Nie dajcie się zwieść tytułowi. Z Wiesława Michnikowskiego jest taki sam tani drań, jak na przykład z George’a Clooney’a brzydal.
Tekst: Sylwia Skorstad
Wiesław Michnikowski nie był w ostatnich latach aktywny zawodowo ani towarzysko. Próżno go szukać w magazynach plotkarskich i wypatrywać na fotorelacjach z premier filmowych. Od jakiegoś czasu nie udzielał wywiadów i nie komentował bieżących wydarzeń. Tym większa gratką dla wielbicieli jego talentu jest jego wydany w formie książkowej wywiad rzeka z synem Marcinem. To dialog uporządkowany, w którym panowie trzymają się chronologii i umiejętnie oddzielają wątki zawodowe od prywatnych.
Jak Wiesław został aktorem
Michnikowski nie marzył o aktorstwie, a na scenie zaczął występować trochę przez przypadek. Tuż po wojnie wyjechał do Lublina. Tam akurat było zapotrzebowanie na ludzi kultury, więc można powiedzieć, że to aktorstwo wybrało jego. Zaczynał w Teatrze Domu Żołnierza i szybko zaczął zbierać entuzjastyczne recenzje.
„Podczas spektaklu może stać się wszystko i to jest pasjonujące” – wspomina aktor i przytacza na potwierdzenie wiele przykładów. Jego opowieści o karierze teatralnej pełne są anegdot o tym, co działo się za kulisami, a czasem i na scenie, na oczach widzów. A to ktoś nalał koledze wody do butów, a on niezrażony grał dzielnie swoją rolę, a to ktoś do sceny pojedynku ukrył pod ubraniem metalowy talerz, który podczas uderzenia wydał niespodziewanie głośny dźwięk słyszalny na całej sali.
Michnikowski też robił kolegom kawały, czasem bardzo wyrafinowane i wymagające przygotowań. Na przykład pojawiając się znienacka w spektaklu, w którym miało go nie być, zaszczepił w koledze niepokojące pytanie, czy aby jest przy zdrowych zmysłach. Bywało też, że rozśmieszał jednym grymasem twarzy albo kiwnięciem palcem w bucie. Jak Annę Seniuk, która dopiero rozpoczynała karierę i łatwo ją było doprowadzić do wybuchu śmiechu.
Zrób kabaret, po prostu zrób kabaret
„Na kilka godzin, codzienne troski, sprawy zostawiało się za drzwiami teatru, zapominało o nich. W każdej sztuce, niczym w dziecięcej zabawie, człowiek przenosi się do zupełnie innego, często nierealnego świata. Ta praca daje naprawdę dużo radości” – wspomina Wiesław Michnikowski. Rozdział jego życia związany z występami kabaretowymi jest tego wyśmienitym przykładem. Czyta się ten fragment biografii z myślą „to były czasy!”. Trochę jak bajkę. Odnosi się wrażenie, że wystarczyło mieć dobry pomysł na kabaretowy show i już publiczność waliła drzwiami i oknami, już sprzedawano bilety na zagraniczne turnee, już spływały propozycje z całego świata. Można było zarobić może nie miliony, ale tysiące, bo w trudnych czasach publiczność była niezwykle spragniona rozrywki. Tak to przynajmniej opisuje gwiazda Kabaretu Starszych Panów – jakby na świecie nie było nic prostszego niż stworzyć taki zestaw skeczów i piosenek, by ludzie ustawiali się w kolejkach po bilety.
Michnikowski nie lubi się przechwalać, jest oszczędny w słowach, gdy chodzi o charakterystykę własnych możliwości scenicznych, ale każdy, kto widział jego popisy komediowe, wie, że nie robił pierwszego lepszego kabaretu. Czy chodziło o kabaret Wagabunda, czy o Kabaret Starszych Panów lub Kabaret Dudek, był to humor wysokich lotów w mistrzowskim wykonaniu. Michnikowski miał też szczęście pracować z ludźmi podobnymi jemu, dbającymi o słowo w takim stopniu, że ze sztuki aluzji uczynili wręcz sztukę iluzji. Czarowali słowem i to sprawiało, iż trzeba im było organizować dodatkowe spektakle, by wszyscy chętni mogli zobaczyć kabaretowy show.
Uczulony na pomidory
„Taniego drania” można czytać z marszu, bez znajomości skeczów i ról Wiesława Michnikowskiego. To wspomnienia pełne uroku i łagodnego humoru. Można dzięki nim poznać na przykład historię telewizji i aktorstwo od kuchni. Rozmowa panów Michnikowskich może też być dobrą okazją, by powrócić do najsłynniejszych numerów aktora. Jeszcze lepiej ogląda się skecz „Sęk”, poznawszy historię jego powstania i jeszcze bardziej docenia wykonanie piosenki „Addio pomidory”, wiedząc, jak sceptyczny był Michnikowski wobec tego utworu. Późniejszy przebój tak bardzo nie pasował wykonawcy, że ten przez dziesięć wieczorów szukał właściwej interpretacji. Co z tego wyszło?
„Tani drań”, Marcin Michnikowski i Wiesław Michnikowski, Wydawnictwo Prószyński i S-Ka