Cicha woda brzegi rwie i trzeba się jej obawiać. Bardziej, niż tej, która nadchodzi z hukiem.
Jak jest z cichą żoną?
Tekst: Sylwia Skorstad
Jodie Brett i Todd Gilbert są parą od dwudziestu lat. Są prawie jak małżeństwo i to „prawie” stanie się w pewnym momencie niezwykle istotne. Dalsi znajomi mogliby o nich powiedzieć, że tworzą idealny związek. Są zamożni, zdrowi, oboje lubią swoją pracę. Darzą się szacunkiem i dbają o siebie nawzajem. Ona lubi zajmować się domem, gotować dla niego i upiększać otoczenie tak, by czuli się w domu dobrze. On obsypuje ją prezentami i jest z niej dumny, bo wie, że rzadko który mężczyzna ma szczęście spędzać życie z kobietą z taką klasą, jak Jodie. Uprawiają sporty, są aktywni towarzysko, chodzą na spacery z psem.
Czy się kochają? „A tak, pewnie się kochają!” – powiedzieliby dalsi znajomi. Bo bliskich znajomych Jodie i Todd mają niewielu, a nawet oni nie znają całej prawdy o tym, co naprawdę dzieje się pod dachem Gilbertów.
W tej powieści przez wiele stron panuje cisza. Choć dzieje się bardzo wiele, między bohaterami nie pada o tym nawet słowo. Im lepiej czytelnik poznaje związek Jodie i Todda, tym większe jest jego zdziwienie panującym w nim milczeniem. Bo w domu Gilbertów powinny się odbywać karczemne awantury, w powietrzu latać, garnki i talerze, a z balkonu spadać na wpół spakowane walizki. Ktoś tam powinien trzaskać drzwiami, śmiertelnie się obrażać, tupać nogami. Powinien być płacz, może pocałunki na przeprosiny pojednawczy seks. Nic takiego się nie dzieje. Ani jednej łzy, jednego niepokojącego słowa.
„Jak ci minął weekend?” – pyta uprzejmie Jodie Todda, gdy ten wraca po wypadzie z kochanką. „Złapałeś jakąś rybę?”
Im dłużej trwa cisza, tym bardziej jest ona przerażająca i tym silniejsze jest w czytelniku przekonanie, że ta bomba musi kiedyś wybuchnąć. A jak już uderzy, to z wielkim hukiem.
A. S. A. Harrison, kanadyjska artystka i pisarka, nakreśliła portrety psychologiczne Jodie i Todda tak sprawnie, jakby znała na wskroś wszystkie ludzkie sekrety. Wyłożyła czytelnikowi logikę zbrodni w taki sposób, by ten niemal przyznał rację zbrodniarzowi, już po chwili wzdragając się ze wstrętem. „W cieniu” to powieściowy debiut Harrison, która wcześniej nie publikowała literatury pięknej. Niestety, nie było jej dane cieszyć się międzynarodowym sukcesem pierwszej powieści. Zmarła na dwa miesiące przed wydaniem książki. Nigdy nie dowiedziała się więc o drugim miejscu na liście bestsellerów „New York Timesa”, nie przeczytała entuzjastycznych recenzji, nie widziała okładek przekładów na inne języki. Kanadyjskiej artystce nie udało się też ukończyć pracy nad kolejnym thrillerem psychologicznym. Po lekturze „W cieniu” trzeba powiedzieć, że to duża strata i wielka szkoda.