Warto przeczytać wspomnienia żony Che Guevary, by przekonać się, jak silne uczucie i charyzma partnera mogą namieszać kobiecie w głowie.
Tekst: Sylwia Skorstad
Aleida March czekała wiele lat, by opowiedzieć światu o swoim życiu z symbolem rewolucji. Być może powinna poczekać jeszcze dłużej, a może nigdy nie powinna decydować się na napisanie książki. Jej pisane prostym językiem wspomnienia, wbrew jej intencjom, nie przysłużą się budowaniu legendy Che. Opowiadając o mężu, Aleida czasem zmyśla, czasem kłamie, czasem bezwiednie obnaża jego najgorsze cechy. „Mój Che. Bardzo intymnie” to nie romantyczna historia o przystojnym filozofie, który zakochał się w dziewczynie z ludu, ale opowieść o kobiecie, która z miłości całkiem się zagubiła.
W kubańskiej dżungli
March poznawała Ernesto Guevarę działając w kubańskim ruchu oporu. Dzieliła ich nie tylko duża różnica wieku – on był żywą legendą, ona tylko prostą łączniczką, ale już po pierwszym spotkaniu „na misji” poczuli coś do siebie. Tak przynajmniej twierdzi Aleida, a czytelnik nie wie, na ile opowieść o spotkaniu w dżungli jest elementem kreacji legendy Che. Równie dobrze mogli się spotkać przy kopaniu latryny.
Wbrew temu, co obiecuje tytuł, niewiele jest we wspomnieniach Kubanki intymnych zwierzeń. Nieliczne przejawy czułości między nimi opisuje w tak purytański sposób, że jej książkę można by ze spokojem ducha podarować zakonnej nowicjuszce. Nie ma w opowieści March wiele intymności, bo zdaje się, że niewiele jej z Ernesto zaznała. Zawsze ważniejsza była „sprawa”, „walka”, „rewolucja” i bywało, że Aleida całymi miesiącami swego męża nie widywała.
Ona sama używa języka, który współczesną czytelniczkę może zadziwić. Pisze: „strzelaliśmy do wrogów” tak jakby mówiła „dyskutowaliśmy o pogodzie”, wspomina „byliśmy na akcji w lesie”, jakby to było „popijaliśmy herbatę na werandzie”. Tak bardzo zapędza się w nowomowie i budowaniu wizerunku męża, że raz twierdzi nawet, iż Che Guevara zaczął cierpieć na rozedmę płuc w wyniku „trudów walki w dżungli”. Wystarczy jednak obejrzeć ilustracje (fascynujące zresztą!), by zauważyć, iż Argentyńczyk chyba tylko raz w dorosłym życiu rozstał się z cygarem – podczas krojenia weselnego tortu.
Chociaż książka żony Che roi się od pochwał Fidela Castro i peanów na cześć kubańskiego reżimu, jest wiele powodów, dla których warto ją przeczytać. I to nawet, jeśli nie uznaje się historii kubańskiej rewolucji za interesującą. To dobra lektura dla tych, których fascynuje sposób kształtowania się systemów politycznych.
Aleida bez oporów opowiada na przykład, jak reżim Castro po wygranej rewolucji zaczął rozdzielać stanowiska wśród „swoich” ludzi. Ministerstwa i kluczowe dla funkcjonowania państwa posady trafiały w ręce tych, którzy odznaczyli się w walce partyzanckiej. I tak mający za sobą zaledwie kilka lat edukacji Che był między innymi ministrem finansów, ministrem przemysłu, ministrem rolnictwa, szefem narodowego banku i ambasadorem. Jedna z lojalnych żołnierek została szefową prestiżowej instytucji kulturalnej, bo była „wrażliwa”. Aleida za zasługi wojenne (choć w jednym z rozdziałów przyznaje, że nie potrafiła nawet strzelać), została między innymi szefową Federacji Kobiet Kubańskich. Miała też zostać odznaczona i awansowana, ale Che stwierdził, że to niepotrzebne, ponieważ wystarczy, iż zostanie jego żoną. „Zgodziłam się z nim i nigdy nie żałowałam swojej decyzji” – pisze z trudną do zrozumienia dumą March.
Porewolucyjna Kuba jest w oczach Aleidy Kubą najlepszą, najsłodszą. Cóż innego mogłaby bowiem autorka napisać?
Wspomnienia Aleidy March są fascynujące z jeszcze z innego powodu. To dokładny plan anatomii upadku. Zapis miłosnej tragedii, dowód na to, że miłość potrafi sprowadzić na manowce, odebrać rozum i wolną wolę. Choć autorka przekonuje, iż Guevara był najlepszym, co się jej w życiu zdarzyło, trudno nie odnieść wrażenia, że było dokładnie odwrotnie. Prosta dziewczyna z kubańskiej prowincji miałaby prawdopodobnie o wiele szczęśliwsze życie, gdyby zakochała się w chłopaku z sąsiedniej wioski.
„Siedziałam przy ulicy z plecakiem na kolanach, kiedy Che podjechał jeepem i zapytał, czy nie chcę potrenować z nim strzelania. Bez namysłu wskoczyłam do auta. Tak to właśnie wyglądało. W pewnym sensie nigdy już nie opuściłam tamtego jeepa.”
Tak żona Che opisuje spotkanie z nim. Ma rację. Nigdy nie wysiadła. Jego niegrzeczne żarty i zaczepki brała za miłosne przekomarzanie się. Drwiny za wyraz specyficznego poczucia humoru. Pozostała wobec niego całkowicie lojalna nawet, gdy opuścił ją oraz czwórkę ich małych dzieci. Rozstanie tłumaczył „sprawami rewolucyjnymi” i od wyjazdu z Kuby trzymał żonę na dystans. Łatwo odczuć, jak bardzo ją to zraniło. Mimo wszystko Aleida pozostała tak samo zauroczona mężem, jak wcześniej. Nie przestała po lekturze listu, w którym ukochany mąż napomniał ją, aby nigdy nie pozostawiła ich dzieci, bowiem to „niegodne”. Przekazała jego słowa czytelnikom z dumą, kompletnie ignorując fakt, że daje dowód jego hipokryzji i okrucieństwa. Człowiek, który porzucił ją i swoje potomstwo, miał jeszcze czelność pouczać ją w kwestii moralności. A ona go za to kochała.
Aleida March, „Mój Che. Bardzo intymnie”, Wydawnictwo Sine Qua Non