Wyobraź sobie poród pośladkowy w warunkach domowych. Życie dziecka i matki uzależnione od umiejętności położnej, która pracuje za „Bóg zapłać”. Jeszcze niedawno taka scena nikogo nie dziwiła.
Tekst: Sylwia Skorstad
Zmarła w 2011 roku angielska pisarka Jennifer Worth w młodości pracowała jako położna w biednej dzielnicy Londynu zwanej East End. Jako dojrzała kobieta wydała wspomnienia z tamtego okresu, a książka szybko zyskała rozgłos. Na jej podstawie powstał serial. Sukces zachęcił Worth do dalszej pracy i spisania kolejnych tomów wspomnień. Chociaż proza byłej położnej nie szczędzi czytelnikom przykrych szczegółów medycznych, wszędzie tam, gdzie wydano tłumaczenia powieści, kobiety nie mogły się od niej oderwać. Jeden z powodów to jasny komunikat – nieważne, w jakim szpitalu rodziłaś, wiedz, że w porównaniu ze swoją babką jesteś prawdziwą szczęściarą.
Wpędzone w tarapaty
Akcja powieści toczy się w latach pięćdziesiątych XX-go wieku. Tak niedawno, a ma się wrażenie, że opisywane przez autorkę wydarzenia miały miejsce co najmniej 300 lat temu. W odwiedzanych przez położną kamienicach przemoc domowa jest na porządku dziennym. Status kobiet jest tak samo niski jak status dzieci, w wielu rodzinach mężowie pełnią władzę absolutną. Szósty poród w wieku dwudziestu pięciu lat to dla mieszkanki East End nic niezwykłego. Okres połogu, w którym zalecano dużo odpoczynku, bywał dla nich jedynym w roku momentem wytchnienia od ciężkiej pracy.
Jednak bohaterowie „Zawołajcie położną” nie narzekają na swój los. Pacjentki siostry Jenny są optymistkami. Bywają niezdyscyplinowane, niewykształcone, nieświadome swoich praw albo niezdolne do identyfikowania zagrożeń, ale wiele z nich cechuje życzliwość. W East End ludzie muszą trzymać się razem, by przetrwać. Kiedy przychodzi do porodu, zaciskają zęby. Dają sobie radę bez aparatury medycznej, znieczulenia, nowych generacji leków. Nie mają innego wyjścia.
Pisząc, Jennifer Worth używa określeń rodem z innej epoki. Wiele z nich brzmi dziś niepoprawnie politycznie. Kiedy na przykład chce powiedzieć, że mężczyzna miał romans z kobietą, który zaowocował ciążą, pisze, że „wpędził ją w tarapaty”. Dla niej cud narodzin jest nierozłączny z bólem narodzin.
„Zawołajcie położną” to niewypowiedziana wprost pochwała kobiecości. Choć Jennifer Worth jest oszczędna w prawieniu komplementów i opisuje wszystko bez sentymentów, potrafi oddać niezwykły hart ducha swoich bohaterek. Nie widać go na pierwszy rzut oka, trzeba przyglądać się dłużej, czasem przez całe miesiące. Wtedy widać go jak na dłoni. Poświęcenie i profesjonalizm sióstr zakonnych specjalizujących się w położnictwie dla ubogich. Cichy upór nieforemnej kandydatki na położną, która uczy się jeździć na rowerze i cierpliwie znosi drwiny. Pokora wobec losu kobiet skazanych na wielogodzinny poród. Radość świeżo upieczonych matek. Miłość, która pomaga zadbać o gromadkę dzieci, kiedy brakuje sił. To wszystko imponowało autorce i może zaimponować nam, współczesnym czytelniczkom.
Powieść Jennifer Worth odkłada się z poczuciem ulgi. Że żyjemy w lepszych czasach. Nasz komfort w najtrudniejszych momentach życia nie zależy już tylko od zasobności portfela męża albo szczęścia (na prowincji trudno było znaleźć miłosierne siostry położne). Możemy liczyć na profesjonalną pomoc. Choć przed rodzimą służbą zdrowia jest jeszcze sporo do zrobienia, lektura wspomnień położnej sprzed 60 lat pozwala zrozumieć, jak wielki krok w przód już zrobiliśmy. Całe szczęście!
„Zawołajcie położną”, Jennifer Worth, Wydawnictwo Literackie