Z twórczyniami August Design Studio, Iriną Grishiną i Olgą Milczyńską rozmawiamy o tym, czym jest polskie rzemiosło i jak wygląda praca projektanta.

Rozmawiała: Joanna Zaguła

Jak to się wszystko zaczęło?  

Olga: Pierwszy kontakt z rzemiosłem miałam w liceum, ale tak naprawdę zaczęłam po studiach w Krakowie. Wyjechałam na Bornholm i uczyłam się rzemiosła w pracowni ceramicznej Birnholms Hojskole. Tam spotkałam moją pierwszą świetną nauczycielkę, która zaraziła mnie pasją i zachęcała do rozwoju. To dzięki niej wyjechałam potem do Wielkiej Brytanii. Później jeździłam po różnych pracowniach na świecie, a w końcu skończyłam Danish Design School. Po szkole od razu dostałam propozycję pracy w School of Form w Poznaniu i prowadziłam tam pracownię ceramiczną. Irina była w moim drugim roczniku studentów.

Irina: To ja się tu wtrącę, skoro pojawia się w tej historii moja postać. Pochodzę z Kamczatki, tam studiowałam ekonomię i nie zajmowałam się rzemiosłem. Często fotografowałam i stąd poszukiwanie artystycznych studiów. Tak trafiłam do Polski, poznałam Olgę i zostałam przez nią zaproszona do projektu z siwakami.

Skąd pomysł, by zająć się taką tradycyjną formą ceramiczną? Dlaczego nie futuryzm, eksploracja kosmosu?

Olga: Ja mam mocne przekonanie, że tworząc ceramikę, jestem kontynuatorem tradycji i chcę to robić jak najlepiej. To jest dla mnie bardzo ważne. A tym projektem zajęłyśmy się trochę przez przypadek. W pewnym momencie pojawiła się w szkole pani z ośrodka garncarskiego w Medyni i zapytała, czy mogłybyśmy zaprojektować dla tamtejszych garncarzy wzór, który oni by odtwarzali. Pracowałam wtedy z Ewą Klekot, etnolożką. Rozmawiałyśmy o Cepelii i jej narzucaniu wzorów rzemieślnikom, nie chciałyśmy powtórzyć tego zjawiska. Zaproponowałyśmy aby to była raczej wymiana doświadczeń, współpraca. Najpierw studenci przyjechali do Medyni i obserwowali pracę garncarzy, poznali też społeczność Medyni. Potem rozpoczął się drugi etap skupiony wokół siwaków. Faktycznie garncarze próbowali nas czegoś nauczyć, a my młodą generację próbowałyśmy zachęcić do projektowania. Ale to był ciężki projekt. Bo garncarze to mężczyźni. I koniec. Oni wiedzą, jak co się robi i nie chcą tego robić inaczej. Więc koniec końców, i tak zaprojektowałyśmy ten wzór same.

Irina: Dzięki dużej chęci i wytrzymałości to wszystko się udało. Dużo robiłyśmy my, studentki, ale projektu broniła także pani z ośrodka w Medyni, pani Małgorzata.

Olga: Tak, ona stworzyła ten ośrodek na nowo. W Medyni garnki produkowano już od połowy XVII wieku. Po wojnie garncarze zaczęli tworzyć naczynia dla Cepeli. W latach 70. w okolicy było ich ponad stu. Tworzyli na podstawie wzorów z Warszawy. Wszystko jedno, czy ich ceramika przeciekała czy nie, czy była ciężka czy lekka, dostawali pieniądze za ilość sztuk, nie za jakość. Gdy tam przyjechałyśmy to uchwyty nie były już zbyt „chwytne” a dzióbek nie nalewał. Chodziło przede wszystkim o ilość, a prawdziwe rzemiosło jakoś przestało się liczyć. Gdy Cepelia upadła, w Medyni i okolicy zostało trzech garncarzy, bo nie było zamówień. Oni nigdy nie produkowali na lokalny rynek. Dopiero z nami zaczęli się zastanawiać, co w tych siwakach można ugotować. Młode pokolenie zaangażowało też Koło Gospodyń Wiejskich, które zaczęły pierwszy raz od czasów wojny gotować w siwakach. I to jest super. Garncarze po tych doświadczeniach zaczęli toczyć cieniej i tworzyć rzeczy użytkowe.

Czyli kiedyś istniało coś bardzo tradycyjnego, potem na podstawie tego powstały w Warszawie wzory, które zostały narzucone tym ludziom. Potem przyjeżdżacie wy i znowu korzystacie z czegoś, co oni tworzyli, ale też dajcie coś nowego. Czy waszym zdaniem to jest wartościowy proces, czy stało się gdzieś na przestrzeni lat w Polsce coś, co rzemiosłu zaszkodziło?

Olga: Akurat w garncarstwie tworzenie dla kogoś wymyślonego bardzo rzemiosłu zaszkodziło. Nikt nie robił rzeczy do używania, zostały one oderwane od swojej funkcji i stały się czysto dekoracyjne. A teraz dzięki temu, że w Medyni garncarze znowu zaczynają tworzyć dla ludzi, rzemiosło odżywa.

Z tego, co mówisz rozumiem, że aby coś nazwać rzemiosłem, powinno to być autentyczne i spełniać funkcję użytkową.

Olga: Teraz od marca tworzymy zrzeszenie rzemieślników, które nazywa się „Nów. Nowe Rzemiosło”. I sami długo zastanawialiśmy się nad definicją rzemiosła. To nie jest proste, bo w Polsce rzemieślnikami są cukiernicy, fryzjerzy, zegarmistrzowie, kaletnicy. Przyjęliśmy własną definicję rzemiosła, rozumianego jako wytwórczość przedmiotów użytkowych lub artystycznych, sygnowanych, wykonanych ręcznie lub z niewielkim nakładem pracy mechanicznej, oryginalnych i odznaczających się wysoką jakością. Ważny jest ten kontakt z materiałem i autentyczność pracy.

A czym różni się rzemiosło od sztuki?

Olga: To jest wszystko bardzo płynne. Ja sama czasami występuję jako projektant, czasami jako rzemieślnik, czasami jako artysta. Kontekst definiuje to bardziej niż ja sama siebie definiuję.

Irina: Myślę, że już od samego początku, kiedy zaczyna się coś robić, wiesz, czy będzie to sztuka czy sztuka użytkowa. Rzemiosło jest konieczne, żeby obie te rzeczy były dobrze wykonane.

Olga: A w projektowaniu jest jeszcze cały proces produkcji do uwzględnienia.

Irina: Grupa docelowa, klient, funkcjonalność. Ja sama siebie nie nazywam rzemieślnikiem, ale to słowo ma dla mnie mniejsze znaczenie, bo jest mi obce. W Rosji  się nie go nie używa, trzeba się go doszukiwać w książkach.

Olga: Ja myślę o sobie raczej jak o rzemieślniku, niż projektancie. W samym procesie tworzenia używam rzemieślniczych technik.

Irina: No właśnie, rzemiosło to jest jednak fach. Rzemieślnik spełnia się w jednej dziedzinie, ale artysta, który tworzy sztukę, może być trochę od wszystkiego. On bardziej myśli o tym, co się dzieje na świecie, analizuje, obserwuje i może to przełożyć na swoje prace, wykorzystując w tym rzemiosło.

Jak wygląda wasza praca? Niezależnie od tego, jak ją nazwiemy… Gdzie zaczyna się ten proces?

Olga: Pierwsza myśl czy inspiracja albo wynika z potrzeby rynku, albo z naszej własnej obserwacji. Na przykład w przypadku kolekcji Joy zauważyłyśmy, że w społeczeństwie jest coraz więcej singli, którzy sami siebie obsługują i żyją w pojedynkę. Chciałyśmy więc zrobić coś miłego dla jednej osoby. Potem było dużo rozmów – co to ma być – miska czy talerz? Inspiruje nas sztuka. W tym wypadku Hockney przede wszystkim. A potem jest już takie rzemieślnicze myślenie. Czyli szukanie odpowiedniego kształtu, który się dobrze trzyma w ręku, dobrej pojemności….

Czy we dwójkę pracuje się nad projektem trudniej czy łatwiej?

Irina: To zależy. Czasem potrzebna jest pomoc drugiej osoby, bo nikt nie jest wszechmocny. Ale w jakimś sensie trudniej, bo trzeba się dogadać, trzeba iść na kompromis, rozmawiać i zrezygnować czasami. Ale z drugiej strony też jest prościej dotrzeć do celu niż samemu. Można się nawzajem inspirować.

Olga: Czasem robimy coś osobno, czasem wspólnie.

Proces myślowy zachodzi w pracowni, czy pracujecie też gdzie indziej?

Olga: Czasami się spotykamy na neutralnym gruncie, ale ja mam taki rytuał, że jestem w pracowni do południa przy komputerze. Nasza praca to też prowadzenie firmy, jest dużo pracy biurowej i trzeba być bardzo zorganizowanym. Zamówić materiały, spakować i wysłać zamówienia. Jak się myśli o projektancie, to tego w ogóle nie widać…

Irina: Ja lubię rano wstać i już zacząć robić zdjęcia. Mam też małe studio w domu i czasami spędzam tam cały dzień.

Czy chcecie się pochwalić czymś, co się wydarzy niedługo, jakimiś nowymi projektami?

Olga: Ja bym chciała powiedzieć o Nowiu. Miał premierę podczas Łódź Design Festival. Mieliśmy tam dwie wystawy. Jedna się nazywała „Robić rzeczy”,  to wystawa składająca się z sześciu światów rzemieślniczych, bo do stowarzyszenia należą twórcy zajmujący się sześcioma materiałami. Są kaletnicy, tkacze, ceramicy, introligatorzy, osoby pracujące z drewnem i z metalem. Jest ona tak zorganizowana, by wejść do świata danego rzemiosła, zobaczyć narzędzia i materiał i poczuć fizyczną pracę wykonywaną przez rzemieślnika. Ta wystawa jedzie do Cieszyna i 19 września zapraszam na wernisaż.

Irina: Podczas Łódź Design Festival przeprowadzany był konkurs „On the Table”. Zaproszono do niego dziesięciu ceramików. Był tam i mój projekt, i projekt Mosko, także ze stowarzyszenia Nów. Mój zajął trzecie miejsce w plebiscycie publiczności.

Olga: W tej chwili idę w stronę bardziej rzemieślniczą. Zajmuje się gliną i tworzę serie przedmiotów – wazony, jeżdżące góry… Ich premiera na jesień.

 

Poniżej zobaczcie kilka projektów na zdjęciach August Design Studio:

Kolekcja JOY

No Comments Yet

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.