O ekologii, niemarnowaniu niczego i zaradności rozmawiam z Olgą i Kasią z firmy MokoLen. Len z Mokotowa, które szyją piękne ściereczki, woreczki, plecaki czy gumki do włosów.
Rozmawiała: Joanna Zaguła
Zdjęcia: Materiały prasowe MokoLen
Jak się poznałyście?
Kasia: Znamy się ze studiów. Obie studiujemy budownictwo na Politechnice Warszawskiej. Okazało się, że obie też interesujemy się szyciem i życiem w duchu nie marnowania, nie lubimy plastiku.
Olga: Ja mam małe dziecko i wcześniej szyłam po prostu ubrania dla córki. Byłam przerażona tym, co oferują nam sklepy i – skoro miałam czas – zaczęłam szyć. Na starej maszynie po mamie. Razem zdecydowałyśmy potem, że fajnie by było robić coś na większą skalę, a nie tylko dla siebie.
Kasia: Takim punktem kulminacyjnym było chyba to, że ja wybierałam się na staż do firmy budowlano-prawnej. Byłam tam bardzo krótko na stażu i zrezygnowałam z niego. Stwierdziłam, że to jest zupełnie nie to i nie wyobrażam sobie pracować przez osiem godzin przed komputerem. Jak tylko zrezygnowałam ze stażu, już następnego dnia byłyśmy w hurtowniach tkanin.
Jak wyglądały początki firmy?
Olga: Było nam o tyle łatwiej, że nie musiałyśmy inwestować w jakąś fabrykę.
Kasia: No tak, obie mamy stare maszyny, więc musimy tak naprawdę po prostu kupować materiał. No i bardzo dużo rzeczy zrobiłyśmy same. Same zrobiłyśmy stronę internetową, zdjęcia.
Skąd przyszło to zainteresowanie szyciem?
Olga: Zaczęłam szyć dla mojej córki. Co prawda moja babcia była krawcową, ale uczyłam się tego sama.
Kasia: U mnie w domu się szyło. Moi rodzice, jak ja byłam bardzo malutka, dorabiali sobie szyciem. Nawet mój tata potrafi skrócić spódnice. Wychowano mnie w takim duchu, że wszystko można zrobić samemu. Rodzice kupili dom i sami go remontowali przez dziesięć lat. To było dla mnie normalne, że mój tato sam kładł np. kafelki.
Olga: Poza tym niepokoi nas to, co sklepy nam oferują i co oferują sieciówki. W jaki sposób, w jakich warunkach te ubrania powstają.
Opowiedzcie o tym, co szyjecie. Na waszej stronie można kupić rzeczy przydatne w codziennym życiu: ściereczki, woreczki. Z ładnych rzeczy są plecaki czy gumki do włosów. Ale nie ma tam ubrań, prawda?
Kasia: Jeszcze nie ma. Planowałyśmy to od początku, ale chciałyśmy zacząć od czegoś, co będzie mniej kosztowe, żebyśmy mogły zaistnieć, zobaczyć, czy w ogóle chcemy to robić. Teraz widzimy, że nam się to podoba i chcemy się dalej rozwijać, więc zaczynamy już szykować jakieś ubrania dla dzieci.
Kasia: I dla kobiet. Na razie. Mężczyźni mniej kupują. To będą na razie sukienki i topy. Potem zobaczymy.
Teraz chciałabym się czegoś dowiedzieć o materiale, z którego szyjecie. Len jest przecież nawet w nazwie waszej marki.
Olga: Mamy jedną tkaninę, która jest mieszanką lnu z bawełną. Ale głównie szyjemy ze stuprocentowego lnu. To dlatego, że len jest materiałem bardziej ekologicznym niż bawełna. Potrzeba zdecydowanie mniej wody do jego uprawy. I mamy też możliwość kupować polski len.
Kasia: To chyba główny argument. Ale to też taki wdzięczny, szlachetny materiał.
Olga: Tak samo staramy się, by wszystkie nasze rzeczy były dopracowane, dopięte na ostatni guzik.
Kasia: Co ważne – nasz len ma certyfikat Oeko – tex. Chcemy mieć kontrolę nad każdym elementem naszych produktów, dlatego nie mamy takich standardowych metek, tylko naszywki, drewniane guziczki, które robi dla nas pani z pracowni w Bydgoszczy.
Olga: Mamy też w swojej ofercie rzeczy, które wpisują się w filozofię zero waste. Na przykład mamy woreczki z lawendą.
Kasia: Moi rodzice mają duży ogród i w tym roku ich lawenda obrodziła wyjątkowo obficie. Zdecydowałyśmy, że możemy ją wykorzystać, wiec zbierałyśmy i suszyłyśmy jej kwiaty.
Olga: Tak samo z pestkami z wiśni! Robiłyśmy przetwory, a pestki wyciągałyśmy, suszyłyśmy i robiłyśmy z nich ekologiczne termofory. Teraz już nie mamy swoich pestek, kupujemy je. Ale tez ogłaszamy na forach zero waste, że przyjmujemy pestki.
Chciałam jeszcze porozmawiać o drugim członie waszej nazwy. „Len” już mamy. A co z „Moko”? Skąd ten Mokotów?
Kasia: Ja mieszkam na Mokotowie, na Starym Mokotowie. Ale jako takiej pracowni na razie nie mamy, bo szyjemy wszystko w domu. Ważna jest dla nas nie tyle ta dzielnica, co to, że nasze produkty powstają w Warszawie.
Olga: No i mamy też swój punkt stacjonarny w Kfiatonomii. Jest tam dostępny cały nasz asortyment.
Jak zaczęła się współpraca z tym miejscem?
Kasia: Na przełomie maja i czerwca ja wspierałam taką fundację studencką z Poznania, która organizowała w Polsce zbiórkę okularów dla dzieci w Afryce. Podjęłam się tego, aby tutaj Warszawie też zorganizować taką zbiórkę i wysłać te okulary razem. Zgłosiłam się właśnie do Kfiatonomii, bo kojarzyłam właścicielkę, Paulinę i często kupowałam tam kwiaty. Zapytałam zwyczajnie, czy tutaj ludzie będą mogli przynosić swoje okulary i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Bo to dla niej była reklama. Koniec końców Warszawa zebrała prawie 600 okularów.
Jak się dzielicie pracą? I jak ją organizujecie? Ja, gdybym pracowała z domu, pewnie nie wychodziłabym z łóżka…
Kasia: Docieramy się. Ja jestem odpowiedzialna bardziej za logistykę, bo wcześniej miałam doświadczenie z narzędziami do planowania, więc to ja jestem tą ustalającą albo narzucającą tempo.
Olga: Ja jestem ta roztrzepana, która ma zawsze swój tryb pracy. Jest to tryb bardzo chaotyczny, ale zawsze doprowadza mnie do celu.