozstałam się z chłopakiem, z którym planowałam wspólne życie. Czułam się jak rozbita na najdrobniejsze kawałki szyba. Na szczęście pojawił się Michał – wcześniej zwykły znajomy. Proponował wspólne spacery i rozśmieszał mnie. Okazał się aniołem, zaczęliśmy spotykać się coraz częściej. Po pierwszym pocałunku wszystko jakby potoczyło się samo. Znajomi brali nas za dobrych kolegów. Nie chcieliśmy, aby ktoś wiedział o tym, co nas łączy. To był nasz mały świat. Nie mogę nazwać tego związkiem, ale układem bez zobowiązań też nie. Zawsze śmiałam się z niego, że jest pierwszym gówniarzem, który mi zaimponował. Nie wiem, co w sobie miał, ale to coś niesamowicie mnie pociągało. Zero dziecinności jak u niektórych jego rówieśników. Mój wygląd (nie mam wymiarów modelki, ale za to mężczyznom podobają się moje oczy) nie był dla niego do końca istotny. Cenił we mnie dojrzałość, poczucie humoru i oryginalność. Podarował mi chwile, dzięki którym ja – wtedy 24-letnia „stara baba” – czułam się jak nastolatka z motylami w brzuchu. Wiedziałam, że jestem dla niego bardzo ważna. To wszystko dał mi 18-letni szczeniak. Niby niewielka różnica wieku, ale jednak była między nami przepaść. Ja kończyłam studia i chciałam założyć rodzinę. On dopiero zaczynał dorosłe życie. Wstydził się rozmawiać ze mną o seksie. Martwił się brakiem doświadczenia, ale pomogłam mu przezwyciężyć tę blokadę. Można powiedzieć, że wprowadziłam go w intymny świat, a on okazał się pojętnym uczniem. Przed rozpoczęciem współżycia kazałam mu się zastanowić, czy jest na to gotowy. Na początku musieliśmy pokonać kilka trudności, ale gdy nam się to udało, było cudownie. Niejeden szczyt razem zdobyliśmy. Niestety pewnego dnia bajka się skończyła – mój wybranek zaczął mnie unikać. Podczas przypadkowych spotkań na ulicy czy w autobusie udawał, że mnie nie zna. Nie wiedziałam, co się dzieje. Dopiero po roku odważyłam się go wprost o to zapytać. Przeprosił mnie za milczenie i obiecał kiedyś mi je wytłumaczyć. Zrobił to rok później. Powiedział, że udawał obcego, bo bał się zakochać. Nie wiedział też, czy ja będę potrafiła pokochać jego. Potem wysłał mi pożegnalnego SMS-a: „Chciałbym, aby tamte dni wróciły, ale nie wiem, czy potrafię to udźwignąć”.
Dziś mamy super relacje, ale każde z nas prowadzi swoje życie. Dla mnie – perfekcjonistki i realistki z zasadami – te kilka miesięcy były totalnym szaleństwem, którego za nic w świecie nie chciałabym cofnąć.
Ewa, 45 lat, ekonomistka. Partner (15 lat mlodszy) bardzo stara się zaspokoić jej seksualne pragnienia.
Po rozwodzie długo z nikim się nie spotykałam. Uznałam, że już nigdy nikogo ciekawego nie poznam. Życie snuło mi się leniwie według schematu: w dzień praca, a wieczorem – telewizor lub aerobik w osiedlowym klubie. Rok temu, w dzień św. Walentego, coś się zmieniło. Pierwszy raz w życiu dostałam tzw. walentynkę – przed moim komputerem leżały czekoladki z liścikiem: „Smacznego, damo mego serca”. Rozbawiło mnie to, bo nie miałam pojęcia, kto mi zrobił niespodziankę. Dopiero kilka dni później mój adorator Jarek przyznał się do tej miłej zaczepki. Pracował w naszym biurze od kilku lat. Kłanialiśmy się sobie, ale nigdy dłużej z nim nie rozmawiałam. Wiedziałam, że ma 30 lat i jest kawalerem. Gdy niezdarnie – chyba się wstydził – zaprosił mnie do kina, nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Język mi się plątał, usiłowałam coś wydukać. Przerwał moją męczarnię. Rzucił: „O 20.00 przed wejściem” i poszedł. Całe popołudnie usiłowałam wybrać najlepszy strój na tę randkę. Żakiety i kostiumy wydały mi się nagle jakieś starcze. Rozgrzebałam część szafy z dawno nieużywanymi rzeczami. Znalazłam stare dżinsy i wcisnęłam się w nie. Strasznie się bałam dzielącej nas różnicy wieku. Nie chciałam, żeby się mnie wstydził. Ale nie zastanawiałam się, dlaczego mnie sobie upatrzył, tylko cieszyłam się tym. W końcu to była moja pierwsza randka od kilkunastu miesięcy! Niewiele się jednak na niej o Jarku dowiedziałam – po filmie wymieniliśmy kilka opinii na temat seansu i odwiózł mnie do domu. W następnych dniach byliśmy jeszcze parę razy w kinie i w końcu pierwszy raz mnie pocałował. Wtedy jakby hamulce puściły i zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Okazało się, że mamy wiele wspólnych zainteresowań. Zaczęliśmy chodzić razem na kręgle i jeździć quadami. Świetnie się bawiliśmy, nie zastanawiając się do czego nas to doprowadzi. Nie przejmowaliśmy się ciekawskimi spojrzeniami obcych ludzi. Gdy bileterka wzięła nas za matkę i syna – roześmialiśmy się jej w twarz. Jednak w pracy udawaliśmy, że nic nas nie łączy.
Pierwszy seks szalenie mnie zaskoczył. Jarek wypytywał o moje ulubione pozycje i co chwilę „sprawdzał”, czy jest mi dobrze. Tak bardzo chciał mnie zadowolić, że aż mi się głupio zrobiło. Nigdy nikt mnie tak nie traktował, dlatego odwdzięczyłam się mu tym samym. Tak zaczęliśmy się uczyć własnych ciał i do dziś przeżywamy cudowne, erotyczne uniesienia. Spędzamy ze sobą mnóstwo czasu, jeździmy w góry. Ale w pracy nadal udajemy tylko znajomych. Nie wiem, jak to się skończy. Marzę o tym, żeby razem zamieszkać, ale nie chcę go spłoszyć taką propozycją. Czekam na jego ruch. Jestem dobrej myśli, bo czuję, że łączy nas coś więcej niż seks.
Dlaczego kobiety decydują się na młodszych od siebie mężczyzn?
O opinię zapytaliśmy psycholog Annę Kossak. Z raportu „Seksualność Polaków”, wykonanego przez agencję badania rynku SMG/KRC, wynika, że co piąta Polka powyżej 25 lat związana jest z młodszym partnerem. Najczęściej występująca różnica wieku to 2–4 lata w przypadku kobiet młodszych. Kobiety dojrzałe (więcej niż 40 lat) – wiążą się z natomiast z mężczyznami jeszcze młodszymi, bo o 10 lat i więcej. Tzw. nietypowe związki zdarzały się w każdej epoce, ale kiedyś nie było na nie społecznego przyzwolenia. Dzisiaj kobiety są świadome swojej wartości, aktywne zawodowo, nie wstydzą się swoich potrzeb i dbają o siebie. Dojrzałe trzydziesto-, czterdziestolatki po rozpadzie „normalnego” związku nie szukają kogoś, kto weźmie za nie odpowiedzialność, lecz partnera. Wybierają młodszego, bo nie ma kłopotliwych przyzwyczajeń (a jeśli nawet, to łatwiej je zlikwidować), jest chętny życia i zachwyca się doświadczeniem, mądrością oraz czułością starszej partnerki. Ona wie, co i jak robić, by miłość nie zwiędła. Jest stabilniejsza emocjonalnie niż dwudziestoparolatka, docenia walory życia, nie zwraca uwagi na nieistotne drobiazgi. Z większą świadomością obdarza i poddaje się przyjemnościom. To fascynuje młodszego partnera. Czuje się dopieszczony i kochany. Nie chce tego stracić, więc się stara. Dla pań, najczęściej po nieudanych próbach w układzie „zwyczajnym”, nieznajdujących standardowego partnera, który spełniłby ich oczekiwania, taka alternatywa jest bardzo interesująca i dobrze rokuje.
W miłości data urodzenia nie ma znaczenia, szczególnie że modne stało się dojrzałe macierzyństwo. Poza tym, w dobie rozwiniętej kosmetologii pani powyżej czterdziestki potrafi lepiej wyglądać, mieć lepszą cerę i figurę niż udręczona macierzyństwem dwudziestoparolatka. Czasami przeszkodą bywają różne oczekiwania wobec życia codziennego, ale to zdarza się także w związkach tradycyjnych. Rezygnacja ze szczęścia ze względu na wątpliwości natury obyczajowej prowadzić może do trwałego poczucia straconej szansy. A rodzina i znajomi? Dla życzliwych najważniejsze jest nasze dobre samopoczucie, a z nieżyczliwymi nie warto się zadawać.
tekst: Grażyna Kuryłło